„Iwaś” – filmowa broń ofensywna

Wszystko może być bronią – mówią instruktorzy krav-magi. Śmiech niewątpliwie jest bronią. Bronią niezwykle skuteczną. Bronią tych, którzy nie mają żadnej innej (vide piosenki warszawskiej ulicy z okresu okupacji hitlerowskiej czy choćby dowcipy polityczne, pomagające przetrwać absurdy komunizmu – i nie tylko). Ale śmiech może być także bronią zwycięzców, służącą do pognębienia przeciwnika. Może być również narzędziem służącym do wzbudzenia we własnych szeregach pogardy dla pokonanych. A niewiele jest rzeczy równie zabawnych, co dobrze zrobiony film rysunkowy. Dlatego też Iwan Iwanow-Wano (1900-1987) – pionier sowieckiego kina animowanego, autentycznie zdolny reżyser i scenarzysta filmów rysunkowych, w roku 1940 stworzył „Iwasia”.

Nie wiemy, czy uczynił to na zamówienie czy też z potrzeby własnej duszy – faktem jest, że powstało dziełko, niewątpliwie oglądane z radością i rozbawieniem. Akcja dwudziestominutowego filmu dzieje się w Polsce, tuż przed wojną i opowiada o losach białoruskiego, wiejskiego chłopaka, Iwasia (czyli Jaśka), po którego przybywa pewnego dnia kapral w eskorcie kilku żołnierzy, aby zabrać go do polskiego wojska. Iwaś, dwa razy większy od nich wszystkich, z łatwością stawia opór – kapituluje jednak, gdy ojciec mówi mu, że za jego krnąbrność Polacy spalą cała wieś. Taką wieś, spaloną „na nauczkę chłopom” widzi Iwaś, potulnie maszerując do koszar. Reszta filmu to historia jego udręki w polskim wojsku. Poniżany, policzkowany przez oficera (a raczej przez mikrego, chuderlawego oficerka) obarczany rozkazami wykonania rzeczy niewykonalnych – wywiązuje się jednak ze wszystkich zleconych mu zadań. Wykazuje się przy tym niezwykłym sprytem, doprowadzając do ośmieszenia swoich przełożonych. Jest jednocześnie człowiekiem niezwykle uczciwym i sumiennym – skoro już przypadło mu być polskim żołnierzem, jako wartownik broni powierzonej mu kasy pułkowej przed zakusami tychże przełożonych. Nic jednak nie poprawiłoby jego losu – gdyby pewnego dnia na horyzoncie nie pojawiła się Armia Czerwona. Całe wojsko „pańskiej Polski”, od generała do kaprala, ucieka gdzie pieprz rośnie przed galopującą czerwoną konnicą i czołgami, wręcz skaczącymi przez przeszkody jak „Rudy” ze znanego serialu.

Oczywiście, w filmie rysunkowym najważniejsza jest warstwa plastyczna. W „Iwasiu” ruch ludzi, drzew, ptaków i zwierząt, obraz sielskiej wsi – stoi na wysokim poziomie. Zgodnie z przesłaniem filmu Iwaś jest dwa razy większy od innych postaci. Kapral – gruby, wyglądający co najmniej na generała. Porucznik chudy, arystokratyczny zaś generał siwowąsy i nieco stetryczały.

Ciekawa jest warstwa dialogowa – polscy bohaterowie posługują się rosyjsko-polsko mieszanką słowną, z jednej strony pozwalającą sowieckim widzom bez trudu zrozumieć dialogi, z drugiej – podkreślić ich obcość a jednocześnie zakpić z Polaków. Trzeba przyznać, że „Matko Boska” kaprala czy „Nie rozumiem, co to znaczy” porucznika brzmią w interpretacji aktorów zabawnie.

Oglądając film warto zauważyć, że jakby brakuje w nim jednej sekwencji. Najpierw Iwaś musi w jeden dzień wybudować drogę przez las. Gdy to mu się udaje i zmęczony prosi o pozwolenie na chwilę odpoczynku – w odpowiedzi dostaje rozkaz wybudowania w ciągu nocy kamiennego mostu przez rzekę… Kolejna scena to jednak już warta, pełniona przez Iwasia przy pułkowej kasie. Prawdopodobnie film był w pierwotnej wersji zbyt długi, aby wyświetlać go w pakiecie Z filmem fabularnym (i zapewne z kroniką filmową), co zmusiło Iwanowa do wycięcia całego wątku.

„Iwaś” jest filmem prościutkim, z prostą historyjką, wykładaną łopatologicznie. Taki miał być: prosty – dla prostych. I niewątpliwie budził na sali kinowej szczery śmiech a potem dumę sowieckich (a zwłaszcza białoruskich) obywateli: Zuch Iwaś! My wszyscy tacy! A te Polaczki – butne ale słabe!

Tak, śmiech też jest bronią. W „Iwasiu” – bronią ofensywną.

Janusz Petelski

Zdjęcia: domena publiczna