Czy należało walczyć?

Dlaczego tak duże i znaczące dla Polaków miasta – Grodno i Wilno – nie były bronione przez regularne siły Wojska Polskiego? Od lat nie mamy na to jednoznacznej odpowiedzi. Równie trudna wydaje się też ocena postaw ludzi, którzy w obliczu dramatycznych wydarzeń wojny 1939 r. zmuszeni byli podejmować decyzje. Dyskusje na te tematy odżywają prawie każdego roku przy okazji wspomnień o bohaterskiej, ale nierównej walce Polaków.

Na zdjęciu: harcerze w Grodnie rzucają butelkami z płynem zapalającym w sowieckie czołgi. Z filmu „Krew na bruku. Grodno 1939”

Czy podjęcie walki rzeczywiście było wówczas niemożliwe i pozbawione sensu, zwłaszcza że mimo niezwykle trudnej sytuacji militarnej Polski w tym czasie Polacy wykazali się ogromną determinacją – jako pierwsi w Europie stawili zbrojny opór hitlerowskim Niemcom, gotowi także walczyć z najazdem sowieckim. Wojna stała się sprawdzianem dla całego społeczeństwa, w tym wojska. W sytuacjach zagrożenia dały znać o sobie słabości, rozterki dodatkowo pogłębiane przez skomplikowane okoliczności – złą łączność, nieprecyzyjne i mało stanowcze rozkazy, chaos organizacyjny, a wszystko to na tle dynamicznie rozwijającej się sytuacji wojennej.

Grodno i Wilno stanęły przed problemem obrony, mając do dyspozycji niewystarczające siły. W pierwszym z tych miast miały pozostać „oddziały bezpośredniej obrony Grodna, które nie przedstawiają większej wartości”. W rezultacie miasto było bezbronne. Oprócz władz administracyjnych znajdowała się tu jedynie niewielka załoga złożona z dwóch batalionów sformowanych w Ośrodku Zapasowym 29 DP, pięć plutonów artylerii pozycyjnej oraz oddział ochotników pod dowództwem mjr. Benedykta Serafina. Mimo fatalnej sytuacji, w tym niedostatecznego uzbrojenia, gotowość była ogromna. Jednak w sprawie organizacji obrony miasta nastąpił rozdźwięk – po jednej stronie stanęły władze administracyjne, które nie przejawiały chęci do jakichkolwiek działań, po drugiej znajdowali się mieszkańcy, głównie młodzież, gotowi na daleko idące poświęcenia i na walkę za wszelką cenę. Po wyjeździe płk. B. Hulewicza 12 września do Pińska, jego miejsce na stanowisku dowódcy OW „Grodno” zajął płk w st. spocz. Bronisław Adamowicz. On także nie przejawiał zainteresowania obroną, a bardziej ewakuacją na Litwę, zgodnie z rozkazem gen. J. Olszyny-Wilczyńskiego. Sceptycznie też podchodził do możliwości skutecznych działań.

Równie otwarta, tak jak w przypadku Grodna, pozostawała sprawa obrony Wilna. Sytuacja obu miast była podobna i tak samo trudna. Zgodnie z rozkazem, który nadszedł 9 września z kwatery Naczelnego Wodza, w Wilnie pozostać miał tylko mały garnizon w sile dwóch lub trzech kompanii piechoty. W rezultacie pozostały tu także ośrodki zapasowe złożone z rezerwistów, bardzo źle wyposażone.

Dowódcą Obszaru Warownego „Wilno” od 12 września był ppłk Tadeusz Podwysocki, który był wówczas także komendantem garnizonu wileńskiego. Miał opinię oficera nieodznaczającego się szczególną inwencją i talentem organizacyjnym w sytuacjach trudnych . Podjął jednak pewne działania, często prosząc o radę innych oficerów, co potwierdził płk Kazimierz Rybicki z Dowództwa OK nr III. W dniu 14 września 1939 r. w Wilnie została utworzona ekspozytura DOK nr III, przeniesiona z Grodna. W jej składzie znalazła się część oficerów sztabu, a na jej czele stanął płk dypl. Jarosław Okulicz-Kozaryn, dotychczasowy dowódca OPL OK nr III. On również skłonny był podjąć walkę w obronie miasta, gdyż jak podkreślił w rozmowie juzowej z gen. J. Olszyną-Wilczyńskim: „[…] Chciałbym tą obroną zaznaczyć tylko […] pewien protest przed siłą zajmowania tego co nasze, żeby nie było tego, że oddajemy zupełnie bez walki”. Pogląd ten podzielał także ppłk Kazimierz Kardaszewicz, dowódca pułku Korpusu Ochrony Pogranicza „Wilno” i granicznego odcinka litewskiego. Jak zauważył, we wrześniu „w Komendzie Obszaru Warownego, tak również w terenie przygotowania [do] obrony były prowadzone bez przekonania” . Mimo to zamierzał zebrać podległe mu baony („Niemenczyn”, „Troki”, „Nowe Święciany”, „Orany”) blisko Wilna, by wykorzystać je do obrony miasta. Część z nich miała walczyć także w obronie Grodna, m.in. baon „Troki” uzupełniony siłami baonu „Nowe Święciany”.

Gen. Józef Olszyna-Wilczyński

Pogarszająca się sytuacja i postęp wojsk sowieckich spowodowały, że zamiary płk. J. Okulicza-Kozaryna i ppłk. T. Podwysockiego stawienia oporu stały się nierealne. Nie powiodły się także plany ppłk. K. Kardaszewicza. Jego siły, rozbite i rozproszone po zajęciu Wilna i Grodna przez siły sowieckie, zaczęły się przemieszczać w stronę granicy litewskiej, by przekroczyć ją w m.in. w miejscowości Kalety. Mimo ogromnej woli walki oraz licznych prób jej podjęcia po opuszczeniu Wilna, ppłk K. Kardaszewicz zmuszony był również przekroczyć granicę.

Myśl o odwrocie na Litwę była ciągle obecna w działaniach dowództwa Obszaru Warownego „Wilno”. Pod wieczór 18 września płk J. Okulicz-Kozaryn odstąpił od swego wcześniejszego zamiaru stawienia oporu i zgodnie z rozkazem gen. J. Olszyny-Wilczyńskiego nakazał natychmiastowe wycofanie w kierunku granicy litewskiej.

Rozkaz o opuszczeniu Wilna wywołał naturalnie konflikt wśród potencjalnych obrońców i ujawnił różnice poglądów. Wielu oficerów musiało dokonać wyboru między własnym sumieniem, poczuciem realizmu a obowiązkiem wykonania rozkazu o ewakuacji. Wszystko to powodowało, że często pod adresem wyższych dowódców padały oskarżenia o zdradę, dochodziło także do samobójstw niektórych oficerów, którzy nie mogli i nie chcieli pogodzić się z koniecznością oddania miasta bez walki. Pełną emocji atmosferę w tym dniu, 18 września, przedstawił m.in. płk Kazimierz Rybicki: „[…] O godz. 10.00 przybyli do Obozu Warownego dcy pododcinków północy i wschodu, ppłk Pawlik i ppłk. kaw. Grad-Soniński […]. W rozmowie z ppłk. Pawlikiem, dcą ośrodka Zapasowego 1.DP Leg., a obecnie dcą odcinka północnego oraz ppłk. Grad-Sonińskim i Obtułowiczem wyczułem ich załamanie się duchowe oraz pesymizm w sprawie obrony. Krótka odprawa, żywym słowem przełamałem ich duchowy stan i serca wzniosły się do góry. Jednomyślnie uznali słuszność moich koncepcji o nieustępliwej obronie i że bronić się możemy skutecznie dobrych kilkanaście dni. Wszedł ppłk Podwysocki z pisemnym rozkazem dcy III Korpusu, że Wilna bronić nie będziemy, wojny z Sowietami nie prowadzimy, w wypadku silnego nacisku odchodzić mamy z orężem na teren Litwy Kowieńskiej. Był to grom z jasnego nieba, obecni oficerowie z pogardą i wrzaskiem »to zdrada« opuścili natychmiast Obóz Warowny”.

Nie sposób scharakteryzować postawy wszystkich oficerów Obszarów Warownych „Grodno” i „Wilno”, którzy we wrześniu 1939 r. zmuszeni byli podejmować trudne decyzje. Można natomiast wyróżnić typy pewnych zachowań i cechy charakteru, które w szczególny sposób ujawniły się właśnie wtedy. Były to z pewnością: dezorientacja, zwątpienie, ale także ostrożność i chłodna kalkulacja, opanowanie i konsekwencja w podejmowaniu decyzji, determinacja, albo wręcz brawura, w końcu bezsilność i rozpacz.

Dezorientacja dotyczyła wszystkich. Zła łączność, zmieniające się rozkazy nie sprzyjały przemyślanym decyzjom. Płk Adam Obtułowicz i ppłk Józef Grad-Soniński przeżyli chwile zwątpienia i rezygnacji, wynikające niewątpliwie z realnej oceny sytuacji i możliwości skutecznej obrony. Na zmianę ich postawy wpłynął dopiero płk Rybicki, który podobnie jak wielu innych doświadczył uczucia goryczy i zwątpienia. Rezygnacja i zobojętnienie, a wręcz bezradność, stały się udziałem gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego. To najbardziej tragiczna postać września 1939 r. na Grodzieńszczyźnie. Mimo doświadczeń bojowych z lat 1914–1921, wielokrotnych odznaczeń za męstwo i odwagę, w obliczu najazdu sowieckiego stracił kontrolę nad sytuacją, która wyraźnie go przerosła. Do dziś obarczany jest winą za tragedię Grodna, za odstąpienie od obrony Wilna, za postawę pełną zwątpienia i niezdecydowania.

płk. Jarosław Okulicz-Kozaryn

Z pewnością opanowanie i konsekwencję w działaniu można dostrzec u płk. Jarosława Okulicz-Kozaryna. Jednak nie sprostał sytuacji zaistniałej w Wilnie. Zgodnie z otrzymanym rozkazem opuścił miasto. Przekroczył granicę litewską, gdzie został internowany.

Ostrożność w działaniu charakteryzowała natomiast płk. Benedykta Chłusewicza, szefa sztabu DOK III. Oficer ten wyraźnie kierował się troską o własne życie, z czego był znany już w latach wcześniejszych. Z pewnością ostrożność zdecydowała, że pułkownik opuścił w tajemnicy swego przełożonego, gen. J. Olszynę-Wilczyńskiego, który z kolei do ostatniej chwili zwlekał z wyjazdem z Sopoćkiń koło Grodna.

Nominowany w sierpniu 1939 r. na stanowisko szefa sztabu Obszaru Warownego „Grodno”, mjr Karol Miałkowski także przekroczył granicę litewską. Uprzedzony o sowieckim niebezpieczeństwie, opuścił Teolin, gdzie przebywał gen. J. Olszyna-Wilczyński ze swoim sztabem. Pozostała relacja dotycząca przebiegu wydarzeń 22 września z udziałem ppłk. B. Chłusewicza, spisana 22 kwietnia 1940 r. w Kalwarii Suwalskiej. W obszernym fragmencie na ten temat mjr K. Miałkowski stwierdził m.in.: „Wyjechałem natychmiast z kpt. Serdułą Michałem z szef [ostwa] Inż.[ynierii] OK III i ppor rez. Sławińskim na szosę Sonicze–Giby–Kopciowo. […] W kilka minut po nas nadjechał ppłk dypl. Chłusewicz i mjr Sokołowski. […] Płk dypl. Chłusewicz zapytany o ś.p. generała – oświadczył, że [generał – A.J.] został zbudzony, i że nie zna przyczyny jego nieobecności, bo pierwotny punkt przekroczenia granicy pod Kaletami został wieczorem dnia 21.IX zmieniony na Giby. Granicę przekroczono dnia 22.IX o godz. 9.03. Dopiero w drodze do Olity dowiedziałem się, że ś.p. generał wyjechał z Teolina nie na Giby, lecz na Kalety…”

Decyzja płk. B. Chłusewicza, daleka od zwykłej ludzkiej przyzwoitości, niekoniecznie wynikała z tchórzostwa. Najwyraźniej była wynikiem chłodnej kalkulacji, w której nie mieściła się śmierć w nierównej walce czy niewola. Zdołał on bezpiecznie opuścić Polskę i dotrzeć do Francji. W szeregach Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich walczył pod Narwikiem. Przeżył wojnę, pozostał na emigracji, zmarł w 1951 r. Ze spokojem i opanowaniem odnosił się do zmieniającej się sytuacji również płk dypl. Bohdan Hulewicz. Przez lata zdystansowany do otoczenia, był bardziej intelektualistą i wykonawcą niż wojowniczym oficerem. Chociaż w swych działaniach wykazywał dużą pracowitość i sumienność, to jednak bez szczególnej inicjatywy. Jak zauważył gen. bryg. Wiktor Thommé: „Jako wykonawca solidny i nie wyjdzie z postawionych mu ram”. Pułkownik B. Hulewicz zachowywał spokój i opanowanie także w momencie przekraczania granicy w Kutach. Po latach przyznał: „[…] Byłem wściekły na samo przejście przez granicę Polski i opuszczenie kraju. […] Jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, że dla mnie wojna jest skończona, nie przeczuwałem, że już w niej udziału nie wezmę, ale zdawałem sobie sprawę ze strasznej klęski poniesionej przez armię polską i cały kraj”.

Szef sztabu Obszaru Warownego „Wilno”, mjr A. Romiszowski, nie składał żadnych deklaracji w sprawie obrony Wilna. Brakuje w każdym razie wiarygodnych przekazów na ten temat. Wykonywał rozkazy dotyczące ewakuacji i w końcu zdecydował o opuszczeniu walczącego kraju. Nie zamierzał jednak spędzić całej wojny w niewoli, o czym zameldował dowódcy Obszaru Warownego „Wilno”. Granicę przekroczył o świcie 20 września w miejscowości Turmonty, w cywilnym ubraniu, z zamiarem przedostania się do Rygi. Został ujęty przez patrol łotewski i osadzony w obozie, z którego uciekł. Następnie przez Sztokholm i Londyn dotarł do Paryża. Determinacją i konsekwencją wykazał się mjr Benedykt Serafin. Jego postawa kontrastuje z poglądami dowódców, od których zależały losy miasta w tym czasie. Była także bliska oczekiwaniom wszystkich tych, którzy walkę uważali za absolutny obowiązek i konieczność. Major B. Serafin uważany jest za faktycznego przywódcę obrońców Grodna, którym towarzyszył niemal do końca. On także otrzymał rozkaz opuszczenia miasta, ale go nie wykonał. Zamiast ewakuacji przystąpił do realizacji planów, uzgodnionych wcześniej z gen. J. Olszyną-Wilczyńskim. Zdecydowany zwolennik stawienia oporu otrzymał zapewnienie, że będzie miał wyłączny wpływ na wszystkie sprawy z tym związane.

    mjr. Benedykt Serafin

Pierwotnym celem mjr. B. Serafina była obrona Grodna przed Niemcami. Gdy 17 września wojskie sowieckie przekroczyły granicę Polski, myślał o zaprzestaniu dalszej walki, uzasadniając tę decyzję następująco: „Początkowo byłem w rozterce czy walkę kontynuować, gdyż były pogłoski, że wojska sowieckie idą nam na pomoc, jednak dowiedziałem się, że zbombardowali Głębokie postanowiłem użyć Oddziały przeznaczone do walki z Niemcami, przeciw siłom sowieckim”.

Nawet ci, którzy decydowali się na walkę, zmieniali swoje wcześniejsze postanowienia pod wpływem pogarszającej się sytuacji. Należał do nich m.in. gen. dyw. w st. spocz. Wacław Przeździecki. W 1935 r. Inspektor Armii gen. dyw. inż. Leon Berbecki pisał o nim następująco: „Bardzo duży talent taktyczny i ambicja pracy. Dowódca ofensywny i brawurowy”. Tuż po wkroczeniu Armii Czerwonej gen. J. Olszyna-Wilczyński powołał go na stanowisko dowódcy Zgrupowania „Wołkowysk”, które pierwsze kroki skierowało do Wilna. Na wiadomość, że miasto nie będzie bronione, gen. W. Przeździecki nakazał marsz do Grodna, do którego wkroczył 20 września, obejmując dowództwo, także nad siłami mjr. B. Serafina. Nie zważając na beznadziejne położenie miasta i jego mieszkańców oraz wbrew racjonalnej ocenie sytuacji, podjął próbę obrony. Generał zarządził wykonanie pułapek przeciwczołgowych, polecił zabarykadować mosty na Niemnie, a także zorganizował wypiek chleba i zaopatrzenie wojska. Z pomocą patroli policji zaprowadził w mieście porządek. Były to jednak chwilowe działania, które nie zabezpieczyły miasta.

W godzinach popołudniowych 21 września do Grodna wkroczyły pierwsze czołgi sowieckie. Upadek miasta i postawę jego obrońców gen. W. Przeździecki skomentował dosadnie: „Walka o Grodno była ukończona, a jej nagły charakter i wycofywanie się bez rozkazu i łączności, a często bez nacisku npla, świadczyło o całkowitej bezwartości tej zbieraniny piechoty, która była w Grodnie”. Generał W. Przeździecki nie szczędził po wojnie słów krytyki gen. bryg. Józefowi Olszynie-Wilczyńskiemu, obarczając go winą za odstąpienie od obrony Grodna i Wilna. Sam natomiast kierując się do Grodna, przekonany o słuszności swej decyzji, szybko musiał się z niej wycofać. Wraz z oddziałami Brygady Kawalerii Rezerwowej „Wołkowysk” (główna siła Zgrupowania „Wołkowysk”) opuścił miasto 22 września we wczesnych godzinach porannych, nie informując o swej decyzji mjr. B. Serafina. Krytykując innych dowódców, oceniając negatywnie ich postawy w obliczu zagrożenia, gen. W. Przeździecki opuścił Grodno i pozostawił mieszkańców na pastwę wkraczających wojsk sowieckich. Jak wielu innych, także i on przekroczył granicę litewską, ale w swoim mniemaniu w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wobec zagrożonej ojczyzny.

Odejście gen. W. Przeździeckiego i wkroczenie do miasta wojsk sowieckich zmusiło do opuszczenia miasta także mjr. B. Serafina. Po ośmiogodzinnej walce, wraz z oddziałem liczącym około 600 żołnierzy, wycofał się z Grodna w kierunku Puszczy Augustowskiej. Tam walczył jeszcze do 23 września. Tego samego dnia w godzinach wieczornych przeszedł przez granicę litewską i został internowany w Olicie.

Wojska sowieckie w Wilnie

Najazd sowiecki pogłębiał postępujący chaos organizacyjny, a w konsekwencji przybliżał moment ostatecznej klęski. Armia Czerwona wkroczyła do Wilna 19 września 1939 r., Grodno zostało zajęte 22 września. Rozpoczęła się krwawa rozprawa z obrońcami. Był to także czas opinii i ocen, emocjonalnych i zupełnie skrajnych, ale niedających żadnych odpowiedzi na nurtujące pytania o sens i perspektywy walki. Działania zarówno płk. J. Okulicz-Kozaryna, jak i ppłk. T. Podwysockiego zostały przez niektórych ocenione jednoznacznie. Swoje oburzenie na ich temat wyraził wspomniany już płk. K. Rybicki, który po latach pisał następująco: „Wilno zostało oddane haniebnie, zgodnie z rozkazem dcy III. Korpusu. Sytuacja oficerów dowodzących obroną […] jest godna pożałowania, co im było kazane z góry, to wykonali”. Według opinii gen. bryg. W. Przeździeckiego w tej trudnej sytuacji zawiedli przede wszystkim dowódcy, odznaczyli się natomiast podwładni. W pozostawionej relacji nie oszczędził tych pierwszych, którzy według niego zachowywali się „[…] poniżej wymaganego minimum żołnierskiej postawy i odwagi”. Oceniając natomiast skuteczność działania swojego zgrupowania, generał stwierdził m.in.: „[…] chęć walki i męstwo były silnie zaznaczone i wykazywane przez szeregowych. Natomiast w jednostkach i grupkach piechoty, marszówek wartowniczych itp. oficerowie całkiem zwodzili. Niejednokrotnie żołnierze nie mogli wykonać swej chęci do walki, bo opuszczeni przez d-ców, bezradni, nie wiedzieli co czynić. […] haniebnie zachowały się władze administracyjne i policja. Pierwszy zamęt i panika podnoszone były przez organa administracji. Urzędnicy województwa, starostw itp. dbali tylko, by swe drogocenne osoby ratować z opresji, a policja mundurowa i rezerwowa włączona w działania grupy nigdy nie wykonała poleconego im zadania. Zamęt i ucieczka to cała czynność policji. Na tym smutnym tle wykwitało jasnymi błyskami bohaterstwo poszczególnych oficerów, szeregowych i ochotników”.

Z dramatycznego rozwoju wydarzeń w Grodnie i w Wilnie wynikało wiele decyzji, nie zawsze racjonalnych, odpowiedzialnych czy mających szansę powodzenia. Żadna z nich, podjęta pod wpływem emocji czy nawet w wyniku realnej oceny sytuacji, nie była dobrym wyjściem. Walczyć czy z walki zrezygnować i ewakuować wojsko, które może przydać się jeszcze na innym froncie; poddać się czy zginąć w nierównej walce – to pytania, które towarzyszyły uczestnikom tamtych wydarzeń, które do dziś nie doczekały się jednoznacznych odpowiedzi. Towarzyszą im natomiast skrajne opinie, jak ta przytoczona przez grodzieńskiego harcerza, obrońcę miasta, który przebył drogę w kierunku granicy litewskiej. W swych wspomnieniach napisał m.in.: „Szczególnie przygnębiające wrażenie sprawiały trupy wyższych oficerów wojska i policji, najspokojniej siedzące pod potężnymi chojarami sosnowymi. Nie mogli, nie potrafili przeżyć klęski, odebrali sobie życie, o czym świadczyły visy w zastygniętych dłoniach. Mieli poczucie żołnierskiego honoru, toteż nie zdołali przeżyć klęski, którą uważali za plamę na swoim żołnierskim mundurze. Podchorąży, dowódca naszego plutonu, tak ten widok skwitował: »To jest chwalebne tchórzostwo, Polski nie można przekreślić po jednej klęsce, należy ją wywalczyć ponownie. Polsce obecnie są potrzebni – jak nigdy dotychczas – żywi żołnierze, a nie tchórze strzelający sobie w łeb«.

Sowieci ujmują gen. Olszynę-Wilczyńskiego, z filmu „Krew na bruku. Grodno 1939”

Samobójcza śmierć niekoniecznie musiała być wynikiem tchórzostwa. Bezradność, załamanie psychiczne czy uczucie zwykłej, ludzkiej rozpaczy dla wielu oficerów były wystarczającym powodem, by odebrać sobie życie. Takie rozwiązanie stało się udziałem m.in. ppłk. Aleksandra Alexandrowicza, szefa fortyfikacji Obszaru Warownego „Wilno”. Zmagający się od dłuższego czasu z depresją oficer ten zastrzelił się 16 września, w czasie inspekcji robót fortyfikacyjnych w Zwierzyńcu – dzielnicy Wilna. Podobne i równie tragiczne zdarzenia miały miejsce w Zawiasach, głównym kierunku ewakuacji z Wilna na Litwę. Wielu oficerów, którzy się tam wówczas znaleźli, zgodnie relacjonowało atmosferę i wypadki, jakie się wtedy rozegrały. Określali je jako dantejskie lub tragiczne, gdzie płacz mieszał się ze śpiewem patriotycznych pieśni, a przekleństwom i obelgom wobec przekraczających granicę oficerów i podoficerów towarzyszyło niejednokrotnie zrywanie dystynkcji. Niszczona była także broń. Wielu potwierdzało przypadki samobójstw. Jak wspominał ppor. Witold Barancewicz: „[…] W Zawiasach zastałem sytuację wprost tragiczną. Część żołnierzy i dużo samochodów cywilnych przekroczyło już granicę litewską. Obok strażnicy KOP jakiś oddział śpiewał: »Nie rzucim ziemi…« Kilku oficerów popełniło samobójstwo”.

Wydarzenia, które rozegrały się w Grodnie i w Wilnie we wrześniu 1939 r., nasuwają szereg pytań o tak zróżnicowane postawy ludzi. Czy niewykonanie rozkazu o ewakuacji i o odstąpieniu od obrony miasta było sprawa naganną? Czy należało ratować życie własne i innych wbrew oczekiwaniom otoczenia, narażając się na zarzuty tchórzostwa, zdrady, okrycia hańbą nazwiska i munduru? A może jednak należało poświęcić życie swoje i podwładnych w imię honoru oficerskiego i całej armii?

Jeszcze w trakcie trwania wojny, jak i w powojennej historiografii pojawiło się sporo krytycznych ocen pod adresem polskich dowódców, których obarcza się odpowiedzialnością za odstąpienie od obrony Wilna i Grodna. Z ocen tych wynika jednak gorzka prawda, że nawet najbardziej bohaterska postawa i dowódców, i zwykłych ludzi nie zdołała wówczas odwrócić biegu zdarzeń na wschodnich ziemiach II Rzeczpospolitej, gdzie podobnie jak na całym terytorium Polski we wrześniu 1939 r. toczono walkę głównie o honor. I z pewnością taki właśnie był cel zwolenników podjęcia obrony Grodna i Wilna.

Polska, skupiona na wojnie z Niemcami, została zaskoczona sowieckim najazdem. Całą sytuację pogarszał jeszcze słynny rozkaz Naczelnego Wodza, który głosił, aby „[…] z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów. […] Miasta, do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia z garnizonów do Węgier lub Rumunii”. Przewidywania Naczelnego Wodza co do możliwości pertraktacji z najeźdźcą rozminęły się z rzeczywistością. Armia Czerwona, nierespektująca żadnych zasad ani konwencji o prowadzeniu wojny w sposób cywilizowany, nie dawała polskiemu wojsku szans na wypełnienie rozkazu marszałka. W tamtej sytuacji rozkazy stały się osobistymi decyzjami oficerów, wynikającymi z ich przekonań i poczucia obowiązku. Dla jednych śmierć w nierównej walce w imię honoru była symbolem nieugiętej postawy i trwania państwa polskiego. Dla innych – bezsensownym narażaniem życia żołnierzy w imię ideałów, które i tak nie mogły już powstrzymać klęski wojska i całego państwa.

Agnieszka Jędrzejewska

Autorka jest doktorem historii, napisała m.in. książkę „Bez prawa do chwały?” – biografię gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego