Wołyńskie strażnice w ogniu

Wschodnie rubieże Wołynia jako województwa graniczącego z ZSRR było obsadzone przez żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza. Gdy 17 września 1939 r. Sowieci dokonali inwazji na Polskę, rozpoczął się nierówny bój.

Żołnierze KOP na granicy

W sierpniu i wrześniu 1939 roku polskie dowództwo kierowało jednostki z Kresów na zachód. Do obrony zostawiono jedynie nieznaczne siły KOP. Chociaż Wołyń był zapleczem frontu, mieszkańcy szybko poczuli, że rozpoczęła się wojna. Już w drugiej połowie września niemieckie lotnictwo rozpoczęło naloty na miasta w tym regionie. Drogi zapełniały się uchodźcami, na wschód szło też wojsko i administracja państwowa. Przeniósł się tu również rząd. Nadal liczono na utrzymanie linii Wisły, ale wkrótce te poglądy musiały zostać zrewidowane. W związku z atakiem na Lwów i zagrożeniem odcięcia od ewentualnej drogi ewakuacji, rząd zaczął się ewakuować w kierunku Przedmościa Rumuńskiego. Cofała się również armia.

Na granicy z ZSRR ciągle stacjonowały jednak nieliczne oddziały KOP.  Na terenie Wołynia były to pułki „Zdołbunów” i „Sarny”. Kierowali nimi doświadczeni oficerowie, którzy zdobywali swoje pierwsze doświadczenia jeszcze na polach I wojny światowej. Tym pierwszym dowodził ppłk Franciszek Węgierski. Jego oddział stacjonował na południowym odcinku Wołynia. Dowódcą „Sarn” był zaś płk Nikodem Sulik i kierował on obroną północnej granicy województwa. Był z natury chyba bardzo spokojnego usposobienia; nigdy nie słyszałem, by mówił podniesionym głosem. Miał poważny wyraz twarzy i rzadko się uśmiechał, przykładał bardzo duże znaczenie do koleżeńskości wśród żołnierzy – zapisał we wspomnieniach jego podkomendny Adam Kotuła. To właśnie oddział Sulika miał największą szansę skutecznej obrony, ponieważ  bataliony „Sarny” i „Małyńsk”, które były pod jego komendą, stacjonowały na terenie solidnie umocnionym.

Pułki KOP „Zdołbunów” i „Sarny”

Oba pułki miały do obrony prawie 452 km granicy.  Oddziały te były osłabione, ponieważ znaczną część sprzętu i ludzi wysłano na zachód do walki z Niemcami. Mimo, że polskie władze dostawały niepokojące informacje o mobilizacji wojskowej w ZSRR, nie wierzono w możliwość inwazji. Co więcej, KOP i Wojsko Polskie na terenie Wołynia miały się wkrótce ewakuować w kierunku Przedmościa Rumuńskiego. Transport z Sarn został jednak utrudniony przez niemieckie bombardowanie, które uniemożliwiło rozpoczęcie wyjazdu. Z tego też powodu, w momencie inwazji żołnierze nadal pozostawali na swojej placówce. 17 września rozpoczął się radziecki atak na przygraniczne strażnice Korpusu.

Strażnica „Korzec” podległa pułkowi KOP „Zdołbunów”

„O godz. 3.20 zbudził mnie dyżurny telefonista. Przeczuwałem coś poważnego. Przeczucie nie myliło mnie” – pisał we wspomnieniach Porucznik Marian Kowalewski, który dowodził kompanią KOP „Białozórka”. „Pod naporem wroga, który rzucił do walki czołgi, zaczęto się ewakuować ze strażnicy.

Trzeba spalić dwie skrzynie akt tajnych i mniej tajnych. Nie było nafty. Wylałem zawartość z lamp na wyrzucone papiery, płomień! Wybiegłem przed strażnicę od strony przedpola, świtało! Kropił drobny kapuśniaczek. W dali słychać warkot czołgów, kierunek obrali niezły. Wprost na odwód”.

Mimo wycofywania się w trudnej sytuacji, Kowalewski chwalił zachowanie swych podkomendnych. „Żołnierz zaimponował mi. Przeważnie rezerwa, wykonywali rozkazy pod ogniem sprawnie, jak na musztrze luźnej, byli spokojni, opanowani. […] Na kiełbasę ofiarowaną nie szli”.

Skromne polskie siły nie mogły na długo zatrzymać bolszewików. Najdłużej bronił wołyńskiej granicy odcinek umocniony „Sarny”, który wspierali również żołnierze WP. Chociaż już pierwszego dnia ataku wywiązała się rozmowa telefoniczna między Sulikiem i dowódcą Korpusu, generałem Wilhelmem Orlik-Rückemannem. Dyskutowano o zasadności walki. Dowódca bronionego odcinka przekonał swojego zwierzchnika, by walczyć jak najdłużej będzie to możliwe. Decyzja o odwrocie miała być zależna od Sulika i jego oceny sytuacji. Z tego też powodu, walki trwały do 19 września. Przez  trzy dni Polacy zdołali zadać Sowietom znaczne, jak na swe możliwości, straty.  „Wydałem odpowiednie rozkazy […] Pozostałem sam. Z dala dochodziły tylko straszne jęki i wołania rannych, a było chyba ich bardzo dużo. Dopiero teraz zobaczyłem straszliwe skutki mojego i artyleryjskiego ostrzału” – wspominał krajobraz pola bitwy plutonowy Józef Strączek. Ostatniego dnia bitwy Sowieci uderzyli na wieś Tynne i przerwali linię fortyfikacji.

Schrony uzbrojone były w działa, działka ppanc. i cekaemy. Największy z nich swoim ogniem nie pozwalały się zbliżyć czołgom do mniejszych obiektów. „W pewnym momencie nastąpił straszny wybuch, słup ognia i dymu przesłonił wszystko, gdy wiatr rozwiał dym zobaczyliśmy […] że w miejscu fortu jest tylko rumowisko” – wspominał walki w Tynne jeden z żołnierzy. Po przerwaniu odcinka, Sulik zarządził odwrót na zachód. Do tego czasu zajęta została stolica województwa wołyńskiego, Łuck.

Pozostałości polskich fortyfikacji w Tynnem

KOP rozpoczął ewakuację, która w zależności od obiektów przebiegała w różny sposób.  Zatapiano w bagnach broń, palono dokumenty, niszczono fortyfikacje. Zła sytuacja militarna odbijała się również na żołnierzach. Wymieniony już plutonowy Strączek wspominał o zamiarze zakończenia swojego życia, od czego odwiódł go jego dowódca, który przekonał go żołnierskimi słowami, że tylko tchórze popełniają samobójstwo, trzeba dalej walczyć.

Płk. Nikodem Sulik, już jako generał, w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie

Docelowo planowano zmierzać w kierunku Przedmościa Rumuńskiego, co skończyło się jednak przegraną i rozproszeniem grupy bojowej, której żołnierze musieli na własną rękę przedrzeć się przez granicę. Udało się to wspomnianemu już pułkownikowi Sulikowi, który w następnych latach służył w Polskich Siłach Zbrojnych na zachodzie, walcząc m.in. pod Monte Cassino. W następnych latach musiał pozostał w Wielkiej Brytanii gdzie żył aż do śmierci.

Michał Rastaszański

Zdjęcia: Wikipedia, domena publiczna