Sowieckie uderzenie. Przed i po 17 września

Wojciech Materski

39 r. dwaj groźni sąsiedzi II Rzeczpospolitej, Trzecia Rzesza i Związek Sowiecki, niespodziewanie zawarli pakt o nieagresji, tzw. pakt Ribbentrop-Mołotow. W  skomplikowanej sytuacji międzynarodowej, w warunkach głębokiego kryzysu wersalskiego ładu pokojowego reakcje polskie na to porozumienie były zróżnicowane, ale w sumie dalekie od rozpoznania jego roli w nadchodzącej katastrofie. Wynikało to z nieznajomości towarzyszącego dokumentowi tajnego protokołu, przesądzającego iż z pozoru defensywny pakt stawał się zmową agresorów, zawczasu przesądzającą podział przyszłych łupów wojennych.

W nie przywiązywaniu zbyt dużego znaczenia do paktu Ribbentrop—Mołotow utwierdzało władze polskie zachowanie polityków i  dyplomatów sowieckich. 24 sierpnia w rozmowie z ministrem spraw zagranicznych Józefem Beckiem sowiecki pełnomocny przedstawiciel dyplomatyczny (połpred) w Warszawie Nikołaj Szaranow zapewniał, że pakt nie będzie miał wpływu na  stan stosunków wzajemnych. Trzy dni później, w wywiadzie dla  „Izwiestii”,  ludowy komisarz obrony ZSRR Kliment Woroszyłow wyraźnie dał do zrozumienia, że w wypadku niemieckiej agresji Sowiety gotowe są pospieszyć Polsce z pomocą w postaci surowców i zaopatrzenia wojskowe­go — nawet bez formalnego porozumienia w tej kwestii. Na kanwie tego typu wypowiedzi nawet w wyczulonym na niebezpieczeństwo ze wschodu  Sztabie Głównym Wojska Polskiego panowała opinia, że „największe niebezpieczeństwo paktu radziecko-niemieckiego leży w jego efekcie moralnym, który może być wykorzystany przez Niemców w ich obecnych próbach zdyskredytowania brytyjskich i francuskich gwarancji dla Polski”, natomiast trudno oczekiwać, by „pakt ten spowodował jakąś zmianę stosunków z rządem radzieckim” i nie ma powodów sądzić, „aby pakt ten wykluczał dostawę surowców zgodnie z istnie­jącą umową gospodarczą polsko-radziecką”.

Podpisanie paktu Ribbentrop-Mołotow

W wyniku takiego rozumowania wszystkie wojska operacyjne skierowano ku granicy z Niemcami. Na terenach wschodniej Polski pozostały tylko zapasowe ośrodki mobilizacyjne i przerzedzone oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza, słabo przygotowane do stawienia oporu zmasowanemu uderzeniu jednostek liniowych Armii Czerwo­nej. W rezultacie rozległej granicy wschodniej strzegło zaledwie pięć pułków i jedna brygada KOP. Od  południa   ku   północy   katastrofalnie zagrożonej po 23 sierpnia strefy   granicy   z   ZSRR   strzegły:   odcinka   granicy   na Podolu — pułk KOP „Podole”, odcinka wołyńskiego — pułki KOP „Sarny” i   „Równe”, odcinka  poleskiego — brygada  KOP „Polesie”, granicy Nowogródczyzny – pułk KOP „Baranowicze” i odcinka północno-wschodniego – pułk KOP „Głębokie”; wsparcia udzielała im Flotylla Pińska, strzegąca przejść na Pinie i Prypeci.

l września rano wojska niemieckie uderzyły na Polskę. Trzy dni później wojnę Trzeciej Rzeszy wypowiedziały Wielka Brytania i Francja. Konflikt polsko-niemiecki przeszedł w stadium wojny światowej.

Po wybuchu wojny polsko-niemieckiej Sowieci nadal utrzymywali wobec władz RP fikcję życzliwej neutralności, mamiąc obietnicami wsparcia materiałowego walczącej z ogromną determinacją armii polskiej. Jak zanotował minister Beck, „zachowanie am­basadora sowieckiego nie pozostawiało nic do życzenia, zdradzał on nawet chęć rozmów co do możliwości dowozu pewnych towarów przez ZSRR.  Poleciłem ambasadorowi Grzybowskiemu sondaż u Mołotowa, jakie dostawy przez Sowiety mogłyby być brane pod uwagę, oraz oczekiwałem od niego akcji dla za­pewnienia nam tranzytu od państw sprzymierzonych”.

5 września ambasador starał się w rozmowie z szefem Rady Komisarzy Ludowych ZSRR omówić zlecone mu kwestie. Dowiedział się, iż strona sowiecka zamierza dokładnie wypełniać zobowiązania wynikające z zawartego w lutym 1939 r. bilateralnego traktatu handlowego. Jednak jest mało prawdopodobne, by dostawy te objęły materiały wojskowe oraz by Moskwa wyraziła zgodę na tranzyt do Polski przez terytorium sowieckie takich materiałów. ZSRR „nie chce bowiem zostać wciągnięty w tę wojnę po tej czy drugiej stronie”.

Celem wyjaśnienia tej kwestii postanowiono wysłać do Moskwy specjalną misję, która na miejscu miała rozpatrzyć się w sytuacji i zorientować, jak można „obejść surowe przepisy neutralności”. Połpred Szaronow zwlekał jednak z udzieleniem wiz członkom misji, zasłaniając się brakiem odpowiedzi z Moskwy na telegram w tej kwestii.  Niemniej jeszcze 11 września, bezpośrednio przed opuszczeniem Polski – pod błahym pretekstem niewystarcza­jącej łączności z Moskwą – zapewniał ministra Becka, że „sprawy różnych dostaw są aktualne […] dał wyraz swemu optymizmowi co do rozszerzenia dostaw sowieckich dla Polski”. Prawdopodobnie szef MSZ RP wierzył w te zapewnienia, a w każdym razie nie brał w ogóle pod uwagę, by ZSRR mógł przystąpić do wojny po stronie Trzeciej Rzeszy. Dyplomata sowiecki obiecywał powrót najdalej w ciągu tygodnia i załatwienie dostaw do Polski minimum „materiału sanitarnego”. Żegnając się z ambasadorem Noëlem zapewnił, iż Francuzi „będą mogli w Rosji wszystko kupować”, co można było zrozumieć jako podpowiedzenie sposobu dostarczenia z ZSRR Wojsku Polskiemu także broni i amunicji.

Wyjazd sowieckiego dyplomaty nastąpił nie bez powodu akurat 11 września. Według pierwotnych ustaleń, Armia Czerwona miała bowiem uderzyć na Polskę w nocy z 12 na 13 września.

Co prawda z Moskwy od ambasadora w Sowietach Wacława Grzybowskiego przyszły około 10 września informacje o mobilizacji kilku rocz­ników w zachodnich obwodach ZSRR, wskazujące na możliwość czynnego włą­czenia się Armii Czerwonej w konflikt polsko-niemiecki, ale sam ambasador uznał skalę tych przygotowań za nie wystarczającą „dla poważnego zaangażo­wania wojennego”. Także zbagatelizowane zostały przez dowództwo Korpusu Ochrony Pogranicza ruchy wojsk sowieckich po drugiej stronie granicy, przypominające demonstracje zbrojne z okresu kryzysu czechosłowackiego.

ambasador Wacław Grzybowski

Przed niebezpieczeństwem niespodziewanego uderzenia Armii Czer­wonej ostrzegał natomiast w tym czasie polski attaché wojskowy w Moskwie płk Stefan Brzeszczyński. Zastanawiające też były wzmianki w cen­tralnej prasie sowieckiej   o naruszeniach jakoby przez polskie samoloty granic po­wietrznych ZSRR.

Tymczasem od trzeciego dnia wojny trwał nacisk Berlina na sojusznika, by czynnie wystąpił przeciwko Polsce. Wyraźnie oświadczył to kanclerz Adolf Hitler nowemu połpredowi ZSRR w Berlinie Aleksandrowi Szkwarcowowi w trakcie cere­monii składania przez niego 3 września listów uwierzytelniających. Szkwarcow nie odpowiedział wprost w tej kwestii, lecz nie omieszkał stwierdzić, iż „sowiecko-niemiecki układ o nieagresji zna­mionuje historyczny zwrot w stosunkach międzynarodowych i otwiera najszersze pomyślne perspektywy”. 3 września minister spraw zagranicznych Joachim von Ribbentrop polecił ambasadorowi Trzeciej Rzeszy w Sowietach Friedrichowi von der Schulenburgowi, by  bezzwłocznie podjął z kierownictwem sowieckim rozmowy na temat zbrojnego wystąpienia Armii Czerwonej przeciwko Polsce. Mołotow jednak zwlekał, unikał konkretów zasłaniając się frazą, iż dla strony sowieckiej moment działań wojskowych w Polsce jeszcze nie nastąpił. Ostrożność ta wynikała zapewne z faktu, iż do połowy września istniała możliwość ponownej eskalacji konfliktu z Japonią, co poważnie niepokoiło władze ZSRR.

Pilne polecenie, by omówić z Mołotowem zasady współpracy wojskowej na terenie Polski otrzymała Ambasada Rzeszy w Moskwie. W wy­stosowanej tego dnia depeszy do ambasadora von der Schulenburga minister Ribbentrop polecił mu bezzwłocznie udać się do szefa Rady Komisarzy Lucowych z pytaniem, „czy Związek Sowiecki nie uznałby za pożądane, by w odpowiednim momencie armia rosyjska wystąpiła przeciw siłom polskim w rosyjskiej sferze wpływów i, ze swej strony, podjęła okupację tego terytorium. Według naszego przekonania — pisał kierownik MSZ Rzeszy — to nie tylko pomogłoby nam, ale także zgodnie z moskiewskimi porozumieniami byłoby w sowieckim interesie”.

Napaść na Polskę wywołała odruch solidarności nie tylko rządów, ale także w szeregach partii komunistycznych państw Europy i Ameryki. Jednak sekretarz generalny Kominternu Georgi Dymitrow unikał zajęcia w kwestii oceny wojny polsko-niemieckiej jasnego stanowiska, wyjaśniając iż nie może go określić bez „pomocy i rady towarzysza Stalina”. 7 września Stalin rzeczywiście wezwał go na rozmowę, w której wzięli także udział Mołotow i sekretarz KC WKP(b) Andriej Żdanow. Dopiero w tym momencie sekretarz generalny poinformował nominalnego szefa światowej centrali ruchu komunistycznego o słusznej ideologicznie interpretacji niemieckiej agresji na Rzeczpospolitą. Uznał, iż wojna ma charakter obustronnie imperialistyczny. Określił Polskę jako takie samo państwo faszystowskie, jak Trzecia Rzesza, gnębiące Ukraińców i Białorusinów. „Unicestwienie tego państwa w obecnych warunkach oznaczać będzie, iż będzie o jedno państwo faszystowskie mniej! Czy byłoby coś złego, jeśli w rezultacie rozgromienia Polski poszerzymy system socjalistyczny na nowe terytoria i ludność”. Wobec tej wojny zająć należy pozycję wyczekującą, co najwyżej „manewrować, podjudzać jedną stronę przeciwko drugiej, by mocniej się ze sobą starły”.

W wyniku tej rozmowy, 8 i 9 września Komintern rozesłał tajną dyrektywę określającą wojnę jako obustronnie imperialistyczną i stwierdzającą, iż „międzynarodowy proletariat w żadnym wypadku nie może występować w obronie faszystowskiej Polski, gnębiącej mniejszości narodowe, która odrzuciła pomoc Związku Sowieckiego”. Tydzień później Sekretariat Kominternu ostro skrytykował tych komunistów, którzy jako ochotnicy podjęli walkę w obronie zaatakowanej Rzeczpospolitej, przeciwko agresji faszystowskiej.

9 września, w związku z przekazaną z Berli­na fałszywą informacją o zajęciu przez Wehrmacht Warszawy, Mołotow prze­słał na ręce ambasadora von der Schulenburga „pozdrowienia i gratulacje dla rządu Niemieckiego Imperium” i oświadczył, że „sowieckie działania wojenne rozpoczną się w cią­gu najbliższych kilku dni”. W przeddzień agresji Armii Czerwonej na wschodnie ziemie Rzeczpospolitej, w godzinach popołudniowych Mołotow zawiadomił ambasadora Rzeszy w Moskwie, iż sowieckie uderzenie „nastąpi w najbliższym czasie, być może nawet jutro lub pojutrze”.

17 września nad ranem w Berlinie odebrano następującą depeszę od ambasadora von der Schulenburga: „Stalin w towarzystwie Mołotowa i Woroszyłowa przyjął mnie o drugiej w nocy i poinformował, że Armia Czerwona przekroczy o 6 rano granicę sowiecką na całej jej długości od Połocka do Kamieńca Podolskiego. Dla uniknięcia incydentów Stalin pilnie prosi o zadbanie, by niemieckie samo­loty, poczynając od dziś, nie przelatywały na wschód od linii Białystok—Brześć Litewski—Lemberg [Lwów]. Zaczynając od dziś samoloty sowieckie zaczną bombardować rejon na wschód od Lembergu”.

ambasador F. W. von der Schulenburg

Uderzenie dwu frontów sowieckich zostało poprzedzone czterodniowymi in­tensywnymi działaniami grup sabotażowo-dywersyjnych, które były organizowane na polskich Kresach Wschodnich przez wywiad sowiecki, komunistów i miejscowych nacjonalistów. Działania te okazały się rozleglejsze i skutecz­niejsze niż akcja V kolumny poprzedzająca agresję niemiecką. Specjalnie przy­gotowane grupy, liczące nawet do 300 osób, miały — poprzez uchwycenie wia­duktów, mostów, węzłów łączności, jak też blokowanie dyslokacji i koncentracji jednostek polskich — ułatwić wkroczenie Armii Czerwonej. Jak dotąd, na temat tych działań nie posiadamy prawie żadnych informacji.

Ogrom sił skoncentrowanych do uderzenia na Polskę — w sumie około mi­liona żołnierzy, wyborowe jednostki pancerne, lotnictwo — dowodnie świadczył, iż nie były to żadne „działania zabezpieczające” czy „akcja ochrony brat­niej ludności białoruskiej i ukraińskiej”, jak to przez dziesięciolecia utrzymywała historiografia sowiecka, ale wojna na znaczną skalę, i to wojna obliczona na szybkie zniszczenie regularnych jednostek armii polskiej i sił obrony strefy pogranicza. Dowodzi tego rozkaz członka Rady Wojennej Frontu Ukraińskiego komkora Arkadija Borisowa dla dowódcy Wojsk Pogranicznych NKWD Kijowskiego Okręgu Wojskowego komdywa Wasilija Osokina, by natychmiast po rozpoczęciu ope­racji zablokować granicę polsko-rumuńską i „w żadnym wypadku nie dopuścić do przejścia polskich żołnierzy i oficerów z Polski do Rumunii”. Dokument ten kładzie kres bałamutnym tezom dotychczasowej historiografii, jakoby wła­dze sowieckie nakazały obu frontom prowadzenie działań w ten sposób, by umożliwić „spłynięcie” wojsk polskich w kierunku południowym.

Wczesnym rankiem 17 września wicekomisarz spraw zagranicznych ZSRR Władimir Potiomkin wezwał ambasadora Wacława Grzybowskiego i usiłował wręczyć mu podpisaną przez swego szefa, Mołotowa notę, która uzasadniała akcję sowiecką. Złamanie wielorakich bilateralnych i wielostronnych zobowiązań — dekretu Rady Komisarzy Ludowych RSFRR z 29 sierpnia 1918 r. o anulowaniu traktatów zawartych przez rząd b. Cesarstwa Rosyjskiego (punkt dotyczący anulowania traktatów o rozbiorach Polski); traktatu o pokoju między Polską a Rosją i Ukrainą 18 marca 1921 r.; protokołu moskiewskiego (Litwinowa) o natychmiastowym regionalnym wprowadzeniu w życie Paktu Brianda-Kelloga z 9 lutego 1929 r.; paktu o nieagresji z 25 lipca 1932 r., przedłużonego do 1946 r. protokołem z 5 maja 1934 r.; konwencji o definicji agresji (londyńskiej) z 3 lipca 1933 r.; zobowiązań zawartych w notach wymienionych 10 września 1934 r. w związku z przystąpieniem ZSRR do Ligi Narodów; komunikatu o podstawach pokojowych stosunków z 26 listopada 1938 r. — przedstawio­no w niej w sposób następujący: „Warszawa jako stolica Polski już nie istnie­je. Rząd Polski załamał się i nie okazuje oznak życia. Oznacza to, że państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć. Tym samym traktaty zawarte przez ZSRR i Polskę straciły ważność. Pozostawiona własnemu losowi i pozba­wiona kierownictwa Polska stała się łatwym polem działania dla wszelkiego rodzaju poczynań i niespodzianek, mogących stać się groźbą dla ZSRR. Dlate­go rząd sowiecki, który do tej pory zachowywał neutralność, nie może pozostać neutralny wobec tych faktów”. Towarzyszył temu bałamutny argument o obro­nie jakoby zagrożonych rozpadem Polski „braci [jedinokrownych] Ukraińców i Białorusinów”.

Ambasador Grzybowski kategorycznie odmówił przyjęcia tej noty. Jak stwierdził w piśmie wyjaśniającym do centrali: „motywy wyszczególnione w nocie były takiej natury, iż odmówiłem jej przyjęcia i kategorycznie zaprotestowałem przeciwko jej treści”. Po powrocie do rezydencji przesłał otwartym tekstem depeszę, zawiadamiająca władze RP o sowieckiej agresji. Dotarła ona do ministra Becka 17 września przed południem.

W tym samym czasie, gdy Potiomkin zapoznawał ambasadora Grzybowskiego z treścią noty sowieckiej, Stalin i Mołotow spotkali się w podobnym celu z von der Schulenburgiem. Sekretarz generalny zapowiedział dyplomacie niemieckiemu, iż oczekiwana z niecierpliwością przez Berlin agresja Armii Czerwonej rozpocznie się o godzinie 6oo czasu moskiewskiego.

Mimo odmowy Grzybowskiego, 18 września centralna prasa sowiecka opublikowała teks noty z informacją, iż została ona „wręczona ambasadorowi polskiemu w Moskwie rano 17 września 1939 r.” Poinformowała zarazem o rozpoczęciu przez Armię Czerwoną „pochodu wyzwoleńczego”. Natomiast w dyrektywach wojskowych rozpoczynającą się agresję określano jako „rewolucyjną, sprawiedliwą wojnę”.

O incydencie z ambasadorem Grzybowskim i dokonanej przez Armię Czerwoną napaści minister Beck powiadomił Paryż w demarche przekazanym na Quai d’Orsay przez ambasadora RP we Francji Juliusza Łukasiewicza 17 września wieczorem. Stwierdził w nim m.in., iż „oczekuje od sojuszniczego rządu francuskiego kategorycznego protestu przeciwko dokonanej agresji”. Notę analogicznej treści przekazał ambasador Raczyński kierownictwu Foreign Office.

Wyprzedzając nawet termin określony przez Stalina w rozmowie z von der Schulenburgiem, 17 września od 3 do 6 rano wojska obu frontów sowieckich przekroczyły na całej długości granicę z Rzeczpospolitą. Rozkaz jak najszybszego uchwycenia waż­nych obiektów militarnych w głębi polskiej obrony poprzez skoncentrowane uderzenia rozcinające wykonywać miały wydzielone spośród wszystkich armii tzw. grupy ruchome (uderzeniowe). Trzy grupy ruchome Frontu Białoruskiego (dzierżyńska, mińska i połocka) otrzymały zadanie opanowania Wilna (poprzez Święciany i Michaliszki), Grodna i Białegostoku (poprzez Wołkowysk). Cztery grupy ruchome Frontu Ukraińskiego (15 korpus, szepietowska, wołoczyska i kamieniecko-podolska), po uchwyceniu w ciągu trzech pierwszych dni agresji ru­bieży Kowel—Włodzimierz Wołyński—Sokal, miały wyjść na linię rzeki San. Za nimi postępować miały podporządkowane operacyjnie na czas kampanii dowództwu Armii Czerwonej pograniczne oddziały NKWD. Ich zadaniem była likwidacja według wcześniej przygotowanych list osób uznanych za elementy antysowieckie, mo­gących utrudnić trwałe umocnienie się na zdobytych terytoriach. Rozbite polskie linie obrony miały być atakowane frontalnie przez podstawowe siły obu frontów.

W przededniu sowieckiego uderzenia Wojsko Polskie liczyło jeszcze 50% stanów wyjściowych. Połowa tych sił walczyła na zachód od Wisły: na Wybrze­żu (12,5 tys.), w obronie Warszawy i twierdzy Modlin (ca 90 tys.) i w bitwie nad Bzurą (ca 135 tys.). Ponad 200 tysięcy żołnierzy i oficerów, znajdujących się na obszarze operacyjnym na wschód od Wisły, zgodnie z rozkazem Naczel­nego Wodza marszałka Rydza-Śmigłego wycofywało się w uporczywych walkach w kierunku tzw. przedmościa rumuńskiego, do wyżej wspomnianego południowo-wschodniego trój­kąta obrony. Tam zamierzano jak najdłużej kontynuować obronę, by doczekać ofensywy armii francuskiej, która – w myśl umowy polsko-francuskiej – miała rozpocząć się 16 bądź 17 września. Około 200 tysięcy, przeważnie nie uzbrojonych żołnierzy, znajdo­wało się w ośrodkach zapasowych na wschód od linii frontu polsko-niemieckiego, w Augustowie, Sokółce, Hajnówce, Brześciu nad Bugiem, Lwowie i Drohobycko-Borysławskim Zagłębiu Naftowym.

Uznanie wariantu „N+R” – równoczesne uderzenie Trzeciej Rzeszy (Niemiec) i Sowietów (Rosji) – za ma­ło prawdopodobny spowodowało, że zorganizowane w ramach siedmiu armii („Modlin”, „Pomorze”, „Poznań”, „Łódź”, „Kraków”, „Karpaty” i „Prusy”) oraz dwóch grup operacyjnych („Narew” i „Wyszków”) polskie związki taktyczne rozmieszczone były wyłącznie wzdłuż granicy północno-zachodniej, zachodniej oraz południowej (armia „Prusy” w odwodzie). Dopiero pod wpływem rozwoju wypadków na froncie walk z Niemcami część z nich znalazła się na wschodnim obszarze operacyjnym.

Granicę wschodnią Rzeczypospolitej w przededniu agresji sowieckiej zabez­pieczało — jak wyżej wspomniałem — 20 batalionów Korpusu Ochrony Pogra­nicza, prawie zupełnie pozbawionych artylerii; dalsze 4 strzegły granicy z Lit­wą. Ich stany były mocno przerzedzone. W okresie poprzedzającym wybuch wojny polsko-niemieckiej najlepsze, dysponujące doświadczonym żołnierzem jednostki KOP, przekazane zostały do wzmocnienia granic z Niemcami. Znaj­dujące się we wschodniej strefie operacyjnej — poza przedmościem rumuń­skim — siły WP, jak np. Grupa Operacyjna Kawalerii dowodzona przez gen. Władysława Andersa, nie były w stanie skutecznie włączyć się do obrony 1400 km granicy wschodniej – gdyby Wódz Naczelny podjął decyzję stawiania oporu najeźdźcy.

Sowieckie czołgi w Polsce

Skuteczny opór na dwa fronty możliwy był co najwyżej w trójkącie południowo-wschodnim, ale tylko przez krótki czas.

Pierwsze informacje o wtargnięciu Armii Czerwonej w granice państwa na­płynęły do marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego tuż przed godziną 6 rano 17 września 1939 r. Meldunki były niejasne, często wzajemnie sprzeczne. Po­czątkowo rozpatrywano alternatywę: albo bić się, albo „ostrzelać plac”, by dać symboliczny wyraz sprzeciwu wobec akcji sowieckiej. Jak zanotował minister Beck, „marszałek wahał się, jakie ma wydać rozkazy wojsku co do walki z oddziałami sowieckimi”, ale przemyślawszy sytuację skłonny był „raczej do nieprzyjmowania walki”. Wojna na dwa fronty groziła całkowitym wyniszczeniem żołnierza polskiego. Natomiast trudno było w cywilizowanych kate­goriach brać pod uwagę, iż ewentualna niewola może być równoznaczna zagładzie.

Tak więc do godzin popołudniowych 17 września agresja sowiecka nie spo­tkała się z żadną reakcją władz RP i Naczelnego Dowództwa WP. Zdani na własną inwencję dowódcy poszczególnych jednostek bardzo różnie reagowali. Na przykład dowodzący w Łucku gen. bryg. Piotr Skuratowicz polecił: „Na­tychmiast udać się na spotkanie wkraczających kolumn, dotrzeć do dowódcy co najmniej dywizji, uzyskać oświadczenie lub pismo wyjaśniające cel — czy z nami przeciwko Niemcom, czy przeciw nam?” Podobnie zareagował m.in dowódca pułku KOP „Podole”, ppłk Marceli Kotarba.

Tego dnia wieczorem miała miejsce narada marszałka Rydza-Śmigłego, premiera Felicjana Sławoja Składkowskiego i ministra Becka poświęcona wypracowaniu decyzji co do dalszych kroków w nowej, dramatycznej sytuacji. Postanowiono nie podejmować walki z Armią Czerwoną, zwolnić stronę rumuńską z casus foederis na wypadek agresji sowieckiej i wystąpić do rządu rumuńskiego o zgodę na czasowe – w drodze do Francji – wejście na terytorium rumuńskie władz RP i reszty ocalałego z kleszczy dwu agresorów Wojska Polskiego. W tej ostatniej kwestii jeszcze przed naradą minister Beck rozmawiał z towarzyszącym rządowi RP ambasadorem Rumunii Gheorghe Grigorceą. Bukareszt wyraził zgodę na przejście granicy przez polskie władze cywilne i wojskowe, jednak pod presją dyplomatyczną – głównie ze strony Trzeciej Rzeszy, ale także ZSRR (ostre w tonie oświadczenie Mołotowa) – zgodę tę uwarunkował traktowaniem ich jako osób prywatnych, „nie w charakterze oficjalnym”.

Bezpośrednio po naradzie, przed 22oo marszałek Rydz-Śmigły z miejsca zakwaterowania w Kutach skierował do wszystkich wojsk następujący rozkaz (dyrektywę): „Sowiety wkroczyły. Zarządzam ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z Sowietami nie walczyć, tylko w razie [natarcia] z ich strony lub próby rozbrojenia naszych oddziałów […]. [Oddziały], do których podeszły So­wiety, powinny z nimi pertraktować w celu wyjścia z garnizonów do Rumunii lub Węgier”. Wkrótce potem, w trudnych do weryfikacji okolicznościach, marszałek przekroczył granicę z Rumunią.

W kolejnym rozkazie, wydanym już na ziemi rumuńskiej, 20 września wódz naczelny przedstawił motywy, które nim kierowały. Uznał atak sowiecki za zniweczenie jedynej szansy na stawianie przez Wojsko Polskie dalszego skutecznego oporu Niemcom: „skoncentrowanie się na południowo-wschodniej części Polski tak, by mając do otrzymywania zaopatrzenia i materiału wojennego komunikację i łączność przez Rumunię z Francją i Anglią móc dalej prowadzić wojnę”. W warunkach, gdy wszystkie zdolne do walki wojska zwrócone były przeciwko Niemcom, jakikolwiek opór stawiany Sowietom uznał za „bezcelowy przelew krwi”. Oddane przez KOP strzały określił jako symboliczny gest, dowodzący iż „nie oddajemy naszego terytorium dobrowolnie”. Podkreślił zarazem, iż wyprowadzając armię do Rumunii dążył do jej zachowania dla dalszej walki, z terytorium Francji – aż do „zwycięskiego zakończenia wojny”.

Z wojskowego punktu widzenia wydany 17 września rozkaz Rydza-Śmigłego był oczywisty. W momencie tak rozległej agresji sowieckiej straciła sens wzmiankowana przezeń koncepcja umocnie­nia się w Polsce południowo-wschodniej, na przedmościu rumuńskim, i ocze­kiwania na mające nastąpić lada dzień — zgodnie z podjętymi zobowiązania­mi — uderzenie na Trzecią Rzeszę wojsk francuskich i brytyjskich. Natomiast nieoznajmienie o stanie wojny pomiędzy Rzeczpospolitą a Związkiem Sowiec­kim — tak w rozkazie Naczelnego Wodza, jak i w orędziu do narodu polskiego prezydenta RP Ignacego Mościckiego — było poważnym błędem. Zwolniło zachodnich aliantów Polski z konieczności oficjalnego ustosunkowania się do faktu agresji sowieckiej — jak to się stało niedługo później po uderzeniu Armii Czerwonej na Finlandię, a co skutkowało usunięciem ZSRR z Ligi Narodów. Oficjalne stwierdzenie o zaistnieniu stanu wojny ułatwiłoby znacznie politykę premiera Władysława Sikorskiego po czerwcu 1941 r., umożliwił posłużenie się  przez stronę polską zasadą status quo ante bellum.

Niejednoznaczność w zdefiniowaniu stanu faktycznego, jaki wytworzył się na skutek tego zaniechania, spowodowała m.in. enigmatyczny status osób wojskowych i cywilnych, za­garniętych przez Armię Czerwoną i NKWD na swoim własnym terytorium państwowym. Określano je w Sowietach mianem jeńców wojennych, ale trafiły w gestię policji politycznej (NKWD).

18 września Ambasady RP w Paryżu i Londynie przekazały rządom mocarstw sojuszniczych jednobrzmiące noty, domagając się wyrażenia „kategorycznego protestu w związku z agresją dokonaną przez Związek Sowieckich Republik Socjalistycznych”. Reakcja mocarstw była na miarę ich rzeczywistego stosunku do Rzeczpospolitej. Ograniczyła się do uzgodnionej w konsultacjach pomiędzy Quai d’Orsay a Foreign Office prośby, by Narkomindieł wyjaśnił motywy postępowania, dającego się „z trudem pogodzić” z wymogami neutralności. Nadto rząd brytyjski skonstatował, iż co prawda postępowania ZSRR nie można usprawiedliwić, ale polsko-brytyjski układ sojuszniczy z 25 sierpnia 1939 r. nie zobowiązuje Zjednoczonego Królestwa do wystąpienia przeciwko Związkowi Sowieckiemu.

W polskich reakcjach oficjalnych najdalej idące określenia dokonanego przez Armię Czerwoną najazdu znalazły się w komunikacie ogłoszonym 17 września przez Ambasadę RP w Wielkiej Brytanii. W jego końcowym fragmencie polskie przedstawicielstwo dyplomatyczne stwierdziło: „poprzez dokonany dziś akt agresji bez jakiegokolwiek uzasadnienia rząd sowiecki skazał się sam na określenie go jako gwałciciela podjętych przezeń zobowiązań międzynarodowych, co dokonane zostało wbrew wszelkim zasadom moralnym”.

Dyrektywa Naczelnego Wodza nie dotarła do wielu oddziałów. Nawet jednak tam, gdzie została odebrana, wywoływała często nieufność, była traktowana jako sowiecka prowokacja. Ogólną niepewność wzmagały zróżnicowane dzia­łania propagandowe oddziałów sowieckich pierwszej linii. Wielu lokalnych do­wódców sowieckich przedstawiało się jako sojusznicy we wspólnej walce z Niemcami, inni kolportowali ulotki wzywające „rzołnierzy polskich” do zwrócenia broni przeciw własnym dowódcom, przyłączenia się do swoich braci klasowych

W pasie działania Frontu Białoruskiego czerwonoarmiści nie kryli wrogiego stosunku do państwa polskiego, starali się rozbrajać i brać do niewoli napotkanych żołnierzy i policjantów. Natomiast oddziały wkraczające ma ziemie południowo-wschodnie Rzeczpospolitej, Frontu Ukraińskiego często posługiwały się kamuflażem. Starały się bez walki wnikać możliwie najgłębiej w polskie terytorium, głosząc że idą „na Giermańca”.

Faktyczny stan rzeczy wyjaśniło dopiero nadane 18 września drogą radiową z Berlina wspólne oświadczenie niemiecko-sowieckie, mówiące m.in.: „Dla uniknięcia jakichkolwiek nieuzasadnionych pogłosek dotyczących zadań wojsk niemieckich i wojsk sowieckich operujących w Polsce, rząd Rzeszy oraz rząd Związku Sowietów oświadczają, że operacje te nie mają celów sprzecznych z interesami Niemiec lub Związku Sowietów, lub też sprzecznych z duchem zawartego między Niemcami a Związkiem Sowieckim paktu o nieagresji”.

Tego samego dnia Wehrmacht i Armia Czerwona po raz pierwszy zetknęły się w okolicach Brześcia nad Bugiem. Sojusznicy wymienili pozdrowienia.

Najcięższe walki pomiędzy wdzierającymi się na polskie terytoria oddziałami Armii Czerwonej a w dużym stopniu improwizowaną polską obroną miały miejsce na północnym odcinku frontu. Przedarcie się z tej rubieży na Węgry i Rumunię było zupełnie iluzoryczne. W rachubę wchodzić mogły natomiast, nie wymienione w dyrektywie Naczelnego Wodza, Litwa i Łotwa, co w wypadku części oddziałów polskich stało się faktem.

Uporczywe walki obronne toczyła na Polesiu i Wołyniu, a następnie na Lubelszczyźnie improwizowana siedmiotysięczna grupa KOP dowodzona bezpośrednio przez gen. bryg. Wilhelma Orli­ka Rückemanna. Cofając się w bezustannych walkach, do l października, tzn. do rozwiązania grupy, stoczyła kilkadziesiąt potyczek i dwie większe bitwy, pod Szackiem i Wytycznem.

Równie uporczywe walki toczył na Polesiu w pierwszych trzech dniach agresji sowieckiej dowodzony przez ppłk. Nikodema Sulika-Sarneckiego pułk KOP „Sarny”. Jedna z większych bitew miała miejsce w nocy z 21 na 22 wrze­śnia w Kodziowcach, gdzie 101 pułk ułanów powstrzymywał przez kilka godzin nacierające w miażdżącej przewadze siły sowieckie (m.in. czterdzieści czołgów, z których zniszczono 22), umożliwiając tym samym dyslokację zagrożonych odcięciem sił zgrupowania dowodzonego przez gen. bryg. Wacława Przeździeckiego na Litwę.

Na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie walczyły jednostki KOP „Iwieniec”, „Głębokie” i „Krasne”; na terenie Polesia — brygada KOP „Polesie” oraz jed­nostki KOP „Kleck” i „Baranowicze”. Niski stan wód uniemożliwił wprowadze­nie do walk Pińskiej Flotylli Wojennej, która początkowo zmuszona została do obrony z pozycji stałych przejść przez Pinę, Jasiołdę i Prypeć. Po zatopieniu jednostek, by nie dostały się w ręce nieprzyjaciela, marynarze Flotylli zasilili inne oddziały, m.in. Samodzielną Grupę Operacyjną „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga.

Dramatyczne wydarzenia miały miejsce w Wilnie i Grodnie, gdzie natychmiast po otrzymaniu informacji o uderzeniu Armii Czerwonej przystąpiono do organizowania obrony. Dowódca Okręgu Korpusu nr III (Wilno—Grodno) gen. Józef Olszyna-Wilczyński, nie chcąc dopuścić do zbędnych ofiar, wydał rozkaz wycofania oddziałów polskich na Litwę. Mimo to Wilno stoczyło krótki, w dużym stopniu spontaniczny bój, ulegając 19 września. Walki w Grodnie zaś, do których włączyła się młodzież szkolna, trwały dwa dni. Po upadku miasta najeźdźcy w odwecie rozstrzelali około 300 obrońców. Rozstrzelany na miejscu został także ujęty przypadkowo 22 września przez patrol sowiecki w Sopoćkinach nad granicą litewską gen. Olszyna-Wilczyński (wraz z towarzyszącym mu adiutantem)

Faktów rozstrzeliwania bez procedury sądowej oficerów i podoficerów, po­licjantów, a nawet osób cywilnych było znacznie więcej, co niektórych history­ków prowadzi do, jak się wydaje, uprawomocnionego wniosku, iż nawet niżsi rangą dowódcy sowieccy mieli nieograniczone możliwości zastosowania represji bezpośrednich. Trudno inaczej wyobrazić sobie, by w tak represywnym systemie, jak sowiecki, było możliwe rozstrzelanie na miejscu jeńca w randze generała. Najbardziej znane fakty mordowania polskich wojskowych, policjan­tów i cywilów miały miejsce w Grodnie i okolicach (333 osoby), w pobliżu Augustowa (30 policjantów), na Polesiu (150 oficerów), a także w Augustówce, Bojarach, Brzostowicach Małych i Wielkich, Chodorowie, Dąbrowicy, Gajach, Grabowie, Komarowie, Kosowie Poleskim, Lwowie, Mołodecznie, Oszmianach, Rohatynie, Swisłoczy, Sarnach, Wołkowysku i Złoczowie.

W sumie w walkach polsko-sowieckich, które dogasały jeszcze po „ostatecznym uregulowaniu” spraw rozgraniczenia pomiędzy ZSRR a Trzecią Rzeszą, zginęło po stronie polskiej około 3 do 3,5 tysiąca wojskowych i cywili; około 20 tysięcy było rannych bądź uznano za zaginionych. Strona sowiecka przyznała się oficjalnie do 737 zabitych i 1862 rannych (wystąpienie Mołotowa 31 paź­dziernika 1939 r.), ale zapewne bliższy prawdy jest historyk wojny, szacujący je na 2,5 do 3 tysięcy zabitych i 6 do 7 tysięcy rannych Część strat Armia Czerwona poniosła w wyniku złego dowodzenia, którego skrajnym przejawem była bitwa pancerna pomiędzy własnymi jednostkami.

Rozkaz Naczelnego Wodza, jak też brak jasności, jak ustosunkowywać się do oddziałów Armii Czerwonej wszędzie tam, gdzie rozkaz ten nie dotarł, spowodowały masowe popadanie żołnierzy i oficerów Wojska Polskiego w niewolę sowiecką. Nie chroniła ich genewska konwencja o traktowaniu jeńców wojennych, której ZSRR nie był stroną. Enigmatyczny był w ogóle ich status jeniecki — z uwagi na wyżej wzmiankowane niezaistnienie stanu wojny pomiędzy obu państwami. Szacuje się, że ogólna liczba jeńców wziętych do niewoli na froncie wschod­nim sięgnęła 240-250 tysięcy, w tym około 10 tysięcy oficerów.

W trzecim dniu wojny, 19 września 1939 r., komisarz ludowy spraw wewnętrznych ZSRR Ławrientij Beria wydał rozkaz nr 0308, ustanawiający Zarząd NKWD do Spraw Jeńców Wojennych i Internowanych, polecając za­razem zorganizowanie sieci obozów dla polskich jeńców wojennych. Wyżej wzmiankowane powie­rzenie ich nie resortowi obrony, lecz policji politycznej było działaniem bezprece­densowym, złowróżbnie rokującym co do przyszłych losów polskich żołnierzy i oficerów.

Z niemiecko-sowieckiego osaczenia wydostało się na Litwę i Łotwę około 18 tysięcy polskich wojskowych, zaś do Rumunii i na Węgry — ponad 70 tysięcy.

Tymczasem nastąpił ostateczny podział łupów. Po uzgodnieniu korektury przyjętej 23 sierpnia linii rozgraniczenia — wymiany Lubelszczyzny na bardziej satysfakcjonującą Stalina Litwę — 28 września 1939 r. podpisano w Moskwie „Traktat Sowiecko-Niemiecki o Granicy i Przyjaźni”, a także towarzyszące mu dwa tajne protokoły i jeden protokół poufny. Sojusznicy zapowiedzieli bezwzględną walkę z wszelkimi przejawami polskiej akcji niepodległościowej na opanowanych przez siebie terytoriach oraz podjęli zobowiązanie wzajemnego informowania się o środkach stosowanych przeciwko społeczeństwu polskiemu.

W związku z kategorycznym sprzeciwem Stalina, poniechano zasygnalizowanej w tajnym protokole do paktu Ribbentrop—Mołotow możliwości utworzenia kadłubkowego państewka polskiego, co — stosunkowo niewielkim kosztem — dawało pewne szanse na zawarcie pokoju z Wielką Brytanią i Francją. Nie wydaje się jednak prawdopodobne, by znaleźli się politycy polscy, którzy wy­raziliby zgodę na współudział w tej farsie.

 

******

Powyższy fragment pochodzi z monografii Na widecie. II Rzeczpospolita wobec Sowietów 1918-1943 (Warszawa 2005).

Autor, prof. dr hab. Wojciech Materski, znany historyk i politolog, był m.in. dyrektorem Instytutu Nauk Politycznych PAN. Artykuł publikujemy dzięki jego uprzejmej zgodzie.

Zdjęcia – domena publiczna