Kunszt siedemnastego września
Za życia Zbigniew Herbert był brany na języki, po śmierci (a zdarzało się i wcześniej) – na cytaty. Widok wielkiej, wieloznacznej poezji przykrawanej do doraźnych okoliczności, przekuwanej na pieśń masową czy hasło bywa czasem, w szczególnych okolicznościach wzruszający, zwykle jest przykry. Powaga chwili, potrzeba nazwania tłumaczyła wykorzystanie Miłoszowego „Który skrzywdziłeś…” jako wiersza-oskarżenia; tłumy śpiewały „Mury” Kaczmarskiego, milknąc przy trzeciej zwrotce: potrzebowały pieśni powstańczej, pieśni rewolucyjnej, pochwały zrywu, nie refleksji nad autonomią twórcy i sprzecznościami każdej rewolty.
Ale najgorzej na cytowaniach wyszedł Herbert. Przez dwadzieścia lat bez mała przy każdej możliwej okazji, gdy mówca lub autor chciał podkreślić swoje wysokie standardy etyczne, które nakazują mu niezgodę – nabierał powietrza i mówił o „potędze smaku”, dając słuchaczom / czytelnikom dowód swej erudycji, ogłady, a przy tym niezłomności godnej Katona. Cytowano uwagi Księcia Poetów o konstytucji i fraszkę o Oleksym, szeptano o „kapitelu ciała”, „Bądź wierny”, niosło się wezwanie na zakończenie akademii i mów pogrzebowych. Ale najczęściej bodaj cytowano jego jedyny wiersz zatytułowany cyfrą, a dokładniej – datą. 17. IX.