W piżamie do teatru, po wodę do sedesu, czyli jak czerwonoarmiści radzili sobie we Lwowie

 W pierwszych dniach września 1939 r. zdawało się, że Lwów wciąż żyje normalnie, że wojna toczy się gdzieś daleko. Do 10 września wystawiano spektakle w Operze, restauracje tętniły życiem, w dwudziestu pięciu kinach grano filmy, a ich nazwy wciąż brzmiały swojsko – „Marysieńka” dopiero miała stać się „Pionierem”, a „Chimera” – „Stachanowem”. W gimnazjach i na uczelniach trwały egzaminy wstępne i tylko wojskowe samoloty i tłumy uchodźców wskazywały, że na świecie trwa wojna. A jednak 11 września zapobiegliwy radziecki konsul Jelisiej Sinicyn poinformował Moskwę, że lwowskie polskie władze oczekują na pomoc Armii Czerwonej i niezależnie od tego, czy naprawdę ktoś tej pomocy wyglądał, nadeszła ona 22 września 1939 r. pod postacią 6 Armii pod dowództwem gen. Filipa Golikowa.

Armia Czerwona we Lwowie. Fot domena publiczna

Bolszewików spodziewających się gorącego przywitania spotkało gorzkie rozczarowanie. Na ich widok cieszyli się tylko niektórzy Żydzi, ci, którzy byli już świadomi, co mogą dla nich oznaczać rządy Hitlera. Dla większości Ukraińców wejście Rosjan było zmianą okupanta, a Polacy uważali, że rozpoczął się czwarty rozbiór ich kraju. Ani śladu rozentuzjazmowanych tłumów, a i czerwonoarmiści wyglądali na zmęczonych wojną. „Źle umundurowani, o wyglądzie ziemistym, wyraźnie zaniepokojeni, prawie wystraszeni” wspominała Karolina Lanckorońska, a Lwowianie z ciekawością przyglądali się „azjatyckim hordom”, przypominającym im raczej najazd mongolski, niż bratnią pomoc. Byli „mali, ohydni, skośnoocy”, w mundurach przypominających raczej szmaty.

Wkrótce po wejściu do miasta bolszewicy i bolszewickie damy rozpoczęli szturm na sklepowe półki i nie zawsze byli przy tym pewni co kupują. Lwowianie przecierali oczy ze zdumienia widząc kobiety paradujące po ulicach w koszulach nocnych, a te dziwiły się tym reakcjom pewne, że przyodziewek uszyty z delikatnego jedwabiu musi być szczególnie elegancki i należy go z dumą pokazywać światu. Do legendy przeszła też nauczycielka, która pojawiała się na lekcjach a to w szlafroku, a to w balowej sukni, z rozcięciem na plecach sięgającym talii… Ileż radości musiała dostarczać wychowankom! Ale od „strojów wieczorowych” nie stronili i panowie – ci zakwaterowani w hotelu „Żorż” schodzili na posiłki w piżamach (być może zachwyceni domową atmosferą).

W oficjalnej propagandzie Lwowianie byli Sowietami zachwyceni. Na zdjęciu – manifestacja 7 listopada 1939 r. Fot. domena publiczna

Początkowo przybyłe z Armią Czerwoną kobiety chętnie wykupywały polską bieliznę, dalece odbiegającą od znanych im standardów, ale z czasem w sprzedaży pozostały tylko typowo radzieckie towary, dostosowane do gustu kupujących. Jeśli można było kupić majtki, to tylko jaskrawo-chabrowe i bez gumki w pasie, za to ze sznurkiem, którym dla pewności owijano się kilkakrotnie. Pończochy były bawełniane, z otworami na palce lub bez pięt, wynalazek Lwowianom nieznany, a służący temu, aby nie zawracać sobie głowy rozmiarami. Nie sprowadzano natomiast biustonoszy, bez których wyzwolone radzieckie panie potrafiły się doskonale obywać, ku uciesze panów, chętnie wybierających w teatrze miejsca na balkonach i stamtąd zaglądających w proletariackie dekolty. Te nietypowe elementy garderoby budziły zdumienie mieszkańców miasta na równi chyba z nakryciami głowy bolszewickich dam. Nie nosiły one bowiem kapeluszy, uważanych za burżuazyjny wymysł, a chusteczki lub berety, najchętniej w czerwonych kolorach. Początkowo przyglądano się temu z ciekawością i nikt chyba nie przypuszczał, że nie minie kilka lat i noszenie kapelusza będzie traktowane na równi z polityczną deklaracją niechęci do najlepszego ustroju na świecie.

Przybysze ze Związku Radzieckiego mieli też specyficzne podejście do higieny. Część z nich zapewne po raz pierwszy w życiu zetknęła się z kanalizacją i bieżącą wodą, więc nie zawsze potrafili korzystać z łazienek i ubikacji. We wspomnianym „Żorżu” powieszono nawet informację, że na sedes należy siadać, a nie stawać na niego nogami. Klozety brano też za umywalki, pito z nich wodę, skarżąc się na niskie usytuowanie, a zakwaterowany u Lanckorońskiej radziecki kapitan Pawłyszeńko usiłował myć w toalecie głowę, narzekając, że woda po pociągnięciu za łańcuch nie płynie bez przerwy, co uniemożliwia dokonanie ablucji. Kto wie, może radzieckie sedesy miały inną konstrukcję?

W listopadzie 1939 r. Ukraina Zachodnia „poprosiła” o przyłączenie do ZSRR. Fot. domena publiczna

A może to poziom higieny w Galicji był niski, czego dowodzić miał brak woszebijek. Nie mniej starano się temu zaradzić i na ulicy Teatralnej otwarto Komunalny Zakład Odwszawiania, który nie cieszył się jednak dobrą renomą. Używano tam zbyt cuchnących środków, których zapach długo jeszcze utrzymywał się na odzieży i pewnie dlatego szybko zaczęto wręczać łapówki pracownikom, aby otrzymać stosowne zaświadczenie o pozbyciu się insektów.

Tak to Lwów wkraczał w nową epokę w asyście importowanych wszy, utyskiwań oficerów na sanitarne niewygody i zachwytów pań nad bielizną, w której wykorzystaniu ich fantazja nie znała granic.

Agnieszka Sawicz

Autorka jest doktorem habilitowanym, profesorem Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu

 

Projekt powstaje dzięki wsparciu Fundacji Lotto