Żołnierze Września w niewoli sowieckiej – część III

(5 III 1940 – lato 1941)

Wniosek Ławrentija Berii z akceptacją członków Biura Politycznego KC WKP(b) – podstawa decyzji w sprawie mordu katyńskiego z 5 marca 1940

Niezależnie od tego, którą z humanistycznych perspektyw przyjąć, a w jej ramach jakiej aparatury pojęciowo-badawczej użyć, postanowiona 5 marca 1940 zbrodnia katyńska  pozostaje przede wszystkim aktem gwałtownego zerwania dotychczas istniejącego porządku. Nie nadwyrężenia, czy naruszenia, ale właśnie zerwania. Mord dokonany na blisko 22 tysiącach polskich oficerów, policjantów, funkcjonariuszy Korpusu Ochrony Pogranicza, urzędników państwowych, wreszcie kapłanów kilku wyznań może być postrzegany jako niemal śmiertelny cios wymierzony polskiej elicie, niepozostawiająca złudzeń przestroga przed komunizmem i Rosją, potworny gwałt na Dekalogu i na każdym innym poważnym systemie etycznym, wreszcie jako ziejąca otchłań metafizycznej ciemności, której niepowstrzymany przypływ tak dobitnie odczuwa czytelnik Matki Joanny od Aniołów – jednego z najlepszych opowiadań Iwaszkiewicza – utworu, którego akcja dzieje się wprawdzie w wieku XVII, ale za to w sąsiedztwie Katynia, to znaczy na Smoleńszczyźnie – ziemi niewątpliwie dla Polaków przeklętej.

Wspomniany przed chwilą zamach na polskie elity nie tylko stanowił symboliczny „koniec świata szwoleżerów” II RP – na co zwróci historyk specjalizujący się w długim wieku XIX, ale również – i to już stanowi pole badawcze dla dwudziestowieczników – wywarł fundamentalny wpływ na polskie życie publiczne i kulturę polską aż do roku przynajmniej 2010 (nikogo nie trzeba przekonywać, że nie byłoby Smoleńska bez Katynia), choć tak naprawdę – do 2015, kiedy emocje związane z katastrofą prezydenckiego samolotu uległy wyciszeniu.

Katyń – do kwietnia 1943 roku pozostający dla Polaków tajemnicą względnie niewiadomą – od samego początku towarzyszył pozostałym przy życiu jeńcom Września przetrzymywanym w ZSRS. Naprzód owym 395 osób będącym zagłady najbliżej, tzn. ocalałym z Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa. Przyczyny, dla których ludzie ci nie skończyli z kulą w potylicy można wskazać zasadniczo trzy. Po pierwsze szansę na przeżycie dawała gotowość do współpracy polityczno-wojskowej z NKWD. To jest przypadek pułkownika Berlinga – organizatora polskich sił zbrojnych w ZSRS, od patrona 1. Dywizji Piechoty, zwanych „Kościuszkowcami”. Jak czytamy w notatce Berii dla Stalina z 14 marca 1942 – niezwykle cennym dokumencie dającym wgląd w poglądy polskich oficerów – Berling miał się wyrazić następująco: „pozostaję wierny własnym przekonaniom bicia Niemców w każdych okolicznościach i, jeśli zajdzie potrzeba, to spod sztandarów białego orła przejdę pod czerwone sztandary i będę bić Niemców w furażerce z gwiazdą”. W podobnym duchu wypowiadali się również gen. Szarecki, ppłk Tyszyński i in.

Drugą grupę ocalonych tworzyły osoby wyreklamowane kanałami dyplomatycznymi przez ambasadę jednego z państw będących via pakt Ribbentrop-Mołotow sojusznikiem Sowietów – niekiedy w grę wchodziły zabiegi piętrowe. To przypadek Józefa Czapskiego, zdolnego malarza i literata, który pozostawił po sobie Wspomnienia Starobielskie, dające wgląd w codzienne realia obozów jenieckich NKWD oraz Na nieludzkiej ziemi – książki wpisujące się w ten sam nurt literatury obozowej, co Inny świat Herlinga-Grudzińskiego, Bez ostatniego rozdziału Andersa, czy Między młotem a sierpem Grubińskiego. O Czapskiego – jak widać, skutecznie, u radcy Ambasady Niemiec w Rzymie, barona Johanna von Plessena – upomniał się hrabia Ferdinand du Chastel.

   

Zupełnie różne postacie i różne losy – Zygmunt Berlin i Józef Czapski

Trzecią i ostatnią grupę można by opatrzeć terminem „inni”, gdyby nie fakt, że prócz pojedynczych osób ocalałych już to ze względu na rozległą wiedzę na temat gospodarki III Rzeszy i ZSRS, już to ze względu za chwalebną postawę w czasie wojny rosyjsko-japońskiej, już to ze względu na tożsamość imienia i nazwiska łączącą daną osobę ze znanym reżyserem – a więc z najróżniejszych przyczyn, wyraźny kościec tej zbiorowości stanowiły osoby pochodzenia niemieckiego i z nimi sympatyzujące. Grupa ta była najmniej liczna, ale miała równie sprecyzowane poglądy, co „Berlingowcy”: tak, jak tamci postawili na kolaborację z NKWD, ci pragnęli rychłego pokonania ZSRS przez III Rzeszę. Jeden z nich, mjr Fischer–Drauenegg wysłał nawet Hitlerowi urodzinowy telegram.

Wypuszczeni z łagrów, tworzyli armię. Obóz w Tockoje.

Ludzie ci doczekali lata 1941, kiedy to układ Sikorski-Majski, będący następstwem ataku Niemiec na ZSRS, otworzył bramy więzień, łagrów i obozów specjalnych. O tym, jak po blisko dwóch latach smakowała wolność pięknie pisali wszyscy pamiętnikarze. Nam jednak do gustu najbardziej przypadło świadectwo Władysława Andersa, zwolnionego wówczas nie z obozu, a z moskiewskiej Łubianki: „opuściłem więzienie bez skarpetek, w koszuli i w kalesonach z pieczęcią „Więzienie wewnętrzne NKWD”, ale za to wyjechałem limuzyną samego szefa NKWD. Wydostawałem się z gmachu NKWD po 20-miesięcznym więzieniu, w tym 7 miesięcy w celi pojedynczej. Cudem odzyskałem wolność. Jeszcze na kilka godzin przedtem był zwykłym więźniem Łubianki. Obecnie nie tylko jestem wolny, ale będę dowódcą armii polskiej[…]”.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Zdjęcia: Wikipedia, domena publiczna