Żołnierze Września w niewoli sowieckiej – cz. II

(ok. 24 X 1939 do 5 III 1940)

Polscy żołnierze w sowieckiej niewoli

Na początku listopada 1939 roku w trzech obozach specjalnych NKWD wykrystalizowała się sytuacja, którą znamy z historii podręcznikowej i która nie uległa zasadniczej zmianie aż do zagłady polskich jeńców. I tak, w Starobielsku i Kozielsku umieszczono odpowiednio ok. 3900 i 4700 osób z odchyleniami nie przekraczającymi 120, przy czym zarzucono pierwotny plan skierowania generałów i pułkowników do Starobielska, niższych oficerów natomiast do Kozielska. Zrealizowano jednak inny zamysł, mianowicie by trzeci, najliczniejszy obóz ostaszkowski pozostał miejscem odosobnienia  dla funkcjonariuszy policyjno-żandarmeryjnych oraz pracowników wywiadu, upatrując w nich najbardziej nieprzejednanych wrogów władzy ludowej.

„Centralny” regulamin wewnętrzny obozów, określający obowiązki i przywileje internowanych, został zaakceptowany jeszcze we wrześniu przez Zarząd do Spraw Jeńców Wojennych, a następnie uszczegółowiony przez Berię różniącymi się (np. w kwestii dozwolonych kwot pieniężnych) dyrektywami dla szefów obwodowych NKWD. Absolutnie zabroniono praktyk religijnych, łącznie ze spowiedzią św. i modlitwą prywatną, chyba że bez oznak zewnętrznych. W ramach walki z Bogiem i w jego miejsce od razu pojawili się animatorzy „kultury” kraju Rad oraz, o wiele bardziej niebezpieczni oficerowie śledczy, których zadaniem było prowadzenie z jeńcami rozmów rozpoznawczo-informacyjnych.

Polscy żołnierze eskortowani przez krasnoarmiejców

Jak wynika ze wspomnień nielicznych ocalałych przesłuchania te odbywały się z taką dużą częstotliwością, że sprawiały wrażenie nieustających. Niekiedy dochodziło w ich trakcie do aktów przemocy. Jak wspominał ocalały z Kozielska Henryk Gorzechowski syn: „tak wiele niewiadomych podejrzeń i moja niekiedy złośliwość rozsierdziły w pewnym momencie Sierotkina [oficera śledczego] i przyłożył mi w twarz lufą swojego <<mauzera>>. Wybił mi tym uderzeniem ząb w dolnej szczęce. Przy następnym doprosić przeprosił mnie za ten incydent”.

Jednak najbardziej bodaj perfidnym elementem obozowego oddziaływana, doskonale znanym z czasów Polski ludowej, były zabiegi obliczone na stworzenie sieci agenturalnej. Zostały one bez niedomówień opisane w §1 dyrektywy Berii w sprawie organizacji operacyjno-czekistowskiej w obozach NKWD: „[…] uwzględnić konieczność utworzenia dwóch rodzajów agentury: 1. Agentury, która formalnie pozostając na pozycjach kontynuacji walki o <<odrodzenie >> Polski powinna przeniknąć do wszystkich tworzących się wśród jeńców wojennych grup antyradzieckich[…] 2. Agentury, mającej na celu naświetlenie politycznych nastrojów jeńców wojennych – według przynależności do jednostek wojskowych oraz według miejsca zamieszkania”.

Klasztor w Starobielsku – w 1939-41 obóz dla polskich jeńców

Praca werbunkowa nie przyniosła w praktyce żadnego rezultatu. W najlepszym razie pozyskano ok. 100 osób, co – w zależności od przyjętej metodologii – wynosiło od pół do dwóch trzecich procenta wszystkich jeńców! I dlatego przytoczona wyżej relacja z przesłuchania Henryka Gorzechowskiego nie tylko daje wgląd za kulisy działań NKWD, ale również, a dla naszej pamięci historycznej: przede wszystkim ukazuje model polskiej odpowiedzi na sowiecką propozycję kolaboracji.

W przeciwieństwie bowiem do części historyków, nie sądzę, jakoby już we wrześniu 1939 r. Sowieci zakładali bezalternatywność wariantu eksterminacyjnego. Przez pewien czas rozważali skierowanie jeńców do pracy przymusowej oraz – właśnie – pozyskanie do współpracy. Pierwsza koncepcja w formie masowej upadła w dużej mierze ze względu na ryzyko wzniecenia buntu na którymś z etapów jej realizacji. Z kolei na przełomie 1939/40 kierownictwo ZSRS doszło do wniosku, że polityczny werbunek przynosi ekonomiczne straty, nie dając zysków innego typu. Owszem, decyzję o mordzie ułatwiła m.in. bierność Europy, niemniej jednak według wszelkie prawdopodobieństwa to właśnie godna najwyższego podziwu postawa polskich oficerów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie była tutaj czynnikiem decydującym.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Zdjęcia: domena publiczna, Wikipedia