Legenda, która jest prawdą

Tadzik Jasiński to symbol oporu Grodna przed Sowietami we wrześniu 1939 r. Zgodnie z relacją Grażyny Lipińskiej, schwytany przez czerwonoarmistów, przywiązany do czołgu, został odbity przez Polaków – ale zmarł z ran. Jeszcze do niedawna był legendą, teraz wiemy jak wyglądał i znamy dokumenty, potwierdzające jego zgon.

To wszystko jest bardzo ważne, bo byli tacy białoruscy historycy, którzy twierdzili, że Tadeusz Jasiński w ogóle nie istniał. A jeśli nawet istniał, to nie wiadomo, czy zginął we wrześniu 1939 r. A gdyby nawet właśnie wtedy stracił życie, czy rzeczywiście został przywiązany do sowieckiego czołgu.

Nie ma jego grobu. Owszem, na cmentarzu w Grodnie znajduje się mogiła – ale symboliczna, bo nie odnaleziono ciała Tadzika. A Grażyna Lipińska jest jedyną osobą, która dramatyczne, wrześniowe wydarzenia opisała.

Najpierw pojawiło się zdjęcie Tadzika, odnalezione przez Stowarzyszenie „Grupa Wschód”. Widzimy go idącego obok matki. Jest też jego kolorowy portret. Te znaleziska, jak również inne dokumenty po mamie Tadeusza, Zofii, trafiły do Muzeum Sybiru w Białymstoku.

Tadzik Jasiński z matką

Teraz w Grodnie odnaleziono zapis w księdze parafialnej nie istniejącego już kościoła farnego. Głosi on: „Roku tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego dnia dwudziestego pierwszego września w Grodnie przy ul. Witoldowej N 31 par. tut. podczas działań wojennych został zabity Tadeusz Jasiński, lat 15. Św sakramentami opatrzony nie był. / Zofii Jasińskiej syn /  Zwłoki jego dn. 23-IX 1939 r. pogrzebano na cmentarzu wojskowym w Grodnie”.

Białoruski portal Budzima.by opublikował zdjęcie stronicy w księdze parafialnej, przekazane przez osobę proszącą o zachowanie anonimowości. I cytował niezależnego, grodzieńskiego historyka Andreja Czerniakiewicza, który podkreślił, że ten dokument potwierdza fakt istnienia Tadzika Jasińskiego, który zginął w Grodnie we wrześniu 1939 roku. Pojawiają się jednak pytania: według Grażyny Lipińskiej, Tadeusz zmarł w szpitalu, a z księgi wynika, że na ul. Witoldowej 31; Lipińska napisała, że ​​chłopiec miał 13 lat, ale w rzeczywistości miał lat 15.

W kwestii wieku Lipińska mogła się pomylić. Jest też bardzo możliwe, że we wrześniu 1939 r. na ul. Witoldowej 31 mieścił się szpital polowy czy przynajmniej punkt opatrunkowy. Dzisiaj, ul. Witoldowa nosi nazwę „Sacyjalistycznaja” („Socjalistyczna”). Zaledwie czterysta metrów dalej znajdowała się Fara Witoldowa (przetrwała wojnę, ale została wysadzona w powietrze w 1961 r.), broniona przez polskie oddziały. Drzwi do kościoła zostały zniszczone dopiero przy pomocy sowieckiego czołgu. Czyli może jednak Lipińska miała rację? Może Tadzik Jasiński bronił okolic Fary, rzucił butelką z płynem zapalającym w sowiecki czołg – ale przez pomyłkę nie podpalił szmaty, którą była zatkana. W efekcie został schwytany przez czerwonoarmistów. A gdy Polacy go odbili, trafił na nieodległą Witoldową…

Przedwojenny widok Fary Witoldowej

To wszystko wymaga dalszych studiów, ale w obecnej sytuacji są one bardzo utrudnione. Zgodnie z oficjalną wersją historii, lansowaną przez samego Aleksandra Łukaszenkę, 17 września nie było sowieckiej agresji, tylko „bratnia pomoc” udzielona przez ZSRR narodowi białoruskiemu. A wkroczenie Armii Czerwonej przyniosło Białorusinom wyzwolenie spod polskiego ucisku i zjednoczenie we wspólnym państwie, Białoruskiej SRR. Szukanie informacji o wydarzeniach sprzed 83 lat, przeczących twierdzeniom łukaszenkowskich władz, z pewnością nie będzie mile widziane przez Mińsk.

Piotr Kościński

Zdjęcia: domena publiczna