„Rodzina Janusz” – antypolska propaganda, która trafiła na półkę

Zajęcie 17. września 1939 r. przez ZSRS wschodnich terenów Rzeczypospolitej, czyli – według sowieckiej nomenklatury – Białorusi Zachodniej, musiało być wykorzystane propagandowo. Odbyło się wszak pod hasłem „niesienia pomocy Ukraińcom i Białorusinom”. Dlatego też nawet filmy z pozoru nie eksploatujące tego tematu, miały jednoznaczną wymowę.

„Rodzina Janusz” to dość pogodna opowieść o sielskim, szczęśliwym życiu mieszkańców kołchozu, położonego nieopodal granicy z Polską, czyli krajem wrogim, gdzie – w odróżnieniu od Sowietów – działy się tylko złe rzeczy.

Nie będę zdradzał szczegółów fabuły – zachęcam do obejrzenia filmu.

https://www.youtube.com/watch?v=70fzz_MfZmE

Jest on połączeniem melodramatu z komedią, mocno podkreślającym białoruski folklor i tradycję, zwłaszcza związaną ze ślubem i weselem. „Nowej, świeckiej tradycji”, czyli całej komunistycznej nakładki na wieloletnie obyczaje, nie ma tu w ogóle. Co prawda nie widzimy samej ceremonii ślubnej (zapewne trwającej pięć minut i polegającej na podpisaniu dokumentu u kierownika kołchozu) – za to wesele jest jak się patrzy, a zapewne raczej jak się patrzyło przed rewolucją. Tak czy owak, ludzie są uśmiechnięci, para młoda szczęśliwa, pewien sympatyczny bohater przeżywa zawód miłosny na skutek zabawnego qui-pro-quo, poważniej cierpi nieszczęśliwie (jak się zdaje) zakochana niewiasta… Dużo ludowej muzyki, tańców i przyśpiewek.

Wielkim atutem filmu są świetne, plenerowe zdjęcia ukazujące piękno Białorusi. Miękkie, naturalne światło, umiejętne stosowane filtry przejściowe, przyciemniające niektóre obszary czarno-białego kadru. Nawet kręcone w studiu „plenery” wiejskiego obejścia nie rażą sztucznością. Warto ten film obejrzeć dla samej warstwy wizualnej.

Niemal dokładnie w połowie mającego 65 minut filmu nastrój się zmienia. Zostaje ogłoszona mobilizacja, drogą przez kołchoz jedzie niekończące się kolumna czołgów. Główni bohaterowie idą do wojska, a po kilku dniach pozostali w kołchozie mieszkańcy (kobiety, młodzież i starcy) dowiadują się, że niezwyciężona Armia Czerwona przekroczyła polską granicę. Jeden z bohaterów przynosi górną część granicznego słupa z polskim godłem, czyli, jak mówią bohaterowie filmu, „zdechłym ptakiem”. W tej części film jest poważniejszy, pojawiają się typowe wątki braku wiadomości od tych, którzy poszli na front, oczekiwania na ich powrót, żałoby po śmierci… Ważna jest, traktowana marginalnie w pierwszej części fabuły, sprawa produkcji rolnej, wykonania planu itp. Na końcu okazuje się, że żaden z bohaterów nie zginął, zakochani wyznają sobie miłość – a ciężarówki pełne ziarna jadą na „wyzwolone” ziemie, aby było czym obsiać dawne „pańskie” pola.

Cały film jest mówiony i śpiewany po rosyjsku, aczkolwiek wszelkie napisy (tablice, transparenty) są w języku białoruskim.

W dziele tym nie było nic „nieprawomyślnego” z punktu widzenia sowieckiej polityki czy propagandy – jednak na swoją premierę musiało czekać aż do roku 1943. Gdy bowiem zostało ukończone, Hitler właśnie złamał pakt Ribbentrop-Mołotow i napadł na ZSRS. Przez pierwsze miesiące tej wojny nie było się czym chwalić – zwłaszcza opowiadanie o zwycięstwach Armii Czerwonej brzmiałoby jak ponury żart. Można było o nich mówić dopiero, gdy sowieckie czołgi, w drodze na Berlin, znów przejechały przez kołchozy w pobliżu dawnej granicy Z Polską…

Janusz Petelski