Ukraiński portal „Hronika Lubarta” z Łucka opublikował kilka materiałów dotyczących początku II wojny światowej w tym mieście. Oto opis wspomnień pana Konstantego Krawczuka, we wrześniu 1939 r. młodego chłopca i harcerza, a już po wojnie chirurga w szpitalu obwodowym w Łucku.
Cisza na planie! Akcja! – takie słowa rozległy się wiele razy w starym, stylowym mieszkaniu przy ul. Asnyka na warszawskiej Ochocie, które „grało” gabinet dowódcy Okręgu Korpusu VI, Władysława Langnera, na placu Bernardyńskim we Lwowie, dziś Sobornej Płoszczy. Zobaczymy je w zwiastunie filmu o obronie Lwowa we wrześniu 1939 r.
Lwów, jako jedyne miasto II Rzeczpospolitej, które walczyło z dwoma wrogami – Niemcami i Sowietami. Kto dowodził obroną? Historycy wskazują na gen. Władysława Langnera, ale przecież dowódcą obrony był gen. Franciszek Sikorski?
Podpisanie traktatu o nieagresji między Niemcami a ZSRR z 23 sierpnia 1939 r., znanego jako pakt Ribbentrop-Mołotow, wyznaczyło bieg historii w dwudziestym wieku. Chociaż obie strony oficjalnie mówiły o swej niechęci do wojny i poszanowaniu prawa międzynarodowego, sfery interesów w Europie Wschodniej i losy Polski, Finlandii, Estonii, Łotwy, Litwy i Rumunii zostały określone poprzez podpisanie dodatkowego tajnego protokołu do tego traktatu.
Sowiecka defilada w Kiszyniowie. Fot.domena publiczna
Po 17 wrześniu 1939 r. do Rumunii trafił prezydent i rząd RP oraz naczelny wódz i około 50 tys. polskich żołnierzy. Przejeżdżali głównie przez most w Kutach na Czeremoszu, trafiając do rumuńskiej Wyżnicy. Choć jest utarte określenie na drogę ucieczki do Rumunii – „szosa zaleszczycka” – to jednak Zaleszczyki były bardzo blisko sowieckiej granicy i tędy wydostała się niewielka część wojska.
W Kutach (dziś w ukraińskim obwodzie iwanofrankiwskim) mostu, którym przejeżdżał do Wyżnicy (obecnie ukraiński obwód czerniowiecki) prezydent Ignacy Mościcki i marszałek Edward Śmigły-Rydz, już nie ma. Budynek polskiej strażnicy jest w runie. A może warto by urządzić tam muzeum? Zdjęcia współczesne otrzymaliśmy od szefa „Kuriera Galicyjskiego”, Mirosława Rowickiego – dziękujemy!
Aleksander Dowżenko (w Polsce utrwaliła się taka pisownia jego imienia i to już od czasów międzywojennych – to na wypadek gdyby ktoś krytykował mnie za to ze jest w tym tekście Ołeksandrem) jest uznawany za jednego z największych sowieckich reżyserów filmowych, porównywanego z Sergiejem Eisensteinem czy Wsiewołodem Pudowkinem. W przeciwieństwie do tamtego kojarzony jest jednak przede wszystkim z Ukrainą, co jest skojarzeniem jak najbardziej uzasadnionym. Urodził się w Sośnicy na Czernichowszczyźnie i choć zmarł w podmoskiewskiej oazie sowieckich artystów czyli Pieriediełkinie to jednak przez większość swojego życia (osobistego i artystycznego) był związany z Kijowiem. Jego imię nosiła zresztą tamtejsza wytwórnia filmowa.
Po wkroczeniu Sowietów, liczne oddziału Wojska Polskiego ewakuowały się, przechodząc przez granicę. Część z nich, w tym słynna 10 Brygada Kawalerii płk. Stanisława Maczka, dotarła na Węgry przechodząc przez Przełęcz Tatarską. Dziś to granica między ukraińskimi obwodami iwano-frankiwskim i zakarpackim, a śladów dawnej granicy zostało niewiele.
Te kamienne bloki to pozostałość polskiej granicy. Za nimi w 1939 r. były już Węgry.
Projekt filmu Lwów 1939 przedstawiony został podczas XI Polsko-Ukraińskich Spotkań w Jaremczu, w ukraińskich Karpatach. Doroczna konferencja organizowana jest przez „Kurier Galicyjski” i Uniwersytet Przykarpacki w Iwano-Frankiwsku.
Od lewej: prezes Fundacji Wolność i Demokracja Robert Czyżewski, szef „Kuriera Galicyjskiego” Mirosław Rowicki i prezes Fundacji Joachima Lelewela Piotr Kościński
W jaremczańskiej konferencji od ponad dziesięciu lat uczestniczą polscy i ukraińscy naukowcy, analitycy, dziennikarze, także przedstawiciele władz i dyplomaci. Teraz, podczas pierwszego dnia obrad obejrzeli prezentację poświęconą filmowi. Usłyszeli, czemu ten obraz jest potrzebny – i czego potrzeba, by mógł powstać. Na dziś, oprócz pieniędzy, szukamy także zdjęć i innych materiałów dokumentalnych z okresu 12-22 września 1939 r., a także okresu późniejszego – zwłaszcza polskiej kapitulacji, uwięzienia polskich oficerów i pierwszego okresu sowieckiej okupacji.
Usłyszeliśmy rady, jak szukać środków – i obietnice pomocy w znalezieniu fotografii i filmów z tamtego, lwowskiego Września.
Za życia Zbigniew Herbert był brany na języki, po śmierci (a zdarzało się i wcześniej) – na cytaty. Widok wielkiej, wieloznacznej poezji przykrawanej do doraźnych okoliczności, przekuwanej na pieśń masową czy hasło bywa czasem, w szczególnych okolicznościach wzruszający, zwykle jest przykry. Powaga chwili, potrzeba nazwania tłumaczyła wykorzystanie Miłoszowego „Który skrzywdziłeś…” jako wiersza-oskarżenia; tłumy śpiewały „Mury” Kaczmarskiego, milknąc przy trzeciej zwrotce: potrzebowały pieśni powstańczej, pieśni rewolucyjnej, pochwały zrywu, nie refleksji nad autonomią twórcy i sprzecznościami każdej rewolty.
Ale najgorzej na cytowaniach wyszedł Herbert. Przez dwadzieścia lat bez mała przy każdej możliwej okazji, gdy mówca lub autor chciał podkreślić swoje wysokie standardy etyczne, które nakazują mu niezgodę – nabierał powietrza i mówił o „potędze smaku”, dając słuchaczom / czytelnikom dowód swej erudycji, ogłady, a przy tym niezłomności godnej Katona. Cytowano uwagi Księcia Poetów o konstytucji i fraszkę o Oleksym, szeptano o „kapitelu ciała”, „Bądź wierny”, niosło się wezwanie na zakończenie akademii i mów pogrzebowych. Ale najczęściej bodaj cytowano jego jedyny wiersz zatytułowany cyfrą, a dokładniej – datą. 17. IX.