Anders krzepi

Dla rozkładu Kresów – rozumianych jako przestrzeń spotkania kultur we wschodniej części dawnej Rzeczpospolitej – rok 1939 roku nie stanowi ani punktu wyjścia, ani punktu dojścia. Jednakowoż jego obciążenie symboliczne jest na tyle znaczące i czytelne, że nie wymaga tłumaczenia. Wojenna zagłada dotyczy części Kresów jednocześnie w pewnym sensie ostatniej i bodaj najistotniejszej, zawierającej stolicę WKL oraz stolicę polskiego Piemontu w wieku XIX. Można argumentować, że obecnie Kresów w znaczeniu kulturowym Polska nie posiada, chociaż np. Podlasie zawiera pewne kojarzące się z nimi elementy.

Dlatego też każda sensowna wypowiedź na temat operujący zestawieniem przestrzeni Kresów i roku 1939 niechybnie będzie opowieścią gorzką – z prawdopodobnie najsilniej wwiercającym się w mózg wspomnieniem ludobójstwa katyńskiego – wydarzenia stanowiącego udaną próbę materializacji zła w stadium czystym. Miary katastrofy dopełniają wywózki, repatriacje, jak również fakt pozostania Kresów w ZSRS bardziej może nawet niż odpadnięcie od Polski oraz świadomość, iż zachodni alianci złożyli je na ołtarzu pokoju, plotąc trzy po trzy o „bagnach Prypeci”.

Ciemny ten obraz rozświetla jedna znacząca błyskawica. Wykorzystując na krótko uchylone okno politycznych możliwości, polski rząd na uchodźstwie wynegocjował z Moskwą utworzenie niezsowietyzowanej – słowo klucz – armii polskiej, na czele której stanął rzutki generał Władysław Anders, i którą, notabene w dużej mierze dzięki jego osobistemu uporowi udało się najpierw uratować przed rozproszeniem i ciężkimi stratami, a następnie wyprowadzić z „nieludzkiej ziemi” – przez Bliski Wschód, do Włoch, gdzie walnie przyczyniła się do zwycięstwa Sprzymierzonych pod Monte Cassino.

Niczym biblijny Mojżesz, Anders wyprowadził swoich ludzi z „domu niewoli” i podobnie jak tamtemu, nie dane mu było wejść do Ziemi Obiecanej: zmarł w roku 1970, stając zatem jak gdyby na progu nowej Polski. Paralele historyczne, czy mitologiczne można oczywiście mnożyć i pod warunkiem, że użyte w dobrej sprawie, są wdzięczne. Ale w tej optymistycznej, opromienionej italijskim słońcem historii, umyka inna krzepiąca okoliczność. Otóż ewakuacja Polaków – a ściślej: obywateli polskich – z ZSRS stanowiła jedyną bodaj w czasie wojny deskę ratunkową nie tylko dla Kresowiaków, ale i dla Kresów.

Ćwiczenia wojskowe w obozie w Tockoje, zima 1941 r. 

W powszechnej świadomości zmitologizowana – w technicznym sensie tego słowa – opowieść o generale Andersie (na białym koniu lub bez) posiada swój szwarccharakter. I wcale nie jest nim Stalin – czyli, by tak rzec, architekt zbrodni dokonanej na Kresach, w tym zbrodni katyńskiej, ale ppłk Zygmunt Berling, obsadzony – po części słusznie – w roli narodowego apostaty. Tego, który po aresztowaniu przez NKWD jesienią 1939 roku powinien odmówić wszelkich układów z władzą sowiecką i raczej dać się zastrzelić, niż formować wojsko dla celów sowietyzacji Polski.

Co ciekawe, losy Andersa i Berlinga długo biegły bardzo podobnym torem, niemal równolegle. Sugeruje się czasem, jakoby Berling „obraził się” na przedwrześniową Polskę za to, iż został pozbawiony dowództwa pułku, a to ze względu na karygodne zaniedbania, jakich się dopuścił. Otóż Anders, jak przypomina znający go dość dobrze przed 17 IX Adam Sokołowski, też miał swoje „potknięcia” związane, jak głosi historia rodzinna, w związku z wykorzystywaniem mienia wojskowego dla celów prywatnych. Nie chodzi o to, by strącać generała z piedestału, ale by podkreślić, że ważniejsze od faktów są wektory.

Wojsko Polskie w ZSRR

A Kresy? W jednym ze swych najważniejszych wierszy Zbigniew Herbert stwierdził, że „jeśli Miasto padnie a ocaleje jeden / on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania/ on będzie Miasto”. Biorąc poprawkę na poetyckość języka i przy podmianie słowa „Miasto” na Kresy – zasada w ten sposób sformułowana wydaje się trafna. Można zbombardować Żytomierz, czy wysłać buldożery do niszczenia polskich grobów na Łyczakowie. Nie da się natomiast z żyjących wyszarpać ich Ojczyny wraz z lokalnym kolorytem ani zmusić, by nie przekazali jej – i jego – następnym pokoleniom w testamencie.

Płynie stąd cenna lekcja na przyszłość. O ile bowiem Putin robi wszystko, by Ukrainę zdezukrainiozwać i zdepolonizować, o tyle transfer ukraińskich obywateli obojga narodowości, jakkolwiek często niezwykle dla zainteresowanych bolesny, pozwala żywić nadzieję, że i tym razem Kresy – w tym przypadku południowo-wschodnie – dziejową zawieruchę przetrwają. W 3. dekadzie XXI wieku Andersem dla tułaczy nie jest polski generał z wąsem i łysą głową, ale bohater zbiorowy – ukraińscy żołnierze osłaniający odwrót tym, którzy z jakichś powodów walczyć nie mogą.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Autor jest doktorem historii

Zdjęcia: domena publiczna, Wikipedia