Po to jest wojna, żeby was mordować

Powiększ obrazCmentarz w Lerypolu. Zdjęcie ze strony Związku Polaków na Białorusi.

O pierwszych dniach sowieckiej okupacji na Grodzieńszczyźnie opowiada Antoni Tomczyk. relacje otrzymaliśmy dzięki uprzejmości prof. Czesława Grzelaka.

Na Grodzieńszczyźnie, blisko Skidla i Żydomli, istniały trzy osady wojskowe: Budowla, Lerypol i Rokicie. Powstały one w 1922 r. na ziemi księcia Czetwertyńskiego, wykupionej przez rząd polski.

Osadnicy, z wyjątkiem kilku starszych wiekiem oficerów, stanowili szarą, frontową brać legionową, najczęściej z ochotniczego zaciągu w 1921 r. Pracowici, kontaktowi, pełni młodzieńczej jeszcze fantazji, wnieśli między zaścianki szlacheckie i okoliczne wioski białoruskie nowy, pionierski sposób życia i gospodarowania. Wolni od uprzedzeń, żenili się ze szlachciankami, Białorusinkami, a nawet przywozili żony z centralnej Polski. Po kilkunastu latach ciężkiej, mozolnej pracy i wielu wyrzeczeniach doprowadzali swoje gospodarstwa do rozkwitu.

Ja, wraz z rodzicami i starszym bratem mieszkałem w Lerypolu, rozciągającym się wzdłuż malowniczej rzeki Kotry.

22 września 1939 r., około godz. 8, wkroczyła do Lerypola grupa kilkunastu mężczyzn. Najpierw otoczyli dom generała Antoniego Szyllinga. Generał był na wojnie i dowodził Armią „Kraków”, jego rodzina mieszkała w Warszawie, a rządca Jóźwicki wyjechał z Lerypola kilka dni wcześniej.

Sąsiad generała, kapitan Jan Górnicki, też był nieobecny w domu. Przybysze wyprowadzili na podwórko pod bronią szesnastoletniego Tadeusza, syna kapitana, i je­go wujka, Władysława Górnickiego. Z następnego domu zabrali Stanisława Barszcza.­

Gdy wreszcie gromada ludzi zbliżyła się do naszych zabudowań, doznaliśmy ulgi i odprężenia, bowiem okazało się, że obydwu Górnickich i Stanisława Barszcza prowadzili znajomi Białorusini z okolicznych wiosek.

Stanowili osobliwe zestawienie ludzi. Część z nich znana była z tego, że zajmowali się nielegalną działalnością i agitacją komunistyczną, inni zaś byli pospolitymi kryminalistami. Bez wątpienia łączyła ich wrogość do władzy, a nieraz także czas spędzony razem w aresztach. Ideowcami byli m.in.: Ściepan Łukicz Arciukiewicz i Kirył Kurpik ze wsi Kurpiki, Gabriel Pilec i Iwan Josifowicz Hańta z Pużyc, Pietruk Gołowka oraz Maksym Siewieryn ze wsi Ogrodniki.

Kryminaliści i awanturnicy w większości wywodzili się z Kurpik i Pław. Wśród nich wyróżniał się notoryczny złodziej i recydywista Aleksander Nikołajewicz Kurpik, znany powszechnie pod przezwiskiem Bazelik oraz jego szwagier, Władymir Iwanowicz Płachowicz. Był tu również Gierasim Głowka z synem Iwanem, Wincuk Pilec, Pachnut Kurpik z synem Wołodzią, Dymitr Afanasiewicz Kurpik, Grigorij Pancielejmonowicz Pilec, Józef Ziuka z Kotry.

Uzbrojeni byli w karabiny, szable, siekiery a na rękawach mieli pozakładane czerwone opaski.

Ojciec mój, mający towarzyskie usposobienie, utrzymywał z Białorusinami przyjazne kontakty. Ostatnio pełnił obowiązki starosty na weselu w Kurpikach. Był także zapraszany na inne uroczystości, toteż miał wiele okazji, aby zawrzeć z tymi ludźmi życzliwą znajomość. Zapytał więc śmiało, co oznaczają odwiedziny tak licznej grupy uzbrojonych sąsiadów.

Arciukiewicz wyjaśnił, że w Kurpikach odbędzie się ważne zebranie, na którym przedstawiciel władzy sowieckiej będzie mówił o nowych porządkach, jakie tu teraz zapanują. Obecność osadników na zebraniu jest obowiązkowa.

Ojciec, Jan Tomczyk, oraz przebywający u nas na wakacjach dziewiętnastoletni Tadeusz Śliwiński dołączyli do idących na to ważne spotkanie w Kurpikach. Wtedy zabrano z domów następnych sąsiadów: Antoniego Pawlikowskiego oraz Ignacego Zarębskiego.

Osadnicy, konwojowani przez uzbrojonych ludzi, pomaszerowali w stronę Kurpik i wkrótce zniknęli za nierównością falistego terenu. Tymczasem od strony Obuchowa nadjechali konno dwaj mężczyźni. Dopędzili pieszą kolumnę i po kilku minutach ciszę rozdarły wystrzały karabinowe oraz krzyki ludzi.

Blisko drogi, na łące Zarębskiego, zamordowano siedmiu Polaków masakrując ich ciała z dużym okrucieństwem.

Po dokonaniu zbiorowego morderstwa oprawcy wyszli na drogę. Zobaczyli idącego od strony Sawalówki samotnego mężczyznę. Bez kłopotu rozpoznali Smolniaka. Był to samotny, biedny Polak, mieszkający w ziemiance na skraju Sawalówki. Utrzymywał się z pracy najemnej, a głównie ze sprzedaży smolnych szczapek na podpałkę w piecu. Stąd pochodziło powszechnie używane przezwisko Smolniak. Zapytany, dokąd idzie, odpowiedział, że do Lerypola, odwiedzić Tomczyka. Zaczęto go bić. Następnie zawleczono na łąkę Zarębskiego i zakatowanego na śmierć porzucono obok leżącego w kałuży krwi ciała Tomczyka.

Obuchowski Komitet, chcąc usprawnić całość operacji w Lerypolu, wysłał inną grupę bojowców do tych osadników, którzy mieszkali bliżej Obuchowa i Ogrodnik. Ustalono, że obydwie grupy spotkają się na drodze do Kurpik.

Okazało się, że ujęcie Jana Mazalewskiego, Pawła Mroczka i Jana Czyża zabrało zbyt dużo czasu, a Golińskiego w ogóle nie można było znaleźć. W takiej sytuacji delegat sowieckich służb specjalnych przy Obuchowskim Komitecie osobiście zmienił wcześniej uzgodniony plan działania. Wysłał konno dwóch posłańców do Arciukiewicza z poleceniem natychmiastowego zlikwidowania aresztowanych osadników, a sam objął kierownictwo drugiej grupy.

Czyża, Mazalewskiego i Mroczka doprowadzono do kępy drzew przy działce Górnickiego naprzeciw zabudowań Stanisława Barszcza. Tu kazano osadnikom klęknąć na skraju dużego wykrotu po drzewie przewróconym w czasie burzy.

Dwaj ludzie lustrujący dom Górnickich przyprowadzili żonę kapitana i jego córkę Zosię, bliźniaczkę Tadeusza zabranego wcześniej przez grupę Arciukiewicza. Kobietom kazano stanąć obok osadników.

Delegat przyjrzał się uważnie kobietom i być może buzia szesnastoletniej dziewczyny obudziła w nim okruch ludzkiego uczucia.

Żenszczyn nie nada! – powiedział i machnął ręką, by wracały do domu.

Tuląc się do siebie, szły półprzytomne, oczekując chwili, w której padną strzały w plecy.

Zagrzmiały strzały karabinowe i Zosia dostrzegła kątem oka jak trzy sylwetki osadników osunęły się do wykrotu.

Nazajutrz wywieziono zwłoki osadników z łąki Zarębskiego i wszystkich, owiniętych tylko w prześcieradła, zakopano w wykrocie. Do dziś w tym miejscu znajduje się zbiorowa mogiła.

Wiele kłopotów sprawił osadnik Jan Goliński, żonaty z Kacieriną Śliziewicz, Białorusinką z Kurpik. Ukrył się tak zmyślnie, że dopiero po trzech dniach Bazelik i Jakusiewicz z Komotowa wypłoszyli go z kryjówki. Ostrzeliwując uciekającego, próbowali złapać go żywcem. Ranny, zapędzony na brzeg Niemna, uciekał dalej ostrogą. Wreszcie (nie mając gdzie uciekać) rzucił się w nurty rzeki. Bazelik i Jakusiewicz dalej strzelali starannie celując w głowę człowieka, ukazującą się nad powierzchnią wody.

Bezkarne polowanie na Polaków, zakwalifikowanych do likwidacji w trakcie wkraczania wojsk sowieckich, przeradzało się we współzawodnictwo między dywersantami oszołomionymi alkoholem i poczuciem własnej siły.

Do dziś powtarza się w Kurpikach jak jeden z nich, siedząc na zdobycznym koniu, uniósł szablę do góry i zawołał z dumą: Eta szaszka unicztożyła siewodnia dwienadcać czełowiek! (ta szabla zniszczyła dziś dwunastu ludzi – przyp. red.)

*   *   *

Osadnikom z Budowli już 18 września polecono złożyć w Obuchowie odbiorniki radiowe oraz posiadaną broń. Dwa dni później zarządzono zebranie w Obuchowie, na które musieli obowiązkowo stawić się wszyscy osadnicy. Realizację zarządzeń Obuchowskiego Sielsowietu zakłócały nieustanne ruchy dużych grup Wojska Polskiego.

Ostatecznie pojmano i zamknięto w piwnicy Totocia siedmiu osadników z Budowli. Obszerna, murowana piwnica spełniała funkcję aresztu. Uwięziono w niej także Ulidę, sołtysa z Marianówki oraz złapanego w Komotowie porucznika. Ci dwaj nie byli długo więzieni w piwnicy, bowiem komitet szybko podjął decyzję w ich sprawie.

Włodzimierz Aplewicz, Paweł Aplewicz oraz ich kolega, Iwan Szyrko z Komotowa, zaprowadzili obydwu mężczyzn na cmentarz w Żydomli i tam ich zamordowali. Sołtys Ulida nie miał przy sobie wartościowych rzeczy. Porucznikowi wcześniej zabrano krótką broń i siedem tysięcy złotych. Miał jednak na sobie nowy mundur oficerski. Włodzimierz Aplewicz miał zawsze słabość do munduru. Zdarł mundur z martwego oficera, pozostawiając go na cmentarzu w podkoszulku i spodenkach. Paradując później po wsi w mundurze oficerskim, wyróżniał się elegancją, jak przystało na komendanta milicji rewolucyjnej.

23 września, przed zmierzchem, wyprowadzono z piwnicy wszystkich osadników, powiązano im ręce sznurami i pod wzmocnioną eskortą poprowadzono w stronę Żydomli. W skład eskorty wchodził sam przewodniczący komitetu i jego zastępcy: Paweł Budryk, Włodzimierz Aplewicz, Michał Sidorczuk, Paweł Aplewicz, a ponadto: Włodzimierz Kowalczuk, Gabriel Jakusiewicz, Iwan Szyrko, Mikołaj Januczenia, Froł Januczenia, Szachniuk. Nie zabrakło też kobiet, spośród których wyróżniała się osiemnastoletnia Eugenia Szostka (obecnie Bułaj).

Kiedy żony osadników przybyły do Obuchowa z kolacją dla mężów, piwnica była pusta. Nikt nie udzielił informacji, gdzie się podziali. Następnego dnia, a była to niedziela, Marianna Szubowa zamierzała wraz z innymi kobietami udać się do Obuchowa i Żydomli na poszukiwanie mężów. Rano przyszedł do Szubowej Mikołaj Patalota z Obuchowa i wręczył jej zapisany świstek papieru. Na kartce, pochodzącej rzekomo od jej męża, było zawarte polecenie wypłacenia Patalocie trzydziestu złotych tytułem zaległego wynagrodzenia za pracę. Pani Marianna, lustrując podejrzaną kartkę oraz jej doręczyciela, doznała szoku. Patalota przyszedł w butach z cholewami, które bez wątpienia należały do jej męża. Jeszcze wczoraj więziony w piwnicy Stanisław Szuba miał je na nogach. Nieco później żona Jana Jagielskiego rozpoznała buty swojego męża na nogach dwudziestoczteroletniego Gabriela Jakusiewicza.

Tymczasem Szybowa opamiętała się trochę i bez sprzeciwu wypłaciła Patalocie pięćdziesiąt złotych licząc na, że hojnością trochę go przekupi. Nie myliła się. Na pytanie, gdzie są osadnicy, gdzie przebywa jej mąż, Patalota (przybierając życzliwy wyraz twarzy) cmokał i kręcił głową przez chwilę w milczeniu.

– Ot, widzicie Szubowa, nie ma ich. Nie ma ich… i nic więcej nie mogę powiedzieć. Szukajcie ich sami.

Żony aresztowanych osadników bezskutecznie poszukiwały swoich mężów. Dopiero po trzech dniach przypadkowo pies Szuby znalazł za szosą skidelską zakrwawioną czapkę swojego pana. Pies zaprowadził do miejsca, gdzie na surowej roli kartofliska usypane były świeże kopczyki. Kiedy kobiety rozgrzebały ziemię oczom ich ukazał się makabryczny widok. Stanisław Szuba i Jan Zawadzki związani byli ze sobą drutem kolczastym, a z ust wystawały zakrwawione języki oblepione ziemią. Bronisław Przeraziński miał rozpruty brzuch, a jelita rozlane na kolanach. Edwardowi Nowakowi rozłupano głowę na dwie części, natomiast Piotr Krupa miał uciętą głowę powyżej dolnej szczęki. Jan Jagielski był najmniej zniekształcony, miał tylko zdartą skórę z brzucha.

Sowieckie służby specjalne, kierujące działaniem grup dywersyjnych, spieszyły się bardzo z realizacją swoich zadań. Dysponowały wcześniej przygotowanymi spisami Polaków, którzy musieli być zlikwidowani w czasie tak zwanego zamętu wojennego, zanim zostanie ustanowiona stała administracja sowiecka. Ustalono, że administracja nie będzie brudziła [sobie] rąk czystkami i oficjalnie nie będzie wiedziała o morderstwach Polaków.

Kiedy Szubowa prosiła predsiedatiela Zuchniewicza o pozwolenie pochowania osadników na cmentarzu w Żydomli, spotkała się z odmową. Urzędowo nie stwierdzono mordu osadników, nie istniała więc podstawa do wydawania zezwolenia­ na pochówek. Gdy jednak zdesperowana kobieta, nie dbając o swoje bezpieczeństwo, powiedziała kilka słów prawdy, zdenerwowany predsiedatiel powiedział:­ Po to jest ta wojna, żeby powybijać wszystkich takich jak wy!

*   *   *

Ucichły strzały karabinowe i krzyki ludzi dobiegające od strony Kurpik. Kobiety i dzieci z Lerypola, zachowując dużą ostrożność, zbliżały się do łąki Zarębskiego. Na łące zobaczyły zmasakrowane ciała swoich bliskich, leżące bez życia w kałużach krwi. Głośny płacz i lament przerwały dotychczasową ciszę.

Nagle z przydrożnych krzaków wysunęła się charakterystyczna postać starej Katieriny z Kurpik.

– Wy, kobietki nie rozpaczajcie tu, bo i tak życia im nie przywrócicie – powiedziała. – Lepiej ratujcie siebie i swoje dzieci. Uciekajcie, gdzie możecie, bo w Kurpikach namawiają się mężczyźni, żeby żony i dzieci osadników wyrżnąć nocą, żeby nie było krzyku i płaczu. Mówię wam, uciekajcie; uciekajcie, gdzie was oczy poniosą. Wy moje mileńkie…

Katierina rozejrzała się bacznie dokoła i znikła pośród drzew olchy. Ostrożność starej Katieriny nie była przesadzona. Wiedziała, że przekazanie ostrzeżenia rodzinom osadników może się dla niej skończyć tragicznie.

Już po kilku tygodniach żona Pancielejmona Pilca z Kurpik żaliła się na swojego syna Grigorija, że zagroził jej odrąbaniem łba siekierą na własnym progu, jeżeli ostrzeże osadników z Lerypola.

Grigorij Pancielejmonowicz żyje do dziś w Kurpikach na ojcowiźnie. Zapytałem go w 1993 r., czy naprawdę groził matce odrąbaniem łba siekierą. Potwierdził, że tak było, ale podał inną wersję, łagodzącą nieco jego zaangażowanie w przygotowaniu likwidacji osadników. Poinformowałem go przy okazji, że nasze ścieżki życiowe dwukrotnie zbliżyły się do siebie. Otóż jego matka będąc babkoj po dietiam, przyjmowała mnie, gdy rodziłem się na ten świat, natomiast on uczestniczył w składzie bojówki, która zamordowała mojego ojca. Powiedziałem też, że szczegółowe informacje przekazała mi moja mama, ciesząca się do tej pory zadowalającym zdrowiem i niezłą pamięcią.

Tymczasem żony osadników, ostrzeżone przez Katierinę, targane rozpaczą i strachem pytały jedna drugą, co mają robić w tak beznadziejnej, krytycznej sytuacji. Ostatecznie moja mama, Pawlikowska i Górnicka postanowiły natychmiast uciekać do Kotry, gdzie znajdował się dom rodziny Pawlikowskich.

Dwoma furmankami załadowanymi dzieciarnią i skromnym dobytkiem, dojeżdżały do Sawalówki. Wtedy od strony Obuchowa z kępy drzew wybiegło trzech mężczyzn. Kierując lufy karabinów w naszą stronę, kazali zatrzymać się natychmiast. Lament i płacz dzieci mieszał się z wyzwiskami i groźbami pijanych napastników. Wyraźnie okazywana agresja i szczęk przeładowywanych karabinów wskazywały na to, że nasza ucieczka zakończy się tragicznie na drodze przed białoruską wioską.

W panującym dookoła zamieszaniu, nie wiadomo kiedy, pojawiły się dwie kobiety z Sawalówki i z wielką furią zaatakowały naszych prześladowców.

– Ojców pomordowaliście, a teraz dzieci chcecie zabijać?

Ponad wszelką wątpliwość broniące nas mieszkanki Sawalówki znały atakujących nas mężczyzn. Jedna z nich, używając wymyślnych wyzwisk, wyrwała podpitemu mężczyźnie karabin i z obrzydzeniem rzuciła go w przydrożne chwasty.­

Niespodziewana i nagła interwencja kobiet mocno speszyła napastników. – Jedźcie sobie dalej – zdecydował najstarszy – ale daleko nie zajedziecie! I tak ubijuć was po drodze.

Dojechaliśmy do Kotry szczęśliwie, bez kłopotów.

Białoruska wioska Sawalówka nie była skażona ideologią nienawiści. Wielu osadników z Budowli i Rokicia przeżyło dni grozy znajdując schronienie u swoich przyjaciół w Sawalówce.

Jakub Zmitrowicz ukrywał w swoim domu sześciu osadników. Gdy o zmroku rozległy się w pobliżu strzały karabinowe, Zmitrowicz kazał wszystkim kłaść się na podłodze i wypowiedział pamiętne słowa: – Bracia, ja was nie wydam. Jak będzie trzeba, to będziemy się bronić. Jak wam śmierć, to i mnie śmierć.

W Sawalówce zorganizowano straż obywatelską, która nocami pilnowała wioski. Dyżury pełnili: Tieżyk, Koszczyc, sześciu braci Szurpa i inni.

W 1994 r. rodziny osadników, przy wsparciu Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, ufundowały tablicę upamiętniającą szlachetne czyny mieszkańców Sawalówki. Odsłonięcia tablicy dokonała Helena Hryncewicz – córka uratowanego osadnika Jana Gromadzkiego razem z Marią Kałasznikową – wnuczką Jakuba Zmitrowicza.

Wieś Obuchowo była mocno sterroryzowana przez członków Obuchowskiego Komitetu i bardziej ściśnięta pierścieniem zła aniżeli inne wioski w okolicy. Umiejscowienie komitetu w Obuchowie nastąpiło zgodnie z generalnym planem dywersji na terenach wschodniej Polski, opracowanym przez sowieckie służby specjalne jeszcze przed wybuchem wojny. Plan przewidywał „spontaniczne” tworzenie komitetów, budowę bram powitalnych dla wkraczających wojsk sowieckich, dywersję zbrojną, likwidację osadników, ziemian, niektórych popów itp.

W Obuchowie działała prężna jaczejka Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi (KPZB) aż do 1938 r., kiedy to Międzynarodówka Komunistyczna w Moskwie rozwiązała Komunistyczną Partię Polski (KPP). KPZB (będąc partią autonomiczną w łonie KPP) automatycznie podzieliła los partii macierzystej. Partia została rozwiązana, ale szeroki aktyw pozostał i musiał być wykorzystany do dalszej walki pod kierownictwem bardziej sprawnym i operatywnym.

Obuchowski Komitet utworzyli dawni działacze KPZB i pospolici kryminaliści. W zasadzie nie było między nimi wyraźnego rozdziału, bowiem wielu aktywistów partyjnych miało przeszłość kryminalną. Przewodniczącym komitetu był Włodzimierz Januczenia, syn zamożnego gospodarza. Jego zastępcą został Paweł Aplewicz, alkoholik i kryminalista. Wypędził z domu rodzonego starszego brata Antoniego (kalekę) i sam prowadził gospodarstwo matki, Anny. W krótkim czasie przegrał w karty cały inwentarz. Zamieszany w zabójstwo gajowego, Stefana Słuckiego, siedział w więzieniu w latach 1934–1935. Drugi zastępca, Paweł Budryk, pełnił w rejonie funkcję skarbnika KPZB, z której został zdjęty dyscyplinarnie w 1934 r. za przywłaszczenie sześćdziesięciu złotych z pieniędzy partyjnych.

Komendantem milicji rewolucyjnej (ludowej) był Włodzimierz Aplewicz. W 1929 r. podczas bójki na pastwisku zabił kolegę, Jana Jakusiewicza. Za czyn ten przez wiele lat przebywał w domu poprawczym, a później w więzieniu.