O majorze Benedykcie Serafinie opowiadał w siedzibie nieuznawanego przez władze Związku Polaków na Białorusi autor książki „Obrońca Grodna. Zapomniany bohater” jej autor i prezes Fundacji Joachima Lelewela, Piotr Kościński.
Dzięki apelowi na stronie filmu „Lwów 1939” na Facebooku, dostaliśmy relację o losach państwa Witkowskich, mieszkańców Lwowa. O swoich dziadkach napisał p. Marcin Witkowski.
Przysposobienie Wojskowe Konne w Równem, wśród jadących – Paweł Witkowski, który do końca życia nosił te zdjęcie w portfelu, obok fotografii marszałka Józefa Piłsudskiego.
W Salve TV – telewizji internetowej Diecezji Warszawsko-Praskiej – o obronie Grodna w 1939 r. i jej dowódcy mjr. Benedykcie Serafinie opowiada Piotr Kościński, autor powieści „Obrońca Grodna. Zapomniany bohater”.
Przygotowania do filmu o obronie Lwowa w 1939 r. oznaczają m.in. konieczne dla napisania scenariusza przeprowadzenie dokumentacji na miejscu. Oto kilka refleksji po krótkiej wizycie w tym mieście.
Fundacja Joachima Lelewela wspólnie z redakcją „Kuriera Galicyjskiego” ze Lwowa rozpoczęły prace nad filmem dokumentalnym o obronie Lwowa we wrześniu 1939 r. Podobnie jak „Krew nas bruku. Grodno 1939”, film ten ma zawierać sceny rekonstrukcyjne. Ma być jednak dłuższy i trwać 50 minut.
Obrońcy Grodna, po wyjściu 22 września 1939 r. z miasta, skierowali się na północny zachód. Część skierowała się prosto na północ, ale większość dotarła na Suwalszczyznę, a potem, przez rzekę Marychę, na Litwę.
We wrześniu 1939 roku wielu Polaków odczuło negatywne skutki polityki rządów Drugiej Rzeczypospolitej w stosunku do Ukraińców. We wspomnieniach byłych wojskowych, cywilnych uciekinierów z Polski zachodniej i centralnej, innych świadków wrześniowych wydarzeń spotykamy się ze zdziwieniem a nawet szokiem graniczącym z nienawiścią, które przeżywali autorzy, widząc nieukrywaną wrogość mieszkańców Galicji i Wołynia narodowości niepolskiej wobec cofających się oddziałów Wojska Polskiego, członków rządu, urzędników, inteligentów i ich rodzin, a nawet zwykłych obywateli[1].
Czortków to miasteczko na Podolu. To ludzie byli głównym bogactwem tej ziemi. Od zarania uprawiali ją i bronili jej przed wrogami. A gdy wróg zajął rodzinną ziemię, starali się przeciwdziałać mu wszelkimi sposobami. Mało znana jest historia takiego zrywu, do którego doszło w nocy z 21 na 22 stycznia 1940 roku w okupowanym przez sowietów Czortkowie. Jest to jedyny przypadek takiej akcji przeciwko Sowietom na terenach przez nich zajętych w 1939 roku.
– Zbrojny opór uratował polski honor Wilna. W naszym mieście na Sowietów nie czekały triumfalne bramy, czerwone flagi, transparenty i tłumy miejscowej ludności wiwatującej na cześć czerwonoarmistów. Wilno spotkało Sowietów kulami i pociskami – wspominał przed laty w rozmowie ze mną zmarły w 2014 roku Władysław Korkuć. Przedwojenny harcerz, żołnierz AK, więzień stalinowskich łagrów, a potem ceniony na Wileńszczyźnie nauczyciel muzyki, założyciel i kierownik wielu polskich zespołów artystycznych na Litwie. Człowiek legenda, jak mówiono o nim jeszcze za życia.
39 r. dwaj groźni sąsiedzi II Rzeczpospolitej, Trzecia Rzesza i Związek Sowiecki, niespodziewanie zawarli pakt o nieagresji, tzw. pakt Ribbentrop-Mołotow. W skomplikowanej sytuacji międzynarodowej, w warunkach głębokiego kryzysu wersalskiego ładu pokojowego reakcje polskie na to porozumienie były zróżnicowane, ale w sumie dalekie od rozpoznania jego roli w nadchodzącej katastrofie. Wynikało to z nieznajomości towarzyszącego dokumentowi tajnego protokołu, przesądzającego iż z pozoru defensywny pakt stawał się zmową agresorów, zawczasu przesądzającą podział przyszłych łupów wojennych.