17 września w dwóch pamięciach: rana i ukłucie

Historycy i edukatorzy od co najmniej wieku zajmują się, prócz swego podstawowego zadania, jakim jest dociekanie prawdy o przeszłości i jej przekazywanie również próbami uzgadniania czy negocjowania poszczególnych, partykularnych pamięci lub może raczej – budowania i powiększania ich „części wspólnej”. Najczęściej pamięci takie definiowane są na fundamencie wspólnoty narodowej lub państwowej, choć bywają również „osobne”, węższe pamięci etniczne, ograniczone orientacją polityczną czy rodowodem społecznym.

Sformułowanie „negocjowanie pamięci”, użyte przeze mnie powyżej, nie jest zresztą najszczęśliwsze. Podczas klasycznych negocjacji politycznych usiłuje się uwzględnić odmienne interesy dwóch lub więcej stron i wypracować „średnią”, uwzględniającą proporcje rzeczywistych sił, determinacji, gotowości do ustępstw etc. partnerów porozumienia. Taka średnia czy „wypadkowa” stanowi następnie (jeśli ograniczyć by się do polityki międzynarodowej) o warunkach zawieszenia broni, przebiegu granicy czy szczegółach umowy handlowej.

Trudno wyobrazić sobie podobne uzgadnianie ustaleń historycznych, zmierzających w swojej istocie do dotarcia do prawdy o przeszłości. Nikt też nie podejmuje (a przynajmniej nie powinien) rozmów z negacjonistami czy fałszerzami przeszłości. Proces tworzenia „wspólnych pamięci” rozpocząć można z chwilą, gdy porządek faktów i ich ocena nie są przedmiotem zasadniczego sporu między dwoma państwami: wówczas rozmawiać można o różnych wrażliwościach, o uwzględnieniu różnych interpretacji, dodatkowych źródeł czy uwarunkowań, i o sporządzaniu na tej podstawie narracji, które mogłyby być prezentowane dwóm stronom i społecznościom, prezentując uzgodniony obraz historii i sprzyjając zrozumieniu punktu widzenia drugiej strony, nawet, jeśli pozostaje on nieco odmienny. Z reguły takie inicjatywy podejmowane są głównie z myślą o edukacji publicznej: historycy czytają z reguły opracowania w obcych językach i podejmują z nimi polemiki, idzie o to, być dać szanse na poznanie „pola zbieżnych i rozbieżnych opinii” licealistom czy studentom.

Takich prób podejmowano, szczególnie po II wojnie światowej, wiele: głośne było powołanie niemiecko-francuskiej (1951) czy polsko-niemieckiej (1972) komisji podręcznikowych. W ostatnich latach, mimo dostrzegalnego na poziomie globalnym ograniczenia lub osłabienia inicjatyw nakierowanych na rzeczywiste budowanie partnerskich wspólnot międzypaństwowych, ukazał się szereg nowych podręczników, których kształt wynegocjowali historycy reprezentujący dawniej zwaśnione strony: wydano opracowania z zakresu wspólnej historii Chin, Japonii i Korei w XX wieku, eksperymentalny podręcznik izraelsko-palestyński, podręcznik historii Bałkanów Zachodnich napisany przez autorów z siedmiu krajów, na początku września br. ukazał się ostatni tom czteroczęściowej historii XX wieku napisanego przez autorów polskich i niemieckich, owoc prac wyżej wspomnianej komisji.

    

Czy mógłby dziś powstać podobny podręcznik polsko-rosyjski? Wydaje się, że zanim to nastąpi, musi upłynąć jeszcze wiele wody w Oce i w Wiśle. A za przykład tych trudnych w tej chwili do zbliżenia i negocjowania pamięci posłużyć może obraz jednego z najbardziej bolesnych wydarzeń w historii relacji obu państw i narodów w XX wieku: 17 września 1939 roku i agresji ZSRS na Polskę, w większości rosyjskich opracowań podręcznikowych (i w Wikipedii) określanej neutralnie brzmiącym terminem „polskij pochod Krasnoj Armii”. Zarówno znaczenie, jakie przywiązywane jest do tego wydarzenia (co do pewnego stopnia zrozumiałe), jak ilość poświęconej mu uwagi badawczej i społecznej, jak wreszcie, najważniejsze może z punktu widzenia historyka, interpretacje pozostają zasadniczo odmienne. I to, by tak rzec, w obu planach: szczegółowym, dotyczącym samego naruszenia neutralności, wtargnięcia w polskie granice i zajęcia ich aż do linii rzek Narwi, Wisły, Pisy i Sanu (czyli okresu 17-30 września 1939 r.) i ogólnym, uwzględniającym przygotowania polityczne i wojskowe do agresji, jak jej konsekwencje polityczne, społeczne i gospodarcze (czyli co najmniej od lata 1939 roku do 22 czerwca 1941 r.).

Naturalnie, nie sposób w krótkiej nocie scharakteryzować ani całości dorobku polskiej i sowieckiej/rosyjskiej historiografii (i szerzej, literatury i kultury) dotyczącej 17 września 1939 roku, ani przemian, jakie dokonały się w tym czasie, jeśli idzie o interpretacje. Powinność tę zresztą znakomicie wypełnia fundamentalna praca wydana przez Polsko-Rosyjską Grupę do Spraw Trudnych, zatytułowana „Białe plamy – czarne plamy. Sprawy trudne w polsko-rosyjskich stosunkach 1918-2008” (PISM, 2010). Już na wstępie jednak trzeba wskazać zasadniczą różnicę między „17 września” a drugą „zbrodnią symboliczną”, która zaciążyła na relacjach polsko-rosyjskich w XX wieku, a której wrześniowa inwazja była niezbędnym warunkiem i niejako przygotowaniem: zbrodnią katyńską z wiosny 1940 roku.

Mord katyński otoczony był przez stronę sowiecką najściślejszą tajemnicą, której strzeżono przy pomocy likwidowania świadków oraz nacisków dyplomatycznych na arenie światowej. Ustalenia, poczynione przez badaczy w roku 1943 oraz relacje ocalałych świadków negowano lub zaprzeczano im, prezentując w zamian „wersję Burdenki”. Obowiązywała ona w ZSRS oraz krajach satelickich aż do końca lat 80. Również na Zachodzie, choć publikowanie prawdy o Katyniu nie było tam zakazane, ze względu na świadomość wagi, jaką prawda o tej zbrodni ma dla moskiewskiej racji stanu, o mordzie katyńskim wspominano półgębkiem: nawet w latach zimnej wojny „wyciszono” prace komisji Senatu USA, zajmującej się tą kwestią, którą Sowietom udało się również zdjąć z wokandy procesu norymberskiego. Szczególna sytuacja miała miejsce w Polsce, gdzie wiedza o Katynu (bodaj ogólnikowa) była dość powszechna, funkcjonując zarazem na poziomie „szeptanki” bądź „wiedzy rodzinnej”: do szerszej debaty prawda ta weszła dopiero za sprawą drugiego obiegu wydawniczego na przełomie lat 70. i 80.

Zupełnie inaczej miała się sprawa z inwazją ZSRS we wrześniu 1939. Nie sposób jej było przemilczeć jako zjawiska o kolosalnej skali (liczba zaangażowanych żołnierzy Armii Czerwonej szacowana jest na 600-800 tys.), dokonującego się w przestrzeni międzynarodowej. Co więcej, Moskwa nie miała żadnej intencji ukrywania tej operacji lub jej konsekwencji. Podstawowe uzasadnienie propagandowe złamania porozumień międzynarodowych z Polską, czyli „ochrona ludu pracującego Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy” przywoływane było bez większych zmian od roku 1939 aż po upadek ZSRS, a i dłużej. Po czerwcu 1941 roku zrezygnowano, rzecz jasna, z wątku „przyjaźni niemiecko-sowieckiej”, a w następstwie destalinizacji zniuansowano nieco i złagodzono wątki „zemsty na >polskich panach<”. Z reguły też historiografia sowiecka więcej uwagi poświęcała procesom politycznym i społecznym (opisywanym, rzecz jasna, zgodnie z linią propagandową) niż operacjom wojskowym i represyjnym. W polskiej historiografii oficjalnej temat, jako wyjątkowo kłopotliwy (ze względu na obecną w „prywatnej pamięci zbiorowej” wiedzę o represjach i prywacjach) starano się wyciszać, ograniczając się do informacji podstawowych; do drugiej połowy lat 80. trudno mówić o jakichkolwiek poważnych badaniach w historiografii oficjalnej.

Z takim zjawiskiem kontrastuje niezwykle obszerny dorobek historiografii, literatury pięknej i prozy wspomnieniowej powstającej na emigracji, i to już od roku 1940, z dziełami tak pomnikowymi (i przysłowiowymi) jak „Na nieludzkiej ziemi” Józefa Czapskiego czy „Inny świat” Gustawa Herling-Grudzińskiego. Dorobek ten trafiał do Polski, z czasem popularyzowany był przez wydawnictwa niezależne, a wątki wspomnieniowe i badawcze podejmowane były coraz odważniej przez krajowych autorów. Po roku 1989 kwestia 17 września i inwazji sowieckiej stała się – również na zasadzie kompensacji wcześniejszych zakazów – jedną z najbardziej palących. „Można powiedzieć, że zagadnienia te należały do najczęściej podejmowanych w historiografii polskiej w latach 1990-2010” – napisał kilka lat temu prof. Marek Kornat, charakteryzując dorobek polskiej historiografii w tym czasie; w dekadę później opinię tę można powtórzyć.

Raz jeszcze też trzeba powtórzyć zastrzeżenie, że ramy tego tekstu nie pozwalają na jakąkolwiek, skrótową bodaj charakterystyk tego dorobku, która oddałaby mu sprawiedliwość. Wśród prac pomnikowych wymienić trzeba „podziemne” jeszcze książki Jerzego Łojka, dwutomową monografię pod redakcją Ryszarda Szawłowskiego „Wojna polsko-sowiecka 1939. Tło polityczne, prawnomiędzynarodowe i psychologiczne, agresja sowiecka i polska obrona, sowieckie zbrodnie wojenne i przeciw ludzkości oraz zbrodnie ukraińskie i białoruskie” (Antyk, 1997). Równie istotne są jednak prace Jerzego Cygana, Czesława Madajczyka czy Czesława Łuczaka. Nie sposób nie wspomnieć o pracach, ukazujących różne aspekty agresji: niezwykłej, również rozmiarami, pracy Krzysztofa Jasiewicza „Zagłada polskich Kresów”, (Volumen, ISP PAN, 1997)  traktująca o eksterminacji ziemiaństwa polskiego na terenach pod okupacją sowiecką, studiach Jana T. Grossa („Revolution from Abroad. The Soviet Conquest of Poland’s Western Ukraine i and Western Belorussia” (Princeton University Press, 1988), z licznymi  modyfikacjami, uzupełnieniami i opracowaniami szczegółowymi), pracach poświęconych takim aspektom jak opór społeczny (Tomasz Strzembosz), kwestie prawne (Andrzej Knorowski), relacje między narodowościami, cenzura, losy Kościoła, represje wobec środowisk naukowych czy konfiskaty. W dziesiątki tomów idą wydawnictwa źródłowe od „Września 1939 na Kresach w relacjach” (Neriton 1999), przez zbiory dokumentów pod redakcją Sławomira Dębskiego („Stosunki niemiecko-sowieckie 1939-1941”, PISM 2003), Czesława Grzelaka („Agresja sowiecka na Polskę w świetle dokumentów 17 września 1939 r.” t. I – III, Bellona 1994-96), Pawła Chmielowca („Okupacja sowiecka ziem polskich 1939-1941, IPN 2005) czy wspomnianego już prof. Strzembosza („Okupacja sowiecka w świetle tajnych dokumentów..”, ISP PAN, 2005).

Dotkliwie kontrastuje z tym dorobek historiografii rosyjskiej po roku 1990. Owszem, drobiazgowa kwerenda wskaże kilkadziesiąt opracowań. Wśród nich jednak istnieje zaledwie kilkanaście, o których powiedzieć można „więcej niż przyczynkarskie”. Niemal wszystkie tytuły to prace o charakterze syntezy, wieloaspektowe, z konieczności – mniej szczegółowe, koncentrujące się na wymiarze ogólnopolitycznym i ogólnowojskowym. Wśród nich do najczęściej cytowanych należy praca Michaiła I. Mieltiuchowa „Sowietsko-polskije wojny. Wojenno-politiczskoje protiwostojanije 1919-1939 gg” (Wiecze, 2001), wydana w wersji rozszerzonej i zmienionej w siedem lat później („17 sentiabrja 1939 i sowietsko-polskije konflikty 1919-1939”, Wiecze, 2009) i do dziś traktowana jako najczęściej przywoływane opracowanie. Drugą podstawową pracą jest książka Natalii Lebiedewoj „Czietwiortyj razdieł Polszy i katinskaja tragedia (RGU, 1996). Prof. Lebiediewa jest jednym z najbardziej zasłużonych, z punktu widzenia strony polskiej, wielokrotnie nagradzanych badaczy relacji polsko-rosyjskich w okresie II wojny światowej: wspomniana książka skupiona jest jednak wokół wątku genezy, przebiegu i konsekwencji zbrodni katyńskiej, a ponadto – pochodzi sprzed ćwierć wieku, nie uwzględniając wielu źródeł, opracowań i debat.

Nie dysproporcja powyższa (która były jeszcze jaskrawsza, gdybyśmy uwzględnili motyw „17 września” w prozie i poezji polskiej) jest najbardziej uderzająca. Podstawowa faktografia wydarzeń z jesieni 1939 roku jest w Rosji dostępna – by się o tym przekonać, dość zajrzeć do odpowiedniego hasła w rosyjskiej Wikipedii [https://ru.wikipedia.org/wiki/%D0%9F%D0%BE%D0%BB%D1%8C%D1%81%D0%BA%D0%B8%D0%B9_%D0%BF%D0%BE%D1%85%D0%BE%D0%B4_%D0%9A%D1%80%D0%B0%D1%81%D0%BD%D0%BE%D0%B9_%D0%B0%D1%80%D0%BC%D0%B8%D0%B8_(1939)]. Brak w nim co prawda informacji o licznych zbrodniach wojennych, sam jednak przebieg działań wojskowych i inicjatyw politycznych scharakteryzowany jest jednak bodaj bardziej szczegółowo niż w Wikipedii polskiej. Nietrudno też znaleźć informacje o wywózkach, represjach czy zbrodni katyńskiej. Z dojmującym kontrastem mamy do czynienia na dwóch poziomach.

Na poziomie pierwszym – w rosyjskiej „szerokopasmowej” narracji, nie uwzględniającej wąskich kręgów polonofilów brak zrozumienia, a nawet prób przekazania, jak traumatycznym doświadczeniem, niezależnie nawet od faktu walk, zbrodni wojennych czy późniejszych represji, był dla Polaków akt agresji, dokonanej przez związanego umowami międzynarodowymi sąsiada w sytuacji, gdy II RP od ponad dwóch tygodni toczyła nierówną walkę z Trzecią Rzeszą. Fenomen „ciosu w plecy”, „bratobójczego uderzenia”, a zarazem rażącej, apokaliptycznej niewspółmierności sił walczących stron jest czymś, co umyka uwadze rosyjskich autorów, traktujących inwazję z 17.09. jako posunięcie z zakresu polityki międzynarodowej, uzasadniane względami taktycznymi, strategicznymi, narodowościowymi (zjednoczenie Ukrainy i Białorusi) lub społecznymi i politycznymi. Owszem – istnieje grono autorów, od Natalii Lebiediewoj do prof. Inessy Jażborowskiej, którzy w bardzo krytycznym tonie piszą o strategicznym błędzie Moskwy, o sojuszu zawartym z agresorem czy wręcz (Jażborowska) o „sojuszu dwóch totalitaryzmów”. Nawet w takich ujęciach perspektywa i ocena międzynarodowa przeważa zdecydowanie nad próbami prezentacji polskiego punktu widzenia.

Do pewnego stopnia wiąże się to z nadal żywą rozbieżnością historiograficzną, motywowaną politycznie. Rosja (przede wszystkim zaś jej przywódcy) nadal podtrzymuje wizję Rosji jako głównego architekta i twórcy zwycięstwa nad „faszyzmem”, globalnego wyzwoliciela świata od tego zagrożenia. Tym samym okres II wojny światowej ograniczany jest do lat 1941-1945, zaś oś podziału w tym okresie (jak i wcześniej) przeprowadzona jest między „ZSRS i jego antyfaszystowskimi sojusznikami” a „państwami faszystowskimi”. Szczególnie wyraźnie tony te brzmią w ostatnich latach, podnoszone m.in. w kolejnych wystąpieniach prezydenta Władimira Putina. Politolodzy mówią wręcz (szczególnie w przypadku głośnego wywiadu Putina dla amerykańskiego magazynu „The National Interest” z czerwca br.) o „neosowieckiej wizji historiozoficznej”, w której Moskwa obsadzana jest w roli głównego konstruktora układów zbiorowego bezpieczeństwa w Europie – zarówno współcześnie, jak w latach 1938-1939. W takiej optyce nietrudno prezentować II RP jako „państwo faszystowskie”, „młodszego sojusznika Hitlera” i „potencjalnego agresora na ZSRS” – i rzeczywiście, wątki tego rodzaju, pojawiające się np. w cytowanych wyżej pracach Michaiła Mieltuchowa w bardzo zawoalowanej postaci, w ostatnich latach zyskały sobie w propagandzie i popularyzatorskiej historiografii rosyjskiej prawo obywatelstwa.

Na szczęście zmarły w 2018 wybitny tłumacz poezji polskiej, Gleb Chodorkowskij, zdążył przełożyć przed śmiercią „17 września” Zbigniewa Herberta. I kiedy, wobec nakreślonej powyżej dysproporcji pamięci, opadają trochę ręce, zawsze jeszcze można zacytować:

Моя беззащитная Родина примет тебя, захватчик.

Дорога,которой шли в школу Ясь и Малгося,

не разверзнется пропастью

 

Dr Wojciech Stanisławski specjalizuje się w historii emigracji rosyjskiej w II RP, jest współpracownikiem Muzeum Historii Polski. Prezentowany tekst stanowi wyraz poglądów autora