Jesteś tutaj:

Autor: pkoscinsk

Wilno – Grodno – Kodziowce 1939 w relacjach

Bez daty i miejsca sporządzenia. Relacja Kazimierza Bolińskiego o wydarzeniach w Wilnie we wrześniu 1939 roku.

Rossa2 Warta na Rossie. Fot. Internet

 Wraz z grupą kolegów, mieszkańców dzielnicy Rossa, trafiłem do plutonu wartowniczego, który zmienił żołnierzy liniowych do pełnienia warty honorowej przy grobie Serca Komendanta na cmentarzu wojskowym – mauzoleum Rossa.

Plutonem dowodzili kpt. Bohatyrewicz, z dzielnicowej komendy „Strzelca” oraz sierżant Harciarek.

Otrzymaliśmy za duże mundury, a nawet hełmy i stare, długie francuskie karabiny „Berthiery”, a do nich aż… po pięć sztuk ostrych nabojów.

Oprócz warty honorowej patrolowaliśmy okoliczne ulice, legitymując kręcących się wszędzie uchodźców z Polski centralnej, którzy masowo zjechali do Wilna po apelu radiowym płk. Umiastowskiego, nakazującego ewakuację mężczyzn zdolnych do noszenia broni na wschód. Była wówczas szpiegomania. Ci przybysze inaczej mówili niż my, byli nawet inaczej ubrani. Stąd prawie każdy wydawał się nam „wilniukom”, podejrzanym dywersantem.

[…] Co godzina przez okrągłą dobę zmienialiśmy się na warcie honorowej przy płycie z Sercem. Patrolowania po mieście było już mniej.

Aż nastał pamiętny 17 września. Nasz dowódca zwołał wszystkich do kancelarii, a tam z głośnika naszego radia marki „Elektrit” dobiegały niewiarygodne komunikaty o rewolucji w Niemczech, o samobójstwie Hitlera, o bombardowaniu Berlina. Niestety, za tymi radosnymi komunikatami nadana wiadomość zmroziła nas wszystkich, chociaż jeszcze jej grozy nie docenialiśmy. Komunikat głosił:

– Dziś o świcie Armia Sowiecka przekroczyła granicę. Jak donoszą z posterunków, bolszewicy osiągnęli już starą linię demarkacyjną z 1920 r. Nieznane są ich zamiary…

Nasz kapitan złapał za telefon. Ulicą Rossa w kierunku wschodnim zmierzały już nasze oddziały wojskowe.

Pod wartownię podjechała wojskowa ciężarówka, z której kazano nam wyładować prowiant, tornistry, chlebaki i skrzynki z amunicją. Czwórce strzelców z naszego oddziałku przyszło jechać z powrotem do koszar 85 pułku piechoty w Nowej Wilejce. Trafiłem do tej czwórki. U wylotu miasta okopywano działa. Budowano już barykady.

W koszarach wydawano amunicję dla nielicznych żołnierzy. Zostawiliśmy tam prowiant. Jeszcze potem jazda, jak się okazało, do gotowej barykady z okopaną armatą przy Szkole Powszechnej nr 16 przy ul. Beliny.

Po powrocie do wartowni zastaliśmy tam kilku oficerów z płk. Stanisławem Bobiatyńskim z komendy Obszaru Warownego „Wilno”. Zebrano nas wszystkich w salce muzeum darów od różnych delegacji dla uczczenia pamięci wodza Polski. Pułkownik Bobiatyński zwrócił się do nas z zapytaniem:

– Kto z was zna dobrze cmentarz?

Wszyscy byliśmy z tej dzielnicy. Wówczas zdjął krzyż ze ściany i wyciągnął z kabury pistolet.

– Złożycie teraz przysięgę żołnierską na tajemnicę wojskową najwyższej wagi.

Pamiętam, że ciarki przeszły chyba nie tylko mnie z ważności chwili. Zwrócił się też do mnie przez „wy”, jak do prawdziwego żołnierza, może raczej dlatego, że mnie przypomniał sobie jako syna legionisty, bo deklamowałem wierszyki z okazji przyjazdów Komendanta do Wilna i innych spotkań Polskiego Związku Obrońców Ojczyzny, fotografowanych zwykle  przez legionistę Siemaszkę.

– Znacie dobrze cmentarz? – spytał pułkownik.

– Tak – odparłem. – Tu obok mieszkamy, to było miejsce naszych zabaw.

– Musimy dobrze ukryć ważne dokumenty.

– Najlepiej zapakować je do trumien i wsadzić pomiędzy inne, w dużym rodzinnym grobowcu – poradziłem.

– Zgoda, to dobry pomysł – powiedział Bobiatyński.

Udaliśmy się do proponowanego grobowca, a późnym wieczorem, zaprzysiężeni, zawieźli dwie ciężkie trumny wyładowane z ciężarówki cmentarną „kałamaszką”, tj. wózkiem do wożenia trumien do miejsca ukrycia.

Rano 18 września pojawiły się nad cmentarzem dziesiątki polskich samolotów, chyba po to, aby oddać hołd Sercu Komendanta. „Pewuesy” i „erwudziaki” przelatywały tak nisko, że obcinały gałęzie wysokich drzew starego cmentarza. Jak się później dowiedziałem były to samoloty z 5 pułku lotniczego z Lidy i innych jednostek. Potem 82 maszyny – szkolne i sportowe – wylądowały w łotewskim Dyneburgu. Były w tej liczbie trzy bojowe „Karasie” oraz kilka „Lockhedów” z łotewskich linii pasażerskich.

Po południu pojawili się w mauzoleum oficerowie i podchorążowie w hełmach, z erkaemami, w pełnym rynsztunku. Był to oddziałek Legii Oficerskiej, przyszli tutaj z żołnierskiego obowiązku. Przecież zaraz mieli podjąć nierówną walkę w obronie ukochanego miasta Komendanta. To był jakby meldunek.

Kapitan Bohatyrewicz odczytał nam głośno artykuł wstępny Stanisława Cata-Mackiewicza z ostatniego, jak się okazało, 237 numeru dziennika „Słowo”, znanego w całej Polsce:

„W dniu wczorajszym, w niedzielę 17 września, wojska sowieckie przekroczyły granicę […] Nie wiemy, jakie stanowisko zajmie rząd litewski […] Wilno będzie się bronić […] Możemy być pewni ostatecznego zwycięstwa […] Boże, dopomóż w słusznej walce i zmiłuj się nad Wilnem”.

Późnym wieczorem z daleka ze wschodu słychać było wystrzały armatnie. A tu panowała cisza. Przybył goniec na rowerze. Rozprowadzający wartę sierżant Harciarek pomaszerował ze mną i Jasiem Turkiem na kolejną zmianę. Niedługo trwaliśmy na tej ostatniej warcie honorowej przy Sercu Komendanta. Kapitan Bohatyrewicz stanął przed płytą wraz z całą wyprężoną na baczność drużyną i zakomenderował:

– Ostatnia warta honorowa przy grobie serca marszałka Piłsudskiego i jego matki, do szeregu wstąp!

Wybijając takt, zajęliśmy miejsce w dwuszeregu.

– W prawo zwrot, do wartowni marsz! – padła komenda.

Był już rozkaz zbiórki dla całej kompanii PW w gmachu gimnazjum litewskiego przy ul. Dąbrowskiego. To był kawał drogi przez całe rzęsiście oświetlone miasto. Chwila zadum przed kaplicą z obrazem patronki Wilna, Matki Boskiej Ostrobramskiej, skąd dochodziły dźwięki hymnu Pod Twoją Obronę. Jeszcze spojrzenie na gmach swojej starej budy, gimnazjum Zapaśnika nad kinem „Casino”. Z megafonów ulicznych dochodziły dzwięki marsza legionowego. Słychać było słowa prezydenta miasta, zawiadamiającego, iż Wilno bronione nie będzie. Wojsko wycofuje się na Litwę.

Wreszcie dobiegamy do gimnazjum. Tu z wozów taborowych wyfasowaliśmy nowiutkie karabiny, bagnety i po 80 nabojów do ładownic. Harcerki z pogotowia dokarmiły chłopaków i pocieszały jak mogły. Oni chcą maszerować dalej, do aliantów, do walki.

Wreszcie sformowana kompania młodzików ruszyła przez barykady Mostu Zielonego, aby w strugach ulewnego deszczu pomaszerować ulicą Wiłkomirską w kierunku Mejszagoły. Szły też inne jednostki, jechały tabory, czasem taczanka lub zaprzęg z armatą.

Po forsownym marszu o świcie przerwa w Mejszagole. Miejscowa ludność dokarmiała chłopaków mlekiem i chlebem.

Twarze mężczyzn i kobiet pogrążone w smutku. Bohatyrewicz nakazał zbiórkę.

– Kompania śpiewa – krzyknął.

I jakby na przekór zarządzeniu losu, na przekór klęsce popłynęła w niebo z młodych piersi stara pieśń żołnierzy-tułaczy: Hej strzelcy wraz. Pod samą granicą, w zagajniku, jeszcze raz odprawa kompanii. Już ostatnia.

– Żołnierze, strzelcy – mówił do nas kapitan. – Teraz decyzja należy już do każdego. Przekroczyć granicę i dalej próbować dostać się do aliantów czy tutaj pozostać i wracać do domu. Niech wystąpią ci, którzy chcą przekroczyć granicę.

Większość wystąpiła. Bohatyrewicz nakazał czekać na kilku maruderów. Zmęczony przysnąłem w ciepłych promieniach wrześniowego słońca. Zostałem obudzony przez młodego podchorążego.

– Wy zostajecie? – zapytał. Zaskoczony patrzyłem na parokonną bryczkę i ładną dziewczynę – towarzyszkę podchorążego.

– Sam nie wiem – odparłem. Podchorąży wręczył mi dwa pistolety „Vis”.

– To tak na wszelki wypadek – powiedział – bo Litwini rewidują, jak słychać, tylko szarże.

Maruderów nie było. Nagle pojawił się na pustym trakcie duży kabriolet pełen oficerów. Zawołano mnie.

– Musicie jechać z nami. Z tyłu widać czołgi sowieckie. Litwini zaraz mogą zamknąć granicę.

Jeden z pułkowników oddalił się do krzaków. Po chwili rozległ się huk wystrzału. Inni tam pobiegli. Zaraz wrócili. Któryś wykrzyknął:

– Aleksandrowicz strzelił sobie w usta…

Granicę przejechałem na stopniach samochodu. Żołnierze litewscy zajmowali pozycje w rowach strzeleckich. Widoczne były gniazda karabinów maszynowych. Rzuciłem karabin, ładownicę i bagnet na stertę. Czekały już ciapowate, wielkie, ciężarowe fordy. Po krótkiej jeździe zawieziono nas do budynku szkolnego w powiatowym mieście Ukmerge – Wiłkomierz. Były już tam setki podoficerów i szeregowych, bo oficerów oddzielono.

***

plakat sowiecki Propagandowy plakat sowiecki

1989 r., październik 24. Warszawa. Relacja Mieczysława Wołodźki o jego udziale w obronie Grodna

Pracowałem na poczcie w Landwarowie koło Wilna, w systemie dyżurów. Rano 19 września przyszli inni koledzy, mnie zwolniono do domu. Idąc zaszedłem na dworzec w Landwarowie. Było tam dużo wojska, stały pociągi i jakoś tak nawiązałem kontakt z oficerami. Zapytałem, czy nie można byłoby wstąpić do wojska na ochotnika.

Oficerowie powiedzieli: „Proszę bardzo, niech pan jedzie. Sami nie wiemy, dokąd jedziemy”. I chyba o godzinie 10 pociąg wyruszył w stronę Grodna. Rzeczywiście, zabrałem się z wojskowymi i jeszcze pociąg wolno jechał, kiedy zobaczyłem kolegę, Michała Stankiewicza. Krzyknąłem” „Mićka…” i on wskoczył do tego samego wagonu – to były wagony towarowe, pociąg jechał jeszcze wolno – i jechaliśmy razem przez całą drogę. Rozmawialiśmy z wojskowymi na wszystkie tematy. Nikt nie był zorientowany, jak wygląda sytuacja.

Jak dojechaliśmy do Grodna, to była godzina 3-4 po południu. Tam zaczęliśmy wyładowywać się z wagonów i jeden z oficerów mówi: „O, tam jest pułkownik, niech pan zgłosi się do niego”.

W pociągu, którym przyjechałem, było około pięciuset, sześciuset żołnierzy. Więc zgłosiłem się i proszę, żeby przyjął mnie do wojska na ochotnika. Byłem w mundurze pocztowym, a mundur ten przed wojną wyglądał mniej więcej jak mundur oficerski dzisiaj.

Byłem młody, miałem mundur dopasowany, więc pułkownik kazał mi stawać do szeregu.

Mówię: „Panie pułkowniku, ale tu jest jeszcze mój kolega”. Odpowiada: „Proszę, stawajcie na koniec”. Nie pamiętam w tej chwili, jak się do mnie zwracał, czy „pan”, czy „wy”. Przyszliśmy do koszar. Tam ustawiliśmy się w dwuszeregu: oficerowie wystąp, podoficerowie wystąp. Z tego wniosek, że to było chyba wojsko zbierane, nie był to jednolity, określony pułk. Zaczęli występować i później pułkownik szedł w szeregu, zatrzymał się przy mnie i zapytał, dlaczego nie występuję. Odpowiedziałem, że nie jestem podoficerem. „PW macie?”. „Tak jest. „Wystąp”. Później zaczęli liczyć po kolei i z tego wniosek, że nie było to wojsko jednolite. Odliczali po osiemnastu żołnierzy i przydzielali podoficera. Ja też dostałem tych osiemnastu. W wojsku nie byłem, nie wiedziałem, co z tym zrobić […]

Później był rozkaz, żeby spisać swoich żołnierzy, więc zrobiłem tę listę. Później każdy musiał domundurować się, dozbroić i tak dalej. Przeważnie wszyscy mieli ubranie, ja też nie zmieniałem swojego, ale na przykład kolega Stankiewicz dopasował sobie mundur. Później dostaliśmy karabiny, takie długie z pierwszej wojny światowej. Kto nie miał butów, to mógł sobie dopasować, dostawaliśmy bagnety i w końcu przeznaczyli nam miejsce do spania w koszarach. W nocy, o godzinie 4, może 5 obudził mnie jakiś żołnierz i powiedział, że mam się zgłosić do dowódcy, do kapitana.

Przyszedłem, zameldowałem się. Spytał mnie, co ja tu robię! Odpowiedziałem, że pułkownik przyjął mnie na ochotnika. Pyta mnie skąd jestem? Odpowiedziałem, że z Landwarowa. Gdzie pan pracował? Mówię, że pracowałem i jeszcze jestem pracownikiem urzędu pocztowego w Landwarowie. Zaczął pytać, jak długo pracuję? Pracowałem wtedy już chyba rok i trzy czy cztery miesiące. Powiedział w końcu, że będę jego zaufanym człowiekiem, że dostanę jego torbę…

…i że mam pilnować tej torby i tych map. Później była już pobudka, znów zbiórka, śniadanie, zaczęli dzielić konserwy, chleb i po jakimś czasie zaczęli tworzyć drużyny szturmowe.

Było to 20 września, rano. Zaczęli tworzyć te drużyny szturmowe, więc się do nich zgłosiłem. Zabrali mi moją drużynę, a przydzielili żołnierzy, którzy zgłosili się do drużyny szturmowej.

Przegrupowaliśmy się, a po pewnym momencie strzały z cekaemów, karabinów… Wszyscy, którzy stali na dziedzińcu [placu alarmowym] rzucili się do koszar, a ja, ze strachu – ponieważ pierwszy raz mnie to zaskoczyło – nie mogłem, po prostu nogi mi odmówiły posłuszeństwa i tak jak stałem, zacząłem powoli iść i być może to zrobiło wrażenie, że się nie boję, czy coś takiego, trudno mi powiedzieć. W każdym razie, kiedy doszedłem do koszar i wchodziłem do nich, za mną wyleciały drużyny szturmowe. Wyskoczył też ten kapitan i krzyknął do mnie, więc pobiegłem za nim z grupą 30-40 osób. Nie była to jakaś konkretna drużyna, tylko ogólnie drużyny szturmowe. Nie wiedzieliśmy w ogóle, kto napadł, z kim mamy walczyć. Doszliśmy do szkoły, była to szkoła rzemieślnicza, zawodowa.

Dobiegliśmy tam w pełnym rynsztunku, padł rozkaz: „Zostawić wszystko, wziąć tylko karabiny i granaty, i znów za mną!” Przebiegliśmy przez jakiś nieduży park i tam się palił czołg. Nikogo przy nim nie było. Przebiegliśmy koło niego i dalej nie wiedzieliśmy, kto to jest: Niemcy czy Ruscy.

Dobiegliśmy do rogu ulicy i natknęliśmy się na czołg, który prowadził ogień na wprost z karabinu maszynowego i armaty. I znowu to samo: żołnierze zaczęli uciekać, a ja tylko przebiegłem przez ulicę i nawet chciałem dostać się do domu, ale drzwi były zamknięte, a on jak walił to walił w szyby. W pewnym momencie przestał strzelać, być może coś mu się popsuło. Więc my zza rogu do niego strzelaliśmy i rzucaliśmy granaty. W pewnym momencie otworzyła się klapa, wyskoczył jeden z żołnierzy, ale w dalszym ciągu nie wiedzieliśmy, kto to jest. Jak strzelaliśmy do czołgu ze wszystkich stron, ten żołnierz dostał pocisk w twarz. Wydostał się z czołgu i upadł. Podbiegliśmy do niego, a on mówi: „Towariszczy, nie zabijajcie mnie”. Dopiero wtedy dowiedzieliśmy się, że są to bolszewicy.

Przyłączyli się do nas uczniowie, robotnicy, nieśli amunicję, pomagali nam… To była cała grupa, tak, że wojsko jako wojsko już przestało być, tyle tylko, że w tej grupie byli i żołnierze i uczniowie. Dobiegliśmy do tego bolszewika i ktoś z robotników zaczął mu przeszukiwać kieszenie i znalazł jakąś legitymację. Przeczytał i krzyczy: „Słuchajcie! To taki nie taki, to Żyd. W tym i w tym roku uciekł do Rosji”. Był on w stopniu lejtnanta. Jakiś żołnierz-lotnik skoczył do niego z karabinem, chyba chciał go dobić – trudno mi w tej chwili powiedzieć – w każdym razie zasłoniłem mu drogę, bo byłem w harcerstwie: jak dobijać rannego? To było nie do pomyślenia. Ja i jakiś jeszcze żołnierz wzięliśmy go na karabiny i chcieliśmy wnieść do bramy na tej ulicy. Zobaczyliśmy tam trzy osoby przez niego zabite. Jak strzelał z armatki i z cekaemu, to w bramie stali ludzie. Pocisk uderzył w tę bramę żelazną, zabijając kobietę i dwóch mężczyzn, czy odwrotnie – nie pamiętam. Rzuciliśmy go tam.

Znów się potworzyły grupy. Jedna część została przy tym czołgu, my pobiegliśmy w stronę koszar. Patrzymy – stoi beczka z benzyną, którą nalewają do butelek. Dzieciaki przynoszą butelki z różnych stron, a harcerki, czy ktoś, nalewają benzynę i tam spotkałem znów Mićkę Stankiewicza. Nabraliśmy tych butelek benzyny do wiadra i pobiegliśmy. Nad samym Niemnem, zaraz przy koszarach znów stał czołg. Też strzelał do nas i też nie mógł ruszyć, bo jedna z jego gąsienic buksowała. Odkręcił się frontem do nas i też strzelał z armatki i cekaemu. A przed nim, chyba ze dwadzieścia kilka metrów były wykopane okopy, w których my byliśmy z tą benzyną.

W tym czasie zaczął krążyć samolot, kukuruźnik. Nie rzucał bomb, tylko krążył. Po drugiej stronie rzeki szła jakaś tyraliera, w zielonych mundurach. I nie wiadomo, czy to byli nasi…

Oni byli może jakieś dwieście metrów od rzeki, także odległość między nami było do czterystu metrów. W mojej drużynie był podchorąży bez stopnia, [Brunon] Hlebowicz, i on krzyknął: „Nie strzelać, przerwać ogień!” Dostał się do Niemna, wziął jakąś łódkę i płynął na drugą stronę. Kiedy dopłynął do połowy rzeki, odwrócił się i krzyknął: „Strzelać, bolszewicy!” Z naszej strony poszedł gęsty ogień, szczerbiąc szeregi bolszewickiej tyraliery, która zaległa po drugiej stronie Niemna. Zajęliśmy się stojącym nieopodal czołgiem.

Jakiś major skoczył ku niemu, wdrapał się na czołg i karabinem skręcił mu jego cekaem. I w tym czasie ja z Mićkiem z butelkami z benzyną dobiegliśmy do czołgu, rzuciliśmy jedną czy dwie butelki i czołg się zaczął palić. Zrobiło nam się go szkoda, bo to czołg zdobyty i zaczęliśmy go gasić.

Ktoś odczepił łom od czołgui starał się podważyć klapę u góry. W pewnym momencie klapa się otworzyła, czołgista strzelił z pistoletu i trafił majora w piersi. Major upadł, a żołnierze rzucili granaty do środka.

[…] Na noc zajmowaliśmy obronę nad Niemnem w pobliżu mostu kolejowego, prowadząc wymianę ognia z placówkami bolszewickimi z drugiej strony rzeki. Nad ranem 21 września otrzymałem od kapitana [być może kpt. Korzon] rozkaz aby wziąć dwóch żołnierzy i pójść na zwiad na drugą stronę mostu a raczej wiaduktu kolejowego w stronę cmentarza. Rzeczywiście, podeszliśmy pod sam cmentarz. Jak on daleko był od kolei? Może pół kilometra, nie więcej. Słyszeliśmy, jak bolszewicy rozmawiają, kopią rowy czy coś takiego, bo słychać było odgłos łopaty.  Zaraz też usłyszeliśmy, że idą żołnierze od strony miasta. Podaliśmy hasło, usłyszeliśmy odzew; przybyły powiedział, że mam się wycofać i zameldować o wynikach rozpoznania.

Wycofaliśmy się normalnym krokiem, w pewnym momencie usłyszeliśmy jakiś ruch za nami. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy, że patrol, który nas wymienił biegnie w naszą stronę. Zaczęło już świtać, więc też zaczęliśmy biec. Wpadliśmy do okopów. Byli tutaj już nasi żołnierze, były erkaemy, cekaem… Kapitana już nie zobaczyłem…

W tych okopach byliśmy gdzieś tak do godziny 1, może 2 [po południu]… Bolszewików nie puściliśmy, bo jak atakowali, to dostali ogień z karabinów i rozsypali się za torem kolejowym i dalej nie poszli. Później, z drugiej strony patrzymy, jakiś ruch. Biegły kobiety, mężczyźni, a zza rogu wyjechała tankietka i strzelała w nasze okopy. Sierżant dostał w lewe kolano. Upadł, wezwaliśmy sanitariuszy, oni przyszli i go nieśli. Ja szedłem na przodzie i rozwalałem płoty do szpitala. Szpital był niedaleko i przez ogrody do niego doszliśmy. W szpitalu był popłoch, było bardzo nieprzyjemnie, bo niektórzy nasi żołnierze zrzucali już mundury, niektórzy już mieli ubrania cywilne, niektórzy zrywali orzełki. Kiedy mnie zobaczyli, to zaczęli się trochę chować i zrobiło mi się nieprzyjemnie, bo nie dopuszczałem myśli o ucieczce. Udałem, że tego wszystkiego nie widzę i wróciłem do okopów. Później ta tankietka wycofała się. Po jakimś czasie zobaczyliśmy, że nie ma innych żołnierzy, więc też zaczęliśmy cofać się do koszar. Pod koszarami już nie było tej armatki, która jeszcze wczoraj tam była i jakaś tankietka tam stała, unieruchomiona. Po drugiej stronie leżał zabity żołnierz. Był w ruskim płaszczu, a ci w czołgach byli w czarnych kombinezonach.

Wpadliśmy do koszar. Było tam dużo żołnierzy, każdy z nas dostał na każdym piętrze – koszary były chyba dwupiętrowe, może trzypiętrowe, w tej chwili nie pamiętam – w każdym razie na jednym z pięter dostałem jedną stronę koszar jako dowódca i obstawiliśmy okna prowadząc ogień z erkaemów, cekaemów i karabinów. Widoczność mieliśmy dobrą na dużą odległość.

W pewnym momencie (wołali na mnie panie komendancie, ponieważ byłem bez stopnia) ktoś mówi: „Panie komendancie, do czołgu jest przywiązany sztubak. Co robić?” Dzisiaj nie wiem co bym zrobił…

[…] On siedział na czołgu z przodu. Czy był przywiązany, nie potrafię dziś powiedzieć. Odległość wynosiła około trzystu metrów.

Może to był jakiś Żydziak, może ktoś inny, może prowadził ich na ochotnika – trudno mi powiedzieć. W każdym bądź razie, jak mi zameldowali, przez lornetkę zobaczyłem, że rzeczywiście siedzi na czołgu. Dałem rozkaz: „Ognia” i wszyscy zaczęli strzelać. Czołg się zatrzymał i wycofał. Prawdopodobnie ten uczeń – sztubak, jak to się kiedyś mówiło – jednak przeżył, bo poznałem tutaj żonę mojego kolegi z Grodna. Zaczęliśmy kiedyś rozmawiać na ten temat. Odpowiedziała mi: „A wie pan, on jednak został przy życiu”.

Zaczęło już ciemnieć, nadchodził wieczór, czołgi już jeździły po ulicach, reflektory, paliły się światła i ten sam Hlebowicz… zgłosił się do dowódcy i mówi: „Panie kapitanie, niestety, sprawę mamy przegraną. Jedno nas może uratować: musimy wydostać się z Grodna. Podejmuję się wyprowadzić, ponieważ znam dobrze Grodno”.

W tych koszarach było nas ponad trzysta osób. Hlebowicz powiedział, że wszystkich, to się chyba nie da wyprowadzić. Dzisiaj, z perspektywy lat nie bardzo mi się to podoba, bo powiedział, że trzeba żołnierzom ogłosić, iż jest specjalne zadanie i kto się zgłosi na ochotnika. Wróciliśmy do swoich grup i zawiadomiliśmy, że jest zadanie specjalne, nie wiem jakie, w każdym razie potrzeba ochotników. Zaczęli się zgłaszać i z całego budynku zgłosiło się dziewięćdziesiąt sześć osób.

Wtedy zebrali nas w jednym pokoju, kazali zabrać tylko granaty, karabiny, buty zdjąć. Byliśmy na piętrze, była tam przybudówka i w tej przybudówce była kuchnia. Wyjść od frontu już nie było można, bo ulice były opanowane przez bolszewików i przez okno wyskoczyliśmy na tę przybudówkę i z przybudówki na ziemię. Hlebowicz prowadził nas ogrodami, przeskakiwaliśmy ulice, jak było widać światło, albo słychać silniki to przeczekiwaliśmy i wyprowadził nas za Grodno. Wyprowadził nas nad Niemen. Był tam prom. Przepłynęliśmy nim na drugą stronę rzeki.

***

Kodziowce-36 Kodziowce dziś. Fot: Znadniemna.pl

1977 r. (bez daty dziennej i miesięcznej). Relacja podchorążego Stanisława Góry ze 101 pułku ułanów rez.

[…] 21 września 1939 r. w składzie Brygady Kawalerii Rez. „Wołkowysk” nasz pułk pod dowództwem mjr. Stanisława Żukowskiego, przemieszczał się przez Grodno w kierunku na Grandzicze i Hożą.  W majątku Grandzicze było duże zgrupowanie polskiej kawalerii. Byliśmy obserwowani przez samoloty bolszewickie. Tego samego dnia około godziny 16 wyruszyliśmy [wschodnim] brzegiem Niemna do m. Hoża. Zaraz za miejscowością Hoża, już pod wieczór, przepłynęliśmy rzekę Niemen wpław i podczas przeprawy jeden szwoleżer utonął w rzece wraz z koniem. Po przepłynięciu rzeki Niemen całkowicie przemoczeni przejechaliśmy miejscowość Sylwanowce i dotarliśmy do wioski Kodziowce – 21 września około godziny 19. Zakwaterowano nas u poszczególnych gospodarzy, konie w stodole, szwoleżerowie po mieszkaniach, aby wysuszyć bieliznę, mundury i buty. Sztab ulokował się w środku wioski. Rozstawiono warty i czujki wokół wioski. Około godziny 22 wszczęto alarm. Warty nocne dały kilka strzałów. W kilkanaście minut wszyscy byliśmy w pogotowiu bojowym, Byliśmy przeświadczeni, że napadli na nas Niemcy. Noc była ciemna. Położenie geograficzne wioski: w środku wioski – była droga wiejska, nie szosa. Po prawej stronie drogi, jadąc od rzeki Niemen, było podwzgórze, a na szczycie tego podwzgórza były kępki  lasu. Domy i zabudowania gospodarcze stały od samej drogi na tym podwzgórzu. Z lewej strony od drogi, jadąc od rzeki Niemen, były również domy i zabudowania rozłożone jakby w dolinie, która kończyła się jeszcze niżej polaną czy łąką zakończoną lasem.

Bitwa zaczęła się z wojskiem, które było na samochodach ciężarowych z krytą karoserią, a raczej były to drewniane budki na kilka osób na każdym samochodzie. Ciekawe, że samochody te napływały tą samą drogą od rzeki Niemen, którą myśmy przejeżdżali konno. Wszyscy szwoleżerowie [właściwa nazwa żołnierzy pułku – to ułani] byli na stanowiskach, przy karabinach maszynowych, armatce przeciwpancernej (choć bez jednego koła) ulokowanej na wzgórzu przy lasku i sprawnej do działania. Po bitwie z wojskiem na samochodach po obu stronach były straty w ludziach i uszkodzone samochody. Potem natychmiast następowały kolumny czołgów różnych wielkości. Sztab nasz przeniósł się z domu przy drodze za wzgórze z prawej strony.

Ciężar walk spotęgował się w wiosce Kodziowce na podwzgórzu. Powstało piekło. Rżenie koni, opuszczonych przez zabitych szwoleżerów, przy huku strzałów, karabinów maszynowych i czołgów, biegały po terenie bitewnym, jak zdziczałe, jęk rannych, wrzawa i krzyk ogromny, na jakimś odcinku trwała walka wręcz.

Około godziny 3 podjechał do mnie konno kapral Gardejko i oświadczył, że rotmistrz Bilwin zabity i tenże kapral prosił, ażebym na tym odcinku objął dowództwo. Objechałem wszystkie stanowiska i stwierdziłem, że amunicja się kończy do wszystkich rodzajów broni. Znikąd nie ma dostawy broni. Kapral Gardejko wynalazł, przy pomocy szwoleżerów, dwie-trzy beczki benzyny (prawdopodobnie benzyna pochodziła z samochodu wroga, który nie spłonął). Kapral Gardejko wraz z żołnierzami zorganizowali butelki, które napełniali benzyną i uderzali na czołgi. Teraz zobaczyliśmy, że to nie Niemcy, ale czołgi sowieckie. Około godziny 4 został zabity kapral Gardejko, który był moją prawą ręka i znał dokładnie teren, bo pochodził z miejscowości Kalety, która znajdowała się blisko wsi Kodziowce.

Między godziną 4 a 5 dosięgnął mnie czołg i dostałem serię kul w klatkę piersiową. Obydwa płuca przestrzelone na wylot, błona sercowa przebita milimetr od serca. Spadłem z konia nieprzytomny z powodu dużego upływu krwi. Jeszcze polski lekarz-porucznik, przy pomocy dwóch sanitariuszy, zdążyli mnie zanieść do chaty wiejskiej, rodziny Bondziuszów. Lekarz pociął na mnie mundur i koszulę, przemył ran riwanolem i wszystkie dziury, a było ich aż pięć, pozatykał gazą i ja wtedy odzyskałem przytomność. […], wiem, bo gdy odzyskałem przytomność, informowali mnie Bondziusze, że wszystkich rannych dobijano po zakończeniu walk rano – godzina 6-7. Mnie spotkałoby to samo. Bondziusze ukryli mnie w stodole, owinęli mnie w dwa snopki słomy żytniej. Przechowywany w stodole, po trzech dniach dostałem ogromnych boleści, prosiłem żeby mnie dobili. Bondziusz i sołtys wsi przyprowadzili miejscową akuszerkę, która (nie mając bandaży) porwała nową lnianą koszulę, porobiła bandaże, zerwała stare bandaże, obmyła rany rumiankiem i poczułem się jak nowo narodzony. Krótko trwała radość. Moich ran nie wolno było przemywać rumiankiem tylko riwanolem. Rumianek goi rany, a tych świeżych ran nie wolno goić. Po kilku godzinach dostałem jeszcze większych bóli niż poprzednio. Nie było innego wyjścia i Bondziusz odwiózł mnie furmanką do Sopoćkiń, do ambulatorium. Po wyboistej drodze znowu traciłem świadomość. Podkurowano mnie trochę w Sopoćkiniach, ubierając między innymi w piękną, haftowaną koszulę nocną co wzbudziło zainteresowanie ze strony NKWD, że jestem oficerem. Zaczęły się próby przesłuchań, ale ja nie mogłem rozmawiać ze względu na specyfikę ran – nie znałem także języka rosyjskiego.

Po jakimś czasie wywieziono mnie do Grodna, do szpitala wojskowego. Jechaliśmy na gołych deskach ciężarowego samochodu „Zis” z jeszcze jednym ciężko rannym żołnierzem (którego przejechał czołg). Byliśmy wykończeni i prawie konający. W szpitalu w Grodnie lekarze zaopiekowali się nami natychmiast i otoczyli nas fantastyczną opieką lekarską. Nie zapomnę nigdy czułej opieki młodziutkiego wówczas lekarza Niczypuruka, Białorusina, który obecnie w ZSRR cieszy się wielką sławą jako lekarz. Doktor Niczypuruk uratował mi życie i prawą rękę, która miała być odcięta przy samej szyi, ponieważ roztrzaskana główka kości ramieniowej posiadała masę drobnych kosteczek, których w żaden sposób nie można było usunąć. Dopiero Niczypuruk przez blisko trzy miesiące wyciągał mi te kosteczki pincetkami, każdego dnia po jednej, które pokazywały łebki wychodząc wraz z ropą. Młodzież szkolna licealna otoczyła nas wszystkich najczulszą i najserdeczniejszą opieką w Grodnie, podobnie jak w Sopoćkiniach. Po trzech miesiącach wypisano mnie ze szpitala i zabrany zostałem do więzienia, też w Grodnie.

oprac. Czesław Grzelak

Projekt jest współfinansowany ze środków otrzymanych od Stowarzyszenia Odra-Niemen i Ministerstwa Spraw Zagranicznych

Harcerstwo w Grodnie

TadzikJasinskiGrob

Symboliczny grób najbardziej znanego obrońcy Grodna

Janusz Petelski

Niedawna lektura książki Jana Siemińskiego „Walczące Grodno. Wspomnienia harcerza” zachęciła mnie do przeczytania kilku dostępnych w Internecie opracowań, dotyczących grodzieńskeigo harcerstwa.

Przede wszystkim należy uświadomić sobie, czym było harcerstwo. W pierwszych latach XX wieku gen. Robert Baden-Powell stworzył skauting (od ang. „scout” – zwiadowca) – ruch, który błyskawicznie rozwinął się na wszystkich kontynentach. Pomysł był wynikiem wojennych doświadczeń generała jako obrońcy twierdzy Mafeking podczas II wojny burskiej, w roku 1899. Wówczas, nie mając dostatecznej liczby żołnierzy, wykorzystał z sukcesem małych chłopców – dzieci mieszkańców twierdzy – powierzając im funkcje łączników i zwiadowców.

Organizacje skautingowe zaczęto tworzyć także na terenach trzech zaborów. We Lwowie pierwsze drużyny skautowe zorganizował w 1911 Andrzej Małkowski – w niepodległej polsce pierwszy Naczelnik ZHP. To on scharakteryzował harcerstwo jako „skauting + niepodległość”. O ile bowiem w innych krajach skauting miał rozwijać w młodych ludziach charakter, zdrowie i sprawności fizyczną a także zainteresowania społeczne – na ziemiach polskich priorytetem było przygotowanie kadr do walki o niepodległość. Stąd brał się widoczny, bardziej paramilitarny charakter harcerstwa. Takie podejście okazało się słuszne – harcerze walczyli o wolną Polskę w I wojnie światowej, w polsko-bolszewickiej i podczas całej II wojny. W tej ostatniej piękną kartę zapisali właśnie harcerze grodzieńscy.

Historia harcerstwa w Grodnie zaczyna się w połowie marca 1917 r. Wtedy powstała tam pierwsza drużyna, pod komendą A. Gaspierskiego. Gdy wybuchła I wojna światowa i pojawiła się nadzieja na odzyskanie niepodlegości, harcerze drużynowego Gaspierskiego wstąpili do POW. Pierwszą drużyną, która wznowiła działalność w odrodzonej Rzeczypospolitej, była drużyna imienia Króla Stefana Batorego. Nastąpiło to w lutym 1921. Wkrótce działąly już cztery kolejne. Ciekawostką jest, że harcerze grodzieńscy nosili okrągłe czapki, tzw. batorówki – we wszystkich innych miejscach w kraju członkowie organizacji mieli na głowach rogatywki.

Pod koniec 1922 r. powołano w Grodnie Komendę Hufca, pierwszymi komendantami byli Władysław Latoszek i Władysław Dziekoński.  Następnie komendantem był przez dłuższy czas harcmistrz Jan Kraśnik. W samym mieście oraz w powiecie grodzieńskim były również dwa hufce żeńskie, których komendantkami były Marta Kopal i Marta Wilmus.

We wrześniu 1939 harcerze wzięli czynny udział w obronie miasta przed Armią Czerwoną. Zorganizowali doskonale działające służby sanitarne, łączności, obserwacyjne. Ściśle współdziałali z armią. Nie mając broni (za wyjątkiem nierzadkich przypadków, kiedy pełnili służbę wartowniczą – wtedy wojsko wydawało im karabiny), produkowali i skutecznie używali w walce nowatorską wówczas, a potem z powodzeniem wykorzystywaną w Powstaniu Warszawskim „broń przecipancerną” – butelki z benzyną. Butelki te pochodziły z miejscowej fabryki wódek. Po napełnieniu paliwem szyjkę zatykano kawałkiem szmaty, której koniec swobodnie zwisał. Przed użyciem należało butelkę przechylić do góry dnem – szmata nasączała się benzyną. Koniec szmaty podpalano i ciskano ten wynalazek (nazwa „koktajl Mołotowa” pojawi się w świecie dopiero później, wymyślona przez Finów podczas ich zmagań z Sowietami) na czołg, szczególnie starając się trafić w przedział silnikowy. Rozbicie się butelki powodowało zapalenie benzyny, która przez otwory wentylacyjne spływała do komory silnika, wzniecając tam pożar.

Historia walki harcerzy grodzieńskich w kampanii wrześniowej to także historia wielkiej zdrady, której właśnie harcerze często byli ofiarami. Chodzi tu o postawę miejscowych komunistów, głównie narodowości żydowskiej, którzy nie tylko pomagali najeźdźcom, podając im koordynaty dla artylerii, ale skrytobójczo strzelali do obrońców miasta – w tym do przenoszących meldunki harcerzy-łączników. Wielu harcerzy i harcerek poległo w walce. Gdy miasto padło, zdobywcy zamordowali kilkuset żołnierzy, podchorążych, oficerów, harcerzy, policjantów i cywilnych ochotników. Część harcerzy poszła z wojskiem na Litwę, gdzie została internowana.

Po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej ci, którzy mogli, wrócili do rodzinnego miasta i rozpoczęli działalność konspiracyjną w „Szarych Szeregach”. Walczyli, tym razem przeciwko Niemcom, aż do przejścia frontu w 1944. Walczyli o Polskę, ale Polska przesunęła się kilkanaście kilometrów poza miasto…

To jednak nie koniec grodzieńskiego harcerstwa. Wkrótce po rozpadzie ZSRR, w 1989 roku, powstała w mieście Grodzieńska Drużyna Harcerska „Wiktoria”, zorganizowana  przez Andrzeja Paszenko. Dziś męskie i żeńskie drużyny działają nie tylko w Grodnie, ale także w Baranowiczach, Lidzie, Mińsku, Mohylewie, Rosi, Słonimiu, Smorgoni, Sopoćkiniach, Szczuczynie i Wołkowysku. Organizacja nosi nazwę Związek Harcerzy Polskich na Białorusi.

Projekt jest współfinansowany ze środków otrzymanych od Stowarzyszenia Odra-Niemen i Ministerstwa Spraw Zagranicznych

Białoruska lista katyńska: historia i pamięć

 Ihar Melnikau

Kurapaty_-_01

Kuropaty koło Mińska. Tu NKWD zamordowało tysiące osób, zapewne i z białoruskiej listy katyńskiej (fot. z Wikipedii)

 

Zbrodnia katyńska do dnia dzisiejszego pozostaje jednym z najbardziej strasznych przestępstw XX wieku. Niemniej do dnia dzisiejszego jej karty pozostają nieznane. Do tych ostatnich możemy zaliczyć białoruską listę katyńską – dokument zawierający nazwiska setek obywateli II RP zamordowanych w wiezieniach na terenie stolicy BSRR (Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej). Moje badania nad historią zbrodni stalinowskich na terenie Białorusi doprowadziły do wniosku, że w okresie 1939-1941 ofiarami przestępstw NKWD na terenie BSRR stali się także obywatele innych państw europejskich, m.in Francuzi i Anglicy. Oprócz tego w trakcie pracy naukowej udało mi się odnaleźć kilka osób (obywateli II RP) których  nazwiska mogą się znajdować na owej liście.  Mówiąc o ofiarach tego przestępstwa nie wolno omijać nazwiska katów z NKWD, które własnoręcznie wykonywali wyroki na „kontyngencie polskim”. O tym wszystkim chciałbym powiedzieć w tym artykule.

W lutym 1940 zastępca ludowego komisarza  spraw wewnętrznych Wsiewołod Mierkułow podpisał rozkaz o przeniesieniu wszystkich byłych polskich funkcjonariuszy więziennictwa, agentów wywiadu, prowokatorów, osadników, pracowników sądowych, obszarników, kupców i wielkich właścicieli znajdujących w Starobielskim, Kozielskim i Ostaszkowskim obozach NKWD do więzień, przekazując ich do kompetentnych organów NKWD. Mierkułow zarządzał aby wszystkie, dotyczące ich materiały zostały przekazane do jednostek śledczych UNKWD w celu przeprowadzenia śledztwa. Akta ewidencyjne jeńców wojennych zostały włożone do kopert i zapieczętowane. Musiały być przekazane naczelnikom konwojów w celu przekazania ich razem z aresztowanymi do więzień.

Już 22 marca 1940 r. Narkom (komisarz ludowy – przy. red.) Ławrentij Beria podpisał rozkaz Nr. 00350 o „rozładowaniu więzień NKWD BSRR i USRR”, w którym stwierdzało się: celem rozładowania  więzień – zarządom NKWD zachodnich obwodów USSR i BSSR – nakazuję: z więzień zachodnich obwodów Białoruskiej SRR przewieźć do więzienia w Mińsku 3.000 aresztowanych. Wedlug tego rozkazu z więzienia w Brześciu należało przetransportować 1.500 ludzi, z więzienia wileńskiego –  500 ludzi, z więzienia w Pińsku –  500 ludzi, z więzienia w Baranowiczach – 450 ludzi.

Zgodnie z rozkazem kierownika NKWD BSRR Ł. Canawy z więzień Grodna, Białegostoku, Baranowicz, Nowogródka, Wilna, Brześcia, Pińska, Baranowicz, Mołodeczna i Wilejki, zostały wysłane transporty do Mińska.

Jednym z tych, którzy zostali aresztowani na zachodniobiałoruskich terenach byl funkcjonariusz Policji Państwowej Stanisław Dawidziuk. Urodzony we wsi Ukaźnia gminy Dobryń Dawidziuk w latach 1920-ch służył w 34 Pułku Piechoty I Komp.C.K.M w Białej Podlaskiej jako kapral. W 1927 roku złożył podanie do komendanta Komendy Policji w Nowogródku o przejęcie do Policji Państwowej. Dostał przydział do pracy do Kosowa Poleskiego. Pracował na Mereczowszczyźnie. Ożenił się w Kosowie z Leokadią z domu Żylińską. Mieli dwie córki Annę i Teresę.

W październiku 1939 r. już po wkroczeniu Sowietów do Polski został aresztowany przez NKWD.  W kwietniu 1940 r. Dawidziuk został wysłany do centralnego więzienia NKWD w Mińsku przy ulicy Wołodarskiego. Od tego czasu nic nie wiemy o jego losie. Żonę Dawidziuka wraz z dziećmi aresztowano dwa lata później 20 czerwca 1941 roku, czyli na dwa dni przed napadem Hitlera na ZSRR. Zostały one wywiezione na Syberię. Stamtąd w roku 1946 wróciły na Ziemie Zachodnie w Polsce.

Jeszcze jedna osoba, nazwisko, której prawdopodobnie może znajdować na białoruskiej liście katyńskiej to sierżant KOP Stanisław Chmielewski. Urodzony na Białostocczyźnie w 1900 r. już w 1918 r. wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej. W sierpniu 1919 r. brał udział w Powstaniu Sejneńskim, a w 1920 r. – w wojnie polsko – bolszewickiej, podczas której został ranny pod Kijowem. Przez Józefa Piłsudskiego odznaczony Krzyżem Walecznych.
Po wojnie został w wojsku, a w 1924 r. został przedzielony do KOP. Służył w KOP Wilejka (1 Kompania Graniczna Olkowicze, wchodząca w skład 1 Batalionu Budsław). Pełnił funkcję dowódcy strażnicy Soczewki, a jedocześnie był pracownikiem polskiego kontrwywiadu – tzw. „Dwójki”.

17 września 1939 r. razem z innymi bohatersko bronił strażnicy i został wzięty do niewoli radzieckiej. Znajdował się w więzieniu w Wilejce, skąd zdołał zbiec i udał się do majątku Janowszyzna koło Olkowicz do rodziny. W nocy z 18 na 19 grudnia 1939 r. został aresztowany i później wysłany do więzienia NKWD „Amerykanka” w Mińsku.

Dopiero w 1996 r. władze białoruskie przesłały rodzinie dokument, z którego wynika, że sierżant Stanisław Chmielewski przebywał w więzieniu jeszcze 17 kwietnia 1940 r. Na mocy rozporządzenia z 5 marca 1940 r. został rozstrzelany gdzieś pod Mińskiem. Możemy przypuścić że w Kuropatach. W dokumencie tym, napisano, że Stanisław Chmielewski winny był tego… że przez długi czas służył w Wojsku Polskim.  Rodzina Stanisława Chmielewskiego, żona z synami Edmundem i Stanisławem, została wysłana z BSRR do m. Chersonka, Łozowskiego Rejonu, Obwodu Pawłodarskiego. Po zakończeniu wojny wrócili oni do Polski.

Wśród tych, którzy zostali przetransportowani na wschód z terenów zachodniobiałoruskich był szeregowy obrony narodowej Henryk Więcek. We wrześniu 1939 r. bronił Pińsk przed Sowietami i trafil do niewoli radzieckiej. W Archiwum Wschodnim Ośrodka „Karta” znajdują się jego wspomnienia. Pozwolę sobie je przytoczyć. „Nas informowano, że jedziemy <do domu>. W wagonie było około 50 osób. Po czterech dniach znaleźliśmy w Baranowiczach. Tu uslyszeliśmy, że wiozą nas na jakiś punkt koncentracji, skąd zostaniemy rozesłani do miejscowości rodzinnych. Ale w te opowidania już przestaliśmy wierzyć.

W Baranowiczach przesadzili nas do pociągu o szerokich torach. Byliśmy zdziwieni, że w Polsce były takie tory. Pewnie dla ułatwienia wymiany towarowej ze Związkiem Radzieckim. Kiedy przekraczalismy miejscowości graniczne Stołpce-Niegorełoje też w nas wmawiano, że wiozą nas <do domu>. Granica zrobiła na nas okropne wrażenie. Wykoszony dwustumetrowy pas w lesie tunele pod torami, balkony nad torami, z każdej strony pociag był obserwowany. W Niegarełojach znowu zaskoczenie. Na placu przed dworcem kolejowym zobaczyliśmy olbrzymią, wysoką na dwa pietra piramidę zboża. To już  było zboże wywiezione z Polski. Deszcz już padał i można było się spodziewać, że zamoczone zboże ulegnie zniszczeniu. Nasz pociąg stale się wydłużał. Na kolejnych postojach doczepiano dalsze wagony z jeńcami. Jechaliśmy przez Mińsk, Smoleńsk i cały czas nam mówili, że jedziemy <do domu>”.

Do mińskich więzień oprócz jeńców z wiezień na terenie Białorusi Zachodniej z obozu w Ostaszkowie w 1940 r.  przetransportowano około 2 tys. policjantów (w tym blisko 2/3 Śląskiej PP). Wedlug obliczeń Zdzisława Pieszkowskiego w dyspozycji Ł. Canawy znajdowało 5.150 jeńców z których około 4 tys. zostało rozstrzelanych. Wśród ofiar z Białoruskiej listy katyńskiej: 1.642 wojskowych, około  2 tys. funkcjonariuszy PP, i około 130 cywili.

Niewiele osób wie o tym, że wśród więźniów mińskiej „Amerykanki” i więzienia przy ul.Wołodarskiego byli i obywatele innych państw europiejskich. Udało mi się znaleźć dowody tego, że w rękach Stalina w latach 1939-1941 znajdowali się m.in. obywateli Francji, W. Brytanii i Czechosłowacji.

Szef Zarządu NKWD d/s jeńców wojskowych – major Piotr Soprunienko w jednym ze swoich sprawozdań do Berii pisał, że w kozielskim obozie znajduje się 104 internowanych i jeńców wojskowych z Francji, Wielkiej Brytanii i Belgii, z tego 92 Francuzów, 11 Anglików i jeden Belg, z których 38 obwieściło głodówkę z tego powodu, że nie dają im możliwości spotkania z przedstawicielami ambasad ich państw. W trakcie rozmów z funkcjonariuszami NKWD jeńcy opowiadali że w okresie pobytu w więzieniach w Białymstoku, Mińsku (!) i Moskwie pisali oni do swoich Ambasad jednak nie dostali odpowiedzi i podejrzewają że ich listy nie dotarły do odbiorcy.

Inicjatorami głodówki byli Francuzi – Cornilie (oficer, syn dyrektora fabryki), Mishelie (oficer, zegarmistrz), Forelle (szeregowy), Claster (szeregowy), Simone (szeregomy, mechanik), Anglicy  – Langrouph (szeregowy), Bricks (szeregowy). Wynikem tej głodówki było to że administracja obozu dostala rozkaz o wzmocnieniu dyscypliny. Warto zaznaczyć że większość z tych francuskich i brytyjskich wojskowych trafiło do niewoli niemeckiej w 1940 roku, zostali skierowany do obozów jenieckich na terenie Polski i stąd zbiegli do ZSRR.

Ciekawym szczegółem jest to, że w 1939 r. pod białoruskimi Baranowiczami, które wówczas znajdowały się na terenie Polski tworzyła się czechosłowacka legia wojskowa. W sierpniu 1939 r. rząd polski decyduje zaprosić do Wojska Polskiego obywateli Czechosłowacji, którzy wówczas znajdowali się na terenie II RP. Polacy byli zainteresowani przede wszystkim  pilotami. Pod Baranowiczami została utworzona baza wojskowa do której wyjechało 116 czeskich oficerów, 12 rotmistrzów i 315 szeregowych. 3 września 1939 r. czechosłowacki ambasador w Warszawie Sławek osiągnął to, że prezydent Mościcki wydaje dekret oficjalny o organizacji legii czechosłowackiej w składzie Wojska Polskiego. Czesi dostają broń, szykują się do walki. Jednak klęska na froncie zachodnim doprowadza do tego, że 11 września piloci z Baranowicz dostają rozkaz opuszczenia obozu i wycofania do Tarnopola. 18 września w trakcie odwrotu do granicy z Rumunią oficerowie i szeregowcy legii czechosłowackiej trafiają do niewoli radzieckiej.

Pierwotnie czeskich jeńców przetrzymywano w więzieniach i obozach na terenie Zachodniej Ukrainy. W marcu 1940 r. została podjęta decyzja o przetransportowaniu jeńców czechosłowackich do obozu Oranskiego w obwodzie Gorkowskim. Do początku wojny niemiecko-radzieckiej tylko nieliczna część tych jeńców zdołała opuścić teren ZSRR.

Historię czechosłowackich pilotów mogli powtórzyć i bulgarscy piloci. W okresie przedwojennym Polska a Bułgaria ściśle współpracowały w sferze lotnictwa wojskowego. Znaczna liczba pilotów bułgarskich studiowało w Polsce. Wsród tych lotników byli i porucznik Pawel Pawłow i podporucznik Petko Kukłow. Po kilka tygodniach od napadu Niemiec na Polskę Bułgarzy dostają rozkaz wyjazdu z Polski do Rumunii, jednak zamiast pociągu do Bukaresztu, wsiadają do pociągu do Brześcia. W mieście nad Bugiem, które już było w rękach radzieckich Bułgarzy trafiają do radzieckiej niewoli. Tylko interwencja bułgarskiego króla Borysa III, który wprost napisał do Stalina prośbę o uniewolnienie swoich pilotów Bułgarom udało się opuścić „nieludzką ziemię”.

Jak tyle ludzi mogło się zmieścić w mińskich więzieniach, które pierwotnie były obliczone na przetrzymywanie tylko kilkuset wieźniów? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w pamiętnikach znanego białoruskiego ziemianina, więźnia mińskiej „Wołodarki” w 1940 r. Konstantego Rdułtowskiego. Człowiek ten w 1919 r. organizował Starostwo Baranowickie i około 4 lat był starostą powiatowym baranowickim, a nastepnie stołpeckim. W 1928 r. wybrany na posła na Sejm, a od 1930 do 1938 r. był senatorem Ziemi Nowogródzkiej. W tym czasie był prezesem Wileńskiej Izby Rolniczej, prowadził prace społeczne oraz brał udział w samorządzie. Po wkroczeniu do Polski wojsk sowieckich został aresztowany i osadzony w więzieniach w Baranowiczach, potem w Mińsku. Po senatorze pozostały wspomnienia, w których opisał on swój pobyt  w „Wołodarce”. One dobrze opisują przez co przechodzili ludzie w wiezieniach stalinowskich.

„1 kwietnia 1940 r. rano pociąg nasz przybył do Mińska. Około 10-11 godziny rano wyprowadzono nas z wagonów i wpakowano do otwartych samochodów. Jechaliśmy obok kościoła Św. Szymona i Heleny, fundowanego panem E. Woyniłłowiczem, zaraz za kościołem auta skręciły na lewo do starego wiezienia. Wprowadzono nas 120(!) osób na górne piętro głównego gmachu i wparto wprost do jednej celi Nr. 97. Myśleliśmy że to na jedną noc, okazało się że na stałe. Na człowieka przypadało 0,4 m kw. O ruszaniu się mowy nie było. Leżąc rządami trzeba było klaść nogi na więźniu leżącym naprzeciwko. Rano otrzymywaliśmy po kawałku chleba oraz wodę gotowaną (кипяток).

Pod naszą celą mieściły się gabinety, gdzie badano aresztowanych. Nieraz dochodziły stamtąd jęki. Ciągle kogoś zabierano z celi. W końcu kwietnia zabrano ziemian z Grodzienszczyzny. Czasami od nowoprzybywających do celi dowiadywalismy się o tym, kto był w innych celach. Tak słyszalem, że obok nas było kilka polskich generałów”. Wedlug decyzji  Rady Najwyższej NKWD ziemianin z Nowogrudczyzny został skazany na 8 lat pracy za to „że ekspluatował 111 rabotników”. W 1941 r. Rdultowski został zwolniony i w 1942 roku przyjechał do Iranu. Później pracował w różnych organizacjach polskich.

W 1940 r.  za  działalność kontrewolucyjną w Grodnie został aresztowany Mikołaj Złocki. Po krótkim śledstwie znalazł się w mińskim wewnetrznym wiezieniu NKWD. We wspomnieniach tego człowieka znajduje się bardzo ciekawy fakt. Opisując 22 czerwca 1941 r., czyli napad Hitlera na ZSRR, Złocki opowiada, że „pierwsza bomba, która spadła na więzienie rozbiła budynek NKWD, gdzie była przechowywana dokumentacja”. Inny polski wiezień, podoficer KOP Kazimierz Krulikowski, opisując 22 czerwca 1941 r. też pisał że jedna z pierwszych bomb niemeckich rozbiła więzienna koncelarię. Może tu właśnie mamy odpowiedź na pytanie co się stało z Białoruską lista katyńską?!

I Mikołaj Złocki, i Kazimierz Krulikowski byli wsród tych, kogo NKWD  próbowało ewakuować z Mińska. W rejonie Czerwienia udało się im zbiec. Te historii, w odróżnieniu od innych kończą się „happy endem”.

Jednak tak zdarzało się rzadko. Wśród osób, których nazwiska mogły znajdować się na Białoruskiej liście katyńskiej było sporo osób narodowości białoruskiej, lub urodzonych w tym kraju. W 1939 r. w Wilnie został aresztowany i pózniej stracony znany polski dziennikarz, senator II RP, Białorusin, Wiaczesław Wasyljewicz Bohdanowicz. W Pińsku został aresztowany funkcjonariusz Policji Państwowej, prawosławny, Piotr Chwiesiuk.  Ostatnie miejsce jego przetrzymywania to wewnętrzne więzienie NKWD w Mińsku. W 1940 r. w obwodzie Brzeskim został aresztowany Białorusin Potap Herasimowicz Woytenko, który został rostrzelany w Mińsku.

Na jednym z cmentarzy mińskich znajduje się grób Stiapana Grygoriewicza Koby. Pod koniec lat 1930-ch ten człowiek był szefem komendatury wiezienia wewnętrznego w Mińsku. Własnie Koba był jednym z tych, którzy w latach 1940-1941 własnorecznie wykonywali wyroki czyli strzelali w tył głowy. Od marca 1941 r. Stiapan Koba był kierownikiem działu gospodarczego NKWD BSRR. W listopadzie 1941 r. skierowany do Frontu Rezerwowego. Od października 1946 r. zastepca kierownika działu gospodarczego MGB BSRR. Zmarł 45-letni Koba w swoim biurze w 1953 r.

Innymi katami mińskich więzień byli funkcjonariusze NKWD Władimir Nikitin, Iwan Jermakow, Iwan Kmit, Iwan Boczkow, A. Ostriejko. Ostatni z tych wymienionych pracował jako starszy nadzorca w „amerykance”. W 1937 r. został dyżurnym pomocnikiem komendanta Komendatury Administracyjno-Gospodarczego NKWD BSRR.

Dla ilustracji tego, jak rozstrzeliwano przytoczę zeznania funkcjonariusza NKWD  Siargeja Zaharowa. „Na rozkaz komendanta ja i inni konwojenci około 22.00-23.00 podjechaliśmy krytą brezentem ciężarówką pod <amerykankę> – wewnętrzne więzienie NKWD. Straż więzienna posadziła na ciężarówkę kilku aresztowanych. Jeśli mnie pamięć nie zawodzi było ich nie mniej niż 20. Ja razem z innymi konwojentami także wsiadłem do ciężarówki pod brezent. Mieliśmy za zadanie strzec aresztowanych po drodze do miejsca wykonania wyroków i nie dopuszczenia do ich ucieczki. Dół wykopano zawczasu. Nie chodziłem tam, gdzie roztrzeliwano, siedziałem na cieżarówce i strzegłem skazanych. Nie pamiętam dokladnie kto – wykonawca czy strażnik – przyszedł, wziął jednego człowieka i zabrał. Rozległ się wystrzał. Potem przyszli po drugiego skazanego, zabrali go, znowu rozległ się wystrzał. W ten sposób rostrzelano wszystkich. Sądzac po odzieży, a szczególnie po butach, wsród tych, których konwojowałem było niemało mieszkańców Zachodniej Białorusi. Jedni byli ubrani bogato, inni skromniej, wielu miało na nogach długie buty (być może oficerowie WP lub polskie policjanci – I.M.) w dobrym gatunku. W 1937 i 1938 r. każdej nocy wozili na rostrzelanie. I w 1940-m po przyłączeniu Zachodniej Białorusi, raboty starczało”.

NKWD rozstrzeliwało ludzi w podmińskich Kuropatach, Drozdach, Masiukowszczynie i innych miejscach. Dzisiaj tam są tylko zbiorowe groby. Moim zdaniem należałoby postawić specjalny znak, czy pomnik ku czci wszystkim zabitym tam obywatelom II RP, czyje nazwiska mogą znajdować na Białoruskiej liście katyńskiej. Co prawda nie znamy nazwisk wszystkich ofiar. Ale to kwestia czasu. Moim zdaniem nie jest aż tak ważne czy ci ludzi byli Polakami, czy Białorusinami, czy urodzili się na ziemiach białoruskich, lub odwrotnie na polskich. Najważniejszym jest to, że ludzi ci ponieśli śmierć na białoruskiej ziemi i współcześni obywateli Republiki Białoruś muszą oddać hołd tym ofiarom stalinizmu. To jest po chrześcijańsku.

Zasław, Białoruś

Projekt jest współfinansowany ze środków otrzymanych od Stowarzyszenia Odra-Niemen i Ministerstwa Spraw Zagranicznych

Walczące Grodno. Wspomnienia harcerza

Janusz Petelski

walczące grodno

Ostatnio w moje ręce trafiła książka Jana Siemińskiego „Walczące Grodno. Wspomnienia harcerza”. Napisana w 1987-mym, wydana została dopiero w 1990-tym – wcześniej nie mogła się ukazać. Stanowi kompendium wiedzy o walce zbrojnej, zarówno otwartej jak i konspiracyjnej – kolejno przeciwko dwóm najeźdźcom.

Autor (rocznik 1920) zaczyna przypomnieniem historii Grodna od jego prehistorycznych prapoczątków, aby przez wydarzenia z lat 1914-1918 i okres wojny polsko-bolszewickiej dojść do czasów swego dzieciństwa i młodości. Zapoznawszy czytelników z ogólną atmosferą przedwojennego Grodna, w dalszej części skupia się na miejscowym harcerstwie. Szkicuje początki tego ruchu na grodzieńszczyźnie, dając następnie szczegółowy opis walki harcerzy – u boku wojska – w kampanii wrześniowej. Nie ogranicza się jednak wyłącznie do działań młodzieży w mundurach z lilijką – obrona miasta przed bolszewikami zrelacjonowana jest znacznie szerzej. Pozwala dowiedzieć się, jak przebiegała, gdzie i kiedy znajdowały się konkretne oddziały, w jakich sytuacjach zniszczono kolejne czołgi sowieckie itd. W połączeniu z dużą ilością przywołanych nazwisk oraz nazw jednostek wojskowych, ta część książki robi wrażenie bardziej pracy popularno-naukowej, niż osobistych wspomnień. Z jednej strony nieco utrudnia to lekturę, z drugiej – może stanowić źródło informacji dla zainteresowanych historią Grodna w okresie II Wojny Światowej.

Niezwykle interesujące są wspomnienia autora, dotyczące internowania polskich żołnierzy (a także harcerzy, którzy przekroczyli granicę polsko-litewską wraz z wojskiem). Jest to być może w ogóle najciekawsza część książki – o okupacji hitlerowskiej a także o niemieckich stalagach i oflagach oraz o sowieckich łagrach zapisano już papier z całej puszczy amazońskiej, natomiast „epizod litewski” doczekał się na razie jedynie kilku publikacji.

Powrót do rodzinnego miasta był dla wielu grodzieńskich harcerek i harcerzy, rozproszonych po klęsce wrześniowej po całej, podzielonej między dwóch najeźdźców Polsce, możliwy dopiero po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej i przesunięciu się frontu na wschód. Mieli już doświadczenie bojowe i konspiracyjne, szybko poodnajdywali się nawzajem – i wznowili harcerską działalność w „Szarych Szeregach”. Jak wspomina autor, w konspiracyjnej walce niejednokrotnie pomagali im rodzice, którzy – formalnie nie należąc do żadnej organizacji konspiracyjnej – wykonywali odpowiedzialne i niebezpieczne zadania. Ze względu na położenie w Grodnie krzyżowały się rozmaite szlaki kurierskie. Zadaniem miejscowwej bazy „Wachlarza” było utrzymywanie łączności miedzy Warszawą a północnymi i wschodnimi terenami Rzeczypospolitej – kwaterowanie i żywienie łączników oraz organizowanie im dalszej podróży. Bojowa grupa starszoharcerska wykonywała również zadania dywersyjne i sabotażowe, głównie na szlakach kolejowych.

Ciekawe są fragmenty wspomnień, poświęcone codziennemu funkcjonowamiu wśród okupantów. Konspiratorzy musieli gdzieś pracować i od dobrych stosunków z niemieckimi pracodawcami zależała mniejsza lub większa łatwość pracy konspiracyjnej. Wykorzystywali więc słabości swoich szefów – chciwość, pociąg do alkoholu… Możemy się tylko domyślać, jak trudne psychicznie musiało być to skracanie dystansu do wrogów.

Siemiński wspomina także o szczególnie perfidnej metodzie walki gestapo przeciwko Polakom. W teren wysyłane były grupy własowców, podających się za zbiegłych z niewoli żołnierzy Armii Czerwonej. Ludność na wsi najczęściej litowała się nad nimi, udzielała schronienia – skutki były tragiczne. Harcerze grodzieńscy byli w o tyle dobrym położeniu, że w większości znali się sprzed wojny. Uchroniło to organizację od infiltracji – przez cały okres wojny Niemcom nie udało się wprowadzić do niej ani jednego agenta. Harcerzom natomiast udało się wprowadzić wielu swoich ludzi do niemieckich urzędów i ważnych instytucji. Ludzie ci, oprócz przekazywania informacji niezbędnych dla bieżącej walki, zajmowali się także ustalaniem personaliów – z często także adresów w Rzeszy – szczególnie perfidnych funkcjonariuszy niemieckiego aparatu. Potem harcerze wysyłali im listy z ostrzeżeniami. Siemiński wspomina, że dawało to piorunujące wrażenie – Niemcy orientowali się, że w tym wrogim sobie środowisku nie są anonimowi.

Nie zamierzam streszczać całej książki. Opisałem tylko kilka jej fragmentów, które skłoniły mnie do wnikliwego przeczytania całości. Jan Siemiński napisał ją z potrzeby serca – aby nie zgasła pamięć o wspaniałych ludziach, których najlepsze lata przypadły na najgorszy czas. Z podziwem wspomina ich odwagę, szlachetność i patriotyzm. Często podkreśla ich młodość i to, że ich charaktery ukształtowało życie w niepodległej Polsce. Aby nie stali się anonimowymi bohaterami, umieścił w książce skład osobowy hufca „Szarych Szeregów” w Grodnie, listę pozostałych uczestników konspiracji harcerskiej w tym mieście, a także wykaz hufcowych i ich zastępców w Grodnie w latach 1922-1939 oraz wykaz rozstrzelanych i zamordowanych grodnian, liczący 73 nazwiska – z zastrzeżeniem, że został on sporządzony z pamięci i jest z pewnością niepełny. Na końcu książki znajdują się fotografie Grodna i okolic z czasów przedwojennych oraz – najcenniejsze – zdjęcia bohaterów wspomnień.

rojekt jest współfinansowany ze środków otrzymanych od Stowarzyszenia Odra-Niemen i Ministerstwa Spraw Zagranicznych

Wrzesień 1939 r. Polskie „Łosie” w niebie Białoruskiej SSR

Ihar Melnikau

Tragedia września 1939 roku nadal ukrywa wiele nieodkrytych faktów i wydarzeń. Jedną z tych „białych plam” jest historia zdobycia przez Sowietów dwóch polskich bombowców PZL 37 Łoś na terenie Białorusi radzieckiej koło Mozyrza. Ta historia z 13 września 1939 roku zasługuje na szczególną uwagę.

PZL-37A_Los Najlepszy polski samolot -„Łoś”. Fot. Internet

W ciągu dwudziestu lat międzywojennych polskie łotnictwo zrobiło duże postępy. Do wybuchu drugiej wojny światowej, dowództwu Wojska Polskiego udało się wyposażyć swoje siły powietrzne w nowoczesne na ten okres czasu myśliwce PZL P.7 i PZL P.11, jak również bombowce PZL 23 Karaś. Według charakterystyk technicznych te samoloty nie były gorsze od samolotów krajów sąsiednich (w tym ZSRR i Niemiec). W sowieckim „Przewodniku do sił powietrznych”, który został wydany w Moskwie przez państwowe wydawnictwo wojskowe w 1935 r., podkreślono, że „polski przemysł produkował wspaniałe myśliwce konstrukcji krajowej i inne typy samolotów”. Jednak początkowy okres wojny z III Rzeszą pokaże, że w Wojsku Polskim było za mało nowoczesnych myśliwców i bombowców, co wywarło negatywny wpływ na skuteczne prowadzenia powietrznej wojny obronnej.

Prawdziwą perłą polskiego przedwojennego przemysłu lotniczego był najnowszy bombowiec PZL 37 Łoś. Jak zaznaczają historycy lotnictwa, „Łoś”, należał do rodziny bombowców nowej fali. Główną cechą tych samolotów – pod względem taktycznym – była prędkość lotu, istotnie większa niż w przeszłości. Na pokazach lotniczych w Belgradzie i Paryżu maszyna ta okazała się wielkim sukcesem, zaskakując specjalistów wojskowych z różnych krajów przede wszystkim prędkością (445 km/h) i obciążeniem bombowym (do 2,5 ton).

Wkrótce z innych krajów „poleciały” do Warszawy propozycje w sprawie zakupu nowego bombowca. Wiosną 1939 roku Jugosławia podpisała kontrakt na dostawę 10 samolotów tego typu. Bułgaria chciała kupić 15 „Łosi”. Ponadto Bułgarzy wysłali swoich pilotów wojskowych na szkolenie do Polski. Istniały plany sprzedaży bombowców do Turcji i Rumunii, natomiast produkcję licencjonowaną chciały podjąć: Belgia, Dania, Estonia i Finlandia.

Po inwazji Niemiec na Polskę PZL 37 Łoś planowano wykorzystać do masowego bombardowania Królewca. Jednak pomysł ten został odrzucony. Pierwszą misją bojową dla PZL 37 był atak wojsk niemieckich koło Łodzi. Według historyków polskich, w ciągu dwóch tygodni kampanii wrześniowej polskie bombowce „Łoś” przeprowadziły 100 lotów bojowych. Jednak front poruszał się zbyt szybko. W takich okolicznościach użycie lotnictwa bombowego było nieskuteczne, a nawet niebezpieczne. Polskie samoloty mogły zbombardować pozycję swojej piechoty.

Od 1 września 1939 roku, czyli od samego początku drugiej wojny światowej, Związek Radziecki uważnie obserwował, co się dzieje w „pańskiej” Polsce. Stalin przygotowywał się do „rzutu na Zachód” i czekał na odpowiedni moment. Na granicy polsko-sowieckiej wzmocniono patrole straży granicznej NKWD ZSRR i lotnictwa wojskowego.

Pod koniec drugiego tygodnia wojny na terenie Polski Sztab Białoruskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego coraz częściej wysyłał telegramy do Moskwy w sprawie naruszenia radzieckiej przestrzeni powietrznej przez polskie samoloty wojskowe. 12 września 1939 r., w okolicach Szepietówki na Ukrainie, na stronę radziecką przeleciał polski trzysilnikowy samolot (zapewne Fokker F.VII, dawniej bombowy, a w 1939 r. używany jako transportowy – przyp. red.). Radzieckie siły powietrzne nie dały rady go zatrzymać, a polska maszyna wróciła do Polski. 15 września 1939 r. TASS (Agencja Telegraficzna Związku Radzieckiego) powiadomiła, że dwa dni wcześniej polskie bombowce naruszyły radziecką przestrzeń powietrzną koło Krywina i Jampola (teren Ukrainy). Jeden z nich został otoczony przez radzieckie samoloty i zmuszony do lądowania, a polscy piloci: podchorąży Henryk Udyk, kapral-pilot Józef Bidik i pilot Stanisław Hońdo – aresztowani.

13 września 1939 r. podobne wydarzenia miały miejsce i na terenie ZSRR. W zaświadczeniu pułkownika Pentiukowa, naczelnika pierwszego oddziału sztabu sił powietrznych Armii Czerwonej, o naruszeniach granicy państwowej ZSRR przez polskie samoloty wojskowe zaznaczono: „13.09.1939 o godz. 16.30 w rejonie miejscowości Żytkowicze (100 km na północny-zachód od Mozyrzu) trzy polskie samoloty „Łoś” (PZL 37) przeleciały przez naszą granicę i poleciały w głąb radzieckiego terytorium (około 130 km). Jeden samolot w rejonie miasta Wasilewicze (44 km na północny-wschód od Mozyrzu) rozbił się. Załoga zginęła. Dwa inne polskie samoloty zostały zmuszone przez nasze myśliwce do lądowania na polu koło Dawidowicz. Załogi ocalały, samoloty nie zostały uszkodzone”. W informacji TASS poinformowano również, że 12 polskich pilotów zostało zatrzymanych.

Według mnie samolot, który rozbił się koło Wasilewicz został zestrzelony przez radzieckie mysliwce. Dwa inne bombowce znalazły się w rękach władz radzieckich. Jak wiemy, załogi tych samolotów zostały aresztowane przez funkcjonariuszy straży granicznej. Niestety, nazwiska tych 12 osób nie są znane. Wiemy tylko, że dwaj piloci byli w stopniu porucznika. Najprawdopodobniej podzielili oni los dziesiątków tysięcy polskich jeńców, schwytanych przez Armię Czerwoną na terenie tzw. Białorusi Zachodniej i Ukrainy Zachodniej po 17 września 1939 roku i straceni przez NKWD wiosną 1940 r. Brak jakiejkolwiek informacji o tym, co się stało z ciałami pilotów polskiego bombowca, który rozbił się w pobliżu Mozyrza; być może polscy lotnicy pochowani zostali gdzieś w pobliżu.

Bombowce PZL-37 Łoś wzbudziły duże zainteresowanie wśród radzieckich konstruktorów wojskowych. W sprawie przetransportowania „Łosiów” z Instytutu Naukowo-Badawczego Radzieckich Wojskowych Sił Lotniczych z Moskwy zostali wysłani najlepsi piloci: szef działu samolotów lądowych – I. Petrow, szef działu badań silników – G. Peczeńko, piloci: K. Kalilec, M. Nuchtikow i P. Stefanowski. Badanie polskich samolotów pokazało, że są one w dobrym stanie i gotowe do lotu. Jednak według wspomnień uczestników tej operacji, system sterowania „Łosia”, którego potocznie nazywano „sochaty” (po rosyjsku jedna z nazw łosia) znacznie różnił się od tego, który był w radzieckich samolotach. Obawiając się awarii układu hydraulicznego, piloci wystartowałi z wypuszczonymi kołami i udali się do Bobrujska.

Operacja transportowania „polskich trofeów” była na tyle tajna, że nawet jednostki radzieckiej obrony przeciwlotniczej w Bobrujsku nie zostały o tym poinformowane. Kiedy więc nad miastem pokazały się „obce” samoloty z polską szachownicą na skrzydłach, dowódcy załóg dział przeciwlotniczych otworzyły do nich ogień. Radzieccy piloci musieli wykazać się wyższą sztuką latania, aby nie paść ofiarą własnych artylerzystów. Wreszcie Stefanowskiemu i Nuchtikowowi udało się wylądować „Łosiem” na bobrujskim lotnisku. Następnego dnia samoloty odleciały do miejsca ich przeznaczenia, czyli do stolicy ZSRR. W Moskwie „Łosia” oczekiwali przedstawiciele rządu radzieckiego i dowództwo Armii Czerwonej. Ponoć na cud polskiej myśli inżynieryjnej zechciał popatrzeć nawet „ojciec narodów” – towarzysz Stalin. W okresie od października do grudnia 1939 r. polskie bombowce wykonały 39 lotów. Radzieccy piloci zauważyli, że „Łoś” jest stabilny we wszystkich trybach lotu, a technika pilotowania jest łatwiejsza niż w radzieckich samolotach tej klasy.

17 września 1939 roku, w wyniku agresji ZSRR na Polskę, w ręce Sowietów trafiło wiele polskich samolotów różnego typu, ale jeśli chodzi o „Łosie”, zdobyte 13 września 1939 r. na terenie Białorusi radzieckiej, to ich analiza i badanie trwały do czerwca 1941 r., czyli do ataku Niemiec hitlerowskich na ZSRR.

 

Projekt jest współfinansowany ze środków otrzymanych od Stowarzyszenia Odra-Niemen i Ministerstwa Spraw Zagranicznych

Konkurs o Tadziku Jasińskim

Zachęcamy polską młodzież z obwodu grodzieńskiego na Białorusi do udziału w literacko-dziennikarskim i filmowym konkursie o Tadziku Jasińskim.

grodno

Zapraszamy do napisania krótkiego (do 2 stron) opowiadania, przedstawiającego polską obronę przed wkraczającymi wojskami radzieckimi – w Grodnie czy w ogóle na obszarze  dzisiejszego obwodu grodzieńskiego. Zachęcamy zwłaszcza do pokazania postaci kilkunastoletniego chłopca, który zginął, przywiązany do radzieckiego czołgu – Tadka Jasińskiego oraz innych młodych ludzi, którzy bronili się przed sowiecką agresją. Warto przyjrzeć się cmentarzom, gdzie są pochowani; ulicom, na których walczyli; porozmawiać z osobami, które pamiętają tamte czasy, z historykami lub nauczycielami. To wszystko można przedstawić w formie artykułu czy rozmowy (wywiadu), a także krótkiego (do 5 minut) filmu, nakręconego kamerą czy telefonem komórkowym.

Regulamin konkursu

  • 1 Organizator i czas trwania konkursu
  1. Organizatorem Konkursu dziennikarsko-literackiego i filmowego o Tadziku Jasińskim
  2. (zwanego dalej „Konkursem”) jest Fundacja Joachima Lelewela (zwana dalej „Organizatorem Konkursu”)
  3. Konkurs rozpoczyna się 1 sierpnia 2015 r. i będzie trwać do 25 października 2015 r. [uwaga! pierwotny termin 10 października został przedłużony!]
  • 2 Warunki uczestnictwa w Konkursie
  1. Uczestnikiem konkursu może być każda osoba będąca uczniem ostatnich pięciu klas szkół średnich, studentem lub pracującym z terenu obwodu grodzieńskiego Republiki Białoruś, w wieku do 24 lat, która prześle na adres e-mailowy Organizatora Konkursu lub dostarczy do wskazanej przez Organizatora osoby elektroniczną lub papierową wersję swojego artykułu, opowiadania lub elektroniczną wersję filmu (zwanego dalej „Utworem”) spełniającego warunki Konkursu. Dopuszczony jest także udział osób z innych obwodów Republiki Białoruś
  2. Utwór nadesłany na Konkurs musi stanowić od początku do końca oryginalną twórczość osoby biorącej udział w Konkursie, nie może być obciążony prawami osób trzecich. Utwór nadesłany na Konkurs nie może w żadnej swojej części stanowić plagiatu, być kopią lub fragmentem jakichkolwiek innych utworów; nie powinien też być wcześniej publikowany w mediach na terytorium Republiki Białoruś i Rzeczpospolitej Polskiej, nie licząc gazetek szkolnych.
  3. Naruszenie przez uczestnika Konkursu któregokolwiek z wymienionych powyżej warunków uczestnictwa w Konkursie, spowoduje utratę prawa do otrzymania nagrody.
  • 3 Cel Konkursu i tematyka prac
  1. Celem Konkursu jest propagowanie wśród młodzieży, zwłaszcza młodych Polaków żyjących na Białorusi, wiedzy o obronie b. północnowschodnich województw Rzeczpospolitej Polskiej, a zwłaszcza miasta Grodna, przed Armią Czerwoną we wrześniu 1939 r., w szczególności zaś udział dzieci i młodzieży w tej obronie.
  2. Utwór musi opisywać powyższe wydarzenia, w tym np. Tadzika Jasińskiego lub innych młodych ludzi broniących Grodna.
  3. Formą dopuszczającą Utwór do Konkursu jest opowiadanie, utwór dziennikarski (np. wywiad, reportaż) oraz film (do 5 minut).
  • 4 Zasady konkursu
  1. Aby wziąć udział w Konkursie, należy przesłać do 10 października 2015 r. swój Utwór (decyduje data wysłania e-maila lub osobistego dostarczenia) w postaci papierowej (wyłącznie w przypadku opowiadania lub utworu dziennikarskiego) lub elektronicznej na adres biuro@fundacjalelewela.pl albo osobiście do osób, wskazanych przez Organizatora Konkursu na stronach internetowych Fundacji (http://fundacjalelewela.pl/ oraz http://grodno1939.pl/)
  2. Format opowiadania i artykułu – MS Word (*.doc, *.docx) OpenOffice (*.odt, *.odf) lub Adobe Acrobat (*.pdf), filmu – MPEG, AVI lub inny powszechnie używany; mailem lub na płytce dvd albo cd.
  3. Objętość Utworu nie powinna przekraczać 2 stron znormalizowanego maszynopisu (1800 znaków na stronie – łącznie 3600 znaków ) lub 5 minut w przypadku filmów.
  4. W Konkursie wezmą udział Utwory napisane lub nagrane w języku polskim.
  5. Wraz z Utworem, wysłanym lub przekazanym do Organizatora Konkursu, muszą być podane dane autora. Dane autora powinny zawierać: imię, nazwisko, obywatelstwo, adres zamieszkania, rok urodzenia, telefon kontaktowy, adres e-mail, w przypadku uczniów i studentów nazwę szkoły oraz klasę lub rok nauczania, ewentualnie informację o dotychczasowym dorobku literackim, dziennikarskim lub filmowym.
  • 5 Jury Konkursu
  1. Jury Konkursu, powołane, przez Zarząd Fundacji Joachima Lelewela, wyłania zwycięzców oraz prace wyróżnione, większością głosów.
  2. Od decyzji Jury nie ma odwołania.
  • 6 Ogłoszenie wyników Konkursu i nagrody
  1. Ogłoszenie wyników Konkursu nastąpi najpóźniej 25 października 2015 r. poprzez zamieszczenie na stronach www Organizatora Konkursu (http://fundacjalelewela.pl/ oraz http://grodno1939.pl/) informacji o rozstrzygnięciu Konkursu, zawierającej tytuły nagrodzonych Utworów oraz ich autorów. Uczestnik może zastrzec niepodawanie swego imienia i nazwiska.
  2. W Konkursie przewidziano następujące nagrody:
  3. a) za utwór dziennikarski lub literacki:
    • nagroda I: tablet oraz publikacja Utworu na łamach portalu Organizatora Konkursu
    • wyróżnienia: dyplomy oraz publikacja Utworu na łamach portalu Organizatora Konkursu
  1. b) za film:
  • nagroda I: tablet oraz publikacja Utworu (w całości lub części, samodzielnie lub w ramach większego filmu) na YouTube lub innym portalu.
  • wyróżnienia: nagrody książkowe oraz publikacja Utworu (w całości lub części, samodzielnie lub w ramach większego filmu) na YouTube lub innym portalu.
  1. Możliwe jest przyznanie nagród pozaregulaminowych, ufundowanych przez sponsorów.
  2. Nagrodzeni zostaną poinformowani o sposobie odbioru nagród.
  • 7 Postanowienia końcowe
  1. 1. Regulamin niniejszego Konkursu dostępny jest na stronie http://grodno1939.pl/.

  2. Osobą odpowiedzialną za Konkurs ze strony Organizatora Konkursu jest Piotr Kościński.

  3. Przesyłając Utwór na Konkurs, Uczestnik potwierdza, że wyraża zgodę na zasady Konkursu zawarte w niniejszym Regulaminie. Wysyłając zgłoszenie na Konkurs, Uczestnik wyraża zgodę na wykorzystywanie swoich danych do celów Konkursu, ma jednocześnie prawo wglądu do nich i ich poprawiania.

  4. Autorzy przenoszą na Fundację Joachima Lelewela prawa do nagrodzonych utworów.

  5. Organizator zastrzega sobie prawo zmiany niniejszego Regulaminu.

  6. W sprawach nieuregulowanych niniejszym Regulaminem zastosowanie znajdują odpowiednie przepisy prawa Rzeczpospolitej Polskiej.

 

Obrona Wilna i Grodna w 1939 roku

Czesław Grzelak

Wydarzenia drugiej połowy września 1939 roku na Kresach Wschodnich związane z agresją Związku Sowieckiego na nasz kraj, które miały szczególnie dramatyczny przebieg, po dzień dzisiejszy budzą wiele emocji w społeczeństwie polskim. Dramatyczny przebieg tych wydarzeń związany był z wieloma aspektami. Pamiętać należy, iż w połowie września 1939 r. sytuacja militarna Polski była zła, ale nie beznadziejna. Dalsze prowadzenie wojny i jej pozytywny wynik zależał przynajmniej od dwóch elementów:

  • Ofensywy Sprzymierzonych na Zachodzie, która pierwotnie miała nastąpić 17 września, a przesunięta została (według informacji przekazanej 16 września polskim władzom przez szefa Francuskiej Misji Wojskowej gen. Louisa Faury`ego) na 21 września – mającej odciągnąć część sił niemieckich z frontu polskiego;
  • Możliwości zorganizowania dłuższego oporu na tzw. przedmościu rumuńskim, organizowanym od kilku dni na linii rzek Dniestr i Stryj.

Tymczasem polskie władze polityczno-wojskowe nie wiedziały, że 12 września w Abbeville podjęto decyzję o zaniechaniu ofensywy przeciwko Niemcom w 1939 r. na froncie zachodnim. Nie przyjmowały też do wiadomości sygnałów o możliwości uderzenia na Polskę sił zbrojnych Związku Sowieckiego. Wszystkie polskie związki taktyczno-operacyjne były praktycznie na froncie przeciwniemieckim i o możliwości przeciwstawienia ewentualnemu nowemu agresorowi jakichś sił chociażby w postaci jednej czy dwóch dywizji piechoty nie mogło być mowy.

Jednak wkraczającym oddziałom Armii Czerwonej stawiono opór. Pierwsi uczynili to żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza, nieliczne, znajdujące się na Kresach polskie jednostki wojskowe (nie wszystkie), oraz grupy polskiej samoobrony. Charakterystyczne dla próby obrony Kresów Wschodnich jest, że niejednokrotnie większy opór nowemu agresorowi stawiano na tych terenach, gdzie było stosunkowo najmniej polskich oddziałów. Takimi właśnie terenami (między innymi) był wąski pas północno-wschodniej Polski, począwszy od Dzisny i Mołodeczna, poprzez Wilno, Grodno i Puszczę Augustowską. Fenomenem tych walk była bardzo często ścisła współpraca polskiej ludności cywilnej z wojskiem, szczególnie młodzieży, ubranej niejednokrotnie w mundurki gimnazjalne, pocztowe, kolejowe, studenckie czapki, czy tylko noszących biało-czerwoną opaskę na rękawie. Tak było w Dziśnie, Wilnie, a przede wszystkim w Grodnie. Wspaniałe tradycje umiłowania wolności, najwyższego patriotyzmu, poświęcenia częstokroć młodego życia, jeszcze przecież nie objętego „poborem” do obrony Ojczyzny. Nie wiedząc jeszcze o tym, zostali nowymi „Orlętami”, którzy jak najlepiej próbowali wykonać niewykonalne zadanie.

* * *

Wilno i Grodno, chociaż nie były twierdzami, to przewidywano ich obronę w ramach umocnień tzw. obszarów warownych, których rozbudowę rozpoczęto jeszcze w czasach carskich i okresie I wojny światowej, a kontynuowano w drugiej połowie lat trzydziestych, w ramach rozbudowy fortyfikacji do planu operacyjnego „Wschód”.

Wokół samego Wilna wykonano wiele stanowisk dla broni maszynowej, przeważnie pod postacią schronów bojowych drewniano-ziemnych, osłaniających głównie miasto od północnego zachodu, północy i wschodu. Znaczną część nakładów finansowych pochłonęła budowa kolejki wąskotorowej, która miała zapewnić transport wewnątrz Obszaru Warownego, pomiędzy liniami schronów bojowych, magazynami amunicyjnymi, kompleksami koszar oraz składami wojskowymi. Dla osłony Wilna od strony wschodniej planowano wykorzystać linię umocnień poniemieckich z okresu I wojny światowej, niezależnie od projektu budowy polskich fortyfikacji.

Podobnie jak Wilno umacniano drugie duże miasto – Grodno. Przy czym większość umocnień w postaci drewniano-ziemnych schronów bojowych planowano rozbudować na kierunku północnym i zachodnim. Natomiast obronę przepraw przez Niemen pod Grodnem wyznaczono na linii dawnych fortyfikacji carskich.

Prace w systemie fortyfikacji polowych zarówno wokół Wilna jak i Grodna, w zasadzie prowadzono dosyć intensywnie dopiero w miesiącach letnich 1939 r. i po wybuchu wojny.

Obydwa miasta – Obszary Warowne były raczej nastawione na obronę przeciwko wojskom niemieckim, a w przypadku Wilna – również przeciwko ewentualnemu uderzeniu wojsk litewskich, które mogły wykorzystać trudną sytuację militarną Polski i pokusić się o przyłączenie Wileńszczyzny do Litwy. W 1939 r. nie nastawiano się na obronę przeciwko ewentualnemu uderzeniu Armii Czerwonej. Tymczasem obydwa miasta czekała właśnie walka z agresorem ze wschodu.

Sztab sowieckiego Frontu Białoruskiego (FB) zakładał od początku, że Wilno, jako silny ośrodek wojskowo-administracyjny będzie broniony znacznymi siłami opartymi o rozbudowane umocnienia na przedpolach miasta. We wczesnych godzinach rannych         18 września dowódca FB komandarm II rangi [gen. płk] Michaił Kowalow wydał rozkazy dotyczące opanowania Wilna. Wobec zarysowujących się problemów z zaopatrzeniem wojsk w paliwo, zdobywać miasto miały dwie grupy bojowe sformowane przez dowódców  3 (dowódca: komkor [gen. lejtn.] Wasilij Kuzniecow) i 11 (dowódca: komdiw [gen. mjr] Nikifor Miedwiediew) armii.

Z 3 armii wydzielono do zdobycia Wilna 24 Dywizję Kawalerii (DKaw.) kombriga [płk – gen. mjr] Piotra Achlustina wzmocnioną 22 Brygadą Pancerną (BPanc.) kombriga Łazariewa oraz 25 BPanc. płk. Arsenija Borzikowa, z zadaniem uderzenia na miasto z północnego wschodu. Grupa ta dysponowała około 500 pancernymi wozami bojowymi (czołgi i samochody pancerne).

36 DKaw. płk. Jefima Zybina z 11 armii, wzmocniona 6 BPanc.  płk. Nikołaja Bołotnikowa, dysponując około 300 pancernymi wozami bojowymi, otrzymała zadanie uderzenia na Wilno z południowego wschodu. Rozkaz dowódcy Frontu nakazywał opanowanie Wilna do wieczora 18 września.

Wskutek sporych odległości tych wojsk od Wilna (80 – 100 km) i zaznaczających się już trudności z dostawami paliwa oraz przesadzonymi ocenami możliwości obrony tego miasta, dowódcy obu armii meldowali o niemożliwości wykonania tego rozkazu w nakazanym terminie. Skorygowano go więc i wyznaczono nowy termin jego realizacji na rano 19 września.

Wcześniej utworzoną w ramach 11 armii Mińską Grupę Uderzeniową komdiwa Jakowa Czerewiczenki przegrupowano z kierunku Lidy na kierunek Wilna. Do pomocy       36 DKaw. oprócz  6 BPanc, Czerewiczenko przydzielił jeszcze organiczny pułk czołgów z    7 DKaw.

Problemy z łącznością spowodowały, że płk Zybin rozkaz uderzenia na Wilno otrzymał około godziny siódmej 18 września, natomiast kombrig Achluistin dopiero około godziny dwudziestej tego samego dnia.

O godzinie 7.30 36 DKaw. ruszyła w kierunku Wilna. Jej organiczny 8 pułk czołgów (pcz) płk. Mirosznikowa miał do godziny 18.00 przełamać od południa obronę polską, oczyścić dojście do miasta, opanować jego południowy skraj i stworzyć warunki do natarcia jednostkom kawalerii rankiem 19 września w celu opanowania Wilna. Mirosznikowowi dodano 7 pcz (z 7 DKaw.), w związku z czym objął on dowództwo tej improwizowanej brygady, a dowództwo 8 pcz powierzono mjr. Wartanjanowi. Natomiast 6 BPanc. ruszyła znad Berezyny około godziny 13.00 i po godzinie 18.00 znalazła się w rejonie radiostacji wileńskiej na Lipówce. W południe 18 września rozkaz uderzenia na Wilno otrzymała także  7 DKaw. kombriga Fiodora Kamkowa z 11 armii.

W godzinach popołudniowych 18 września rejon obrony Wilna obsadzały następujące polskie pododdziały (dane nie zweryfikowane):

  • kierunek wschodni obsadziły trzy bataliony marszowe Ośrodka Zapasowego (OZ) 1 Dywizji Piechoty Legionów (DPLeg.) pod dowództwem ppłk. Jana Pawlika oraz spieszone pododdziały OZ Wileńskiej Brygady Kawalerii (BKaw.), rozmieszczone na Antokolu;
  • na Zarzeczu zajęły stanowiska niewielkie (bliżej nie ustalone) pododdziały piechoty wzmocnione ochotnikami z Przysposobienia Wojskowego (PW) i dwudziałowy pluton artylerii 75 mm z OZ artylerii lekkiej w Wilnie;
  • rejon Markucia i Rossy bronił baon Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP) „Troki” (z pułku KOP „Wilno”) pod dowództwem mjr. Sylwestra Krasowskiego;
  • kierunek południowy obsadziły prawdopodobnie dwa bataliony (w tym wartowniczy) pod dowództwem ppłk. Stanisława Szyłeyki. W tym rejonie znajdowały się również ochotnicze drużyny PW; przeznaczono je do pełnienia wart przy magazynach wojskowych na Burbiszkach;
  • kierunek zachodni i północny ubezpieczały prawdopodobnie pozostałe baony pułku KOP „Wilno” pod dowództwem ppłk. Kazimierza Kardaszewicza;
  • w okolicach śródmieścia znajdowała się 20 bateria artylerii przeciwlotniczej (40 mm działka „Bofors”) ppor. Witolda Barancewicza. Druga placówka obrony przeciwlotniczej (4 cekaemy plot.) znajdowała się u północnego wylotu Mostu Zielonego na Wilii;
  • w Domu Akademickim na Górze Bouffałowej znajdował się słabo uzbrojony batalion studencki, którego część, złożona głównie z młodzieży wileńskiej, wczesnym popołudniem opuściła autobusami Wilno, kierując się w stronę granicy litewskiej;
  • w okolicach dworca kolejowego znajdowały się luźne pododdziały; między innymi kolejarskiego PW wraz z improwizowanym pociągiem pancernym (zbudowanym przez miejscowych kolejarzy) i niewielką grupą por. Józefa Świdy.

W sumie siły obrońców liczyły około dziesięciu batalionów przeliczeniowych piechoty (ponad 7000 uzbrojonych ludzi) z 14-16 działami (w tym połowa przeciwpancernych) oraz 4-6 armatkami artylerii plot. 40 mm i ponad setką karabinów maszynowych. Brak było moździerzy i granatów przeciwpancernych, które starano się zastąpić butelkami z mieszanką zapalającą. Znaczną część pododdziałów cechował słaby poziom uzbrojenia i wyszkolenia.

MapaWilno

Dowódcą Obszaru Warownego „Wilno” od 12 września 1939 r. został ppłk Tadeusz Podwysocki (jednocześnie komendant wileńskiego garnizonu), ale wydaje się, że przybyły do Wilna dwa dni później zastępca dowódcy Okręgu Korpusu (OK) III (Grodno) ds. OPL płk dypl. Jarosław Okulicz-Kozaryn przyjmował do wiadomości lub zatwierdzał wszystkie posunięcia ppłk. Podwysockiego oraz wydawał rozkazy także w swoim imieniu jako najstarszy stanowiskiem dowódca na tym terenie. Obaj byli przekonani, że miasto powinno stawić opór jednostkom Armii Czerwonej, gdy te nadciągną.

W godzinach południowych 18 września dowódca OK III gen. bryg. Józef Olszyna-Wilczyński przekazał juzem rozkaz płk. Okuliczowi-Kozarynowi, aby w razie nacisku na Wilno wojsk sowieckich wycofać się na Litwę. Rozkaz ten wywołał mieszane uczucia w dowództwie obrony Wilna i wprowadził pewien chaos w zamierzeniach obronnych, które właściwie zostały zaniechane, a obrona na przedpolach miasta częściowo zwinięta.

Pierwsze pod miasto w godzinach 16.00 – 17.00 podeszły czołgi 7 i 8 pcz. 8 pułk miał dotrzeć do Mostu Zielonego, a pułk 7 blokować miasto od strony zachodniej.

Czołówka 8 pułku czołgów pod dowództwem st. lejtn. Bodyla w okolicy ulic Krzywe Koło i Połockiej uwikłała się w walkę ogniową prawdopodobnie z dwoma działami 75 mm dowodzonymi przez pchor. rez. Juliana Koca i pchor. rez. Edwarda Wojciulę. Artylerzyści nie mieli pocisków przeciwpancernych, czołgistom zaś widocznie brakowało pocisków artyleryjskich, gdyż prowadzili tylko ogień z broni maszynowej. Nasze działa zniszczyły samochód pancerny, ale same poniosły straty w obsługach. Po prawie dwóch godzinach walki (z przerwami) czołgi się wycofały, a artylerzyści opuścili działa, do których zabrakło amunicji. Akcja 8 pcz została chwilowo zatrzymana.

Bataliony 6 BPanc. również nie odniosły sukcesu powstrzymane w rejonie wiaduktu kolejowego, wileńskiego lotniska i stacji kolejowej.

Również 7 pcz przy podejściach do zachodniego skraju miasta został zatrzymany ogniem artyleryjskim i broni maszynowej.

Próby podejścia do Mostu Zielonego wzdłuż rzeki Wilii ulicami Antokolską i Senatorską zakończyły się także niepowodzeniem za przyczyną 37 milimetrowej armatki przeciwpancernej (ppanc.) ustawionej przy koszarach kawaleryjskich po drugiej stronie rzeki.

Jeden z batalionów 6 BPanc. wieczorem 18 września wdarł się w polskie pozycje przy cmentarzu na Rossie, obsadzone przez niepełny baon KOP „Troki”, który się wycofał, chyba nieco przedwcześnie. Straty batalionu wyniosły kilkunastu poległych i rannych żołnierzy. Między innymi zginęli: kpr. Wincenty Salwiński, szer. Wacław Sawicki i szer. Piotr Stacirowicz – pochowani przez miejscowych Polaków w kwaterze żołnierzy polskich z    1920 r. Nazwiska tych trzech żołnierzy kojarzyły się z wartą honorową przy Grobie Matki i Serca Józefa Piłsudskiego na cmentarzu na Rossie. Prawda jest taka, że żołnierska warta honorowa została zwinięta 13 września i przekazana harcerzom oraz ochotnikom z PW. Wieczorem 18 września „młodzieżowa” warta została zdjęta ze służby. Nikt z niej nie poległ.

Czołgi 6 BPanc., które na lewym skrzydle obrony baonu KOP „Troki” przedarły się ulicą Beliny w kierunku centrum Wilna, napotkały słaby opór przy wiadukcie kolejowym obok skrzyżowania ulicy Targowej z ulicą Beliny, przedarły się przez tą zaporę, rozpraszając obrońców. Na ich drodze znalazła się teraz bateria artylerii plot. ppor. Barancewicza, broniąc do godziny 21.00 placu przy zbiegu ulic: Ostrobramskiej, Bazyliańskiej i Piwnej, po czym ze stratami (prawdopodobnie na rozkaz płk. Oziewicza lub płk. Okulicza-Kozaryna) wycofała się w kierunku granicy litewskiej.

Część sowieckich czołgów ruszyła ulicą Zawalną w kierunku śródmieścia i u zbiegu ulic Jagiellońskiej z Portową napotkała opór bliżej nieznanej grupy żołnierzy i uzbrojonej młodzieży.

Czołgi sowieckie z ulicy Zawalnej ruszyły ulicami Jagiellońską i Wileńską w kierunku Mostu Zielonego. Tutaj napotkały gęsty ogień placówki OPL (cekaemy przeciwlotnicze) oraz niewielkiego pododdziału żołnierzy i ochotników, wśród których walczył uczeń wileńskiego gimnazjum – Ryszard Andrys-Jankowski. Według jego relacji placówka uszkodziła 3 czołgi, z których jeden zatarasował jezdnię Mostu Zielonego, zniechęcając Sowietów do dalszych nocnych prób opanowania mostu.

Tymczasem szły naciski z dowództwa Frontu Białoruskiego na jak najszybsze zdobycie Wilna. Jednakże brak paliwa hamował intensyfikację działań. Kombrig Achlustin mógł sformować jedynie grupę pod dowództwem płk. Łomako złożoną z 10 pcz i batalionu rozpoznawczego 27 Dywizji Strzeleckiej (DS), którą o godzinie 22.30 wysłał w kierunku Wilna. 19 września o godzinie 5.30, ściągając paliwo skąd tylko mógł, wysłał w kierunku Wilna 700-osobową grupę żołnierzy kawalerzystów transportem samochodowym pod dowództwem mjr. Szachiriewa. 22 i 25 BPanc. ze względu na brak paliwa nie mogły się ruszyć ze Święcian. Dopiero 19 września po północy dowódca 25 BPanc. wziąwszy resztki paliwa z innych czołgów, wysłał w kierunku Wilna dwie grupy rozpoznawcze: pierwszą pod dowództwem st. politruka Zobowa składającą się z dwóch plutonów czołgów T – 26 i plutonu samochodów pancernych; drugą pod dowództwem dowódcy batalionu rozpoznawczego kpt. Morozowa w składzie plutonu samochodów pancernych i plutonu T – 26. Grupa pierwsza dotarła do Wilna po godzinie 3.00 (5.00 czasu moskiewskiego) od północnego wschodu, a grupa druga operowała na kierunku Podbrodzia. Całość sił 25 BPanc. przybyła do Wilna dopiero w godzinach popołudniowych 19 września.

22 BPanc. do Wilna wyruszyła dopiero 19 września po godzinie 10.00, osiągając miasto osiem godzin później.

Podobnie postąpił komdiw Czerewiczenko, który dopiero po godzinie 3.00 19 września, znajdując się w rejonie Oszmiana – Krewo, mógł sformować zmotoryzowany oddział wydzielony z 42 pułku kawalerii (pkaw.) pod dowództwem st. lejtn. Kisielowa, a cztery godziny później podobny oddział pod dowództwem st. lejtn. Radczenki. Grupy zmotoryzowanych kawalerzystów miały wesprzeć jednostki pancerne walczące w Wilnie.

O świcie 19 września do walki o Wilno ruszyły wszystkie siły pancerne wroga, ściągnięte pod to miasto. Po godzinie 3.30 do miasta weszła grupa płk. Łomako i uderzyła wzdłuż Wilii na Most Zielony, gdzie została ostrzelana i odparta, kierując się w kierunku mostu na Zwierzyńcu. Około godziny 4.00 do walki ruszyła 6 BPanc. kierując gros swych sił w kierunku obu mostów na Wilii (Zielonego i Zwierzynieckiego), które (według meldunków dowódcy brygady) zostały opanowane około godziny 4.30. Natomiast dowódca 36 DKaw. meldował, że o Most Zielony rozpoczął walkę o świcie 19 września 8 pułk czołgów i zdobył go do godziny 7.00. Z tego samego meldunku wynika, że walki ogniowe w Wilnie trwały do południa 19 września. Jeszcze o godzinie 14.00 w rejonie Mostu Zielonego Polacy mieli zniszczyć samochód pancerny BA-10, a idący z pomocą pluton czołgów lejtn. Chomicza przywitano ogniem broni przeciwpancernej, który zniszczył czołg.

Według źródeł sowieckich ich straty w walkach o Wilno wyniosły: 13 zabitych (w tym 3 oficerów starszych i 3 oficerów młodszych), 24 rannych, zniszczonych 5 czołgów  BT – 7 oraz samochód pancerny BA – 10, oraz 3 samochody pancerne uszkodzone. O uszkodzonych czołgach nie wspomniano.

Oceniając możliwości obrony Wilna należy stwierdzić, że ich nie wykorzystano. Posiadając te siły i środki, opierając się na umocnieniach Obszaru Warownego, istniała możliwość obrony miasta przez 2-3 dni. Niezbędne było jednak do realizacji tego zadania prężne dowództwo. W godzinach południowych 18 września, gdy do dowództwa Obszaru Warownego „Wilno” zaczęły nadchodzić telefoniczne meldunki o kierunkach podchodzenia wojsk sowieckich, było jeszcze wystarczająco dużo czasu, aby wzmocnić zagrożone odcinki odpowiednimi siłami, mogącymi się przeciwstawić sowieckim pododdziałom pancernym. Nie zrobiono nic aby podjąć tego typu działania. Paraliż dowodzenia będący wynikiem juzowej rozmowy gen. Olszyny-Wilczyńskiego z płk. Okuliczem-Kozarynem okazał się wyjątkowy. I chyba ma sporo racji płk Kazimierz Rybicki pisząc w swej relacji, że „Wilno zostało oddane haniebnie, zgodnie z rozkazem D-cy III Korpusu. Sytuacja oficerów dowodzących obroną płk. dypl. Okulicza i ppłk. Podwysockiego jest godna pożałowania, co im było nakazane z góry to i wykonali.”

Część obrońców Wilna rozproszyła się po rodzinnych domach, część przekroczyła granicę litewską, inni toczyli jeszcze walki  na pograniczu litewsko-polskim, przedostając się później na Litwę bądź dostając się do niewoli. Ale byli i tacy, którzy transportem kolejowym dotarli do Grodna, biorąc udział w jego obronie.

*   *   *

Biorąc pod uwagę doświadczenia walk o Wilno, które praktycznie zdobywały jednostki pancerne przy nikłym współudziale innych rodzajów broni, w podobny sposób dowództwo Frontu Białoruskiego planowało rozwiązać zdobycie Grodna. Przy czym dowództwo Frontu nie bardzo panowało nad zamierzeniami w tym zakresie. Na przykład      19 września o godzinie 13.00 rozkazem dowódcy 11 armii na Grodno miała uderzyć Grupa Zmechanizowana 16 Korpusu Strzeleckiego (KS) w składzie: samodzielny batalion rozpoznawczy (sbr) 2 DS., 100 batalion czołgów (bcz) i 365 bcz – pod dowództwem kombriga Rozanowa. Natomiast dowódca Grupy Konno-Zmechanizowanej (GKZ) FB komkor Iwan Bołdin wydał 19 września o godzinie 6.00 rozkaz, w którym polecił zająć Grodno do końca tegoż dnia 15 Korpusowi Pancernemu (KPanc.) komdiwa Michaiła Pietrowa wraz z oddziałami zmotoryzowanymi 4 i 13 DS (101 i 119 pułki strzeleckie [ps]. Tego też dnia zgodnie z rozkazem nr 02 dowódcy FB zadanie zdobycia Grodna otrzymał dowódca GKZ, ale siłami dywizji kawalerii. Do zdobycia Grodna przygotowywał się też komdiw Andriej Jeremienko (dowódca 6 KKaw.), tworząc grupę bojową z pułków czołgów swoich dywizji kawalerii.

Wobec problemów z paliwem sztab Frontu Białoruskiego dyrektywą nr 11/OP z godzin rannych 20 września polecił opanowanie Grodna do końca tego dnia przez dywizję kawalerii z Grupy Konno-Zmechanizowanej. Tego też dnia o godzinie 4.00 dowódca 11 armii postawił zadanie zdobycia Grodna wspomnianej już Grupie Zmechanizowanej 16 KS, co było sprzeczne z dyrektywą sztabu Frontu.

Sztab FB przyjął do akceptującej wiadomości zamiar dowódcy GKZ – opanowania Grodna wydzielonymi siłami 15 KPanc. wzmocnionymi 101 i 119 ps. Dodatkowo przygotowano 4 DKaw. kombriga Iwana Muzyczenki, która pod koniec 21 września miała zająć rejon Grodna.

Lecz problem opanowania Grodna dalej tkwił w paliwie i „kulejącej” łączności. Baki czołgów 15 KPanc. były nadal puste. Dopiero interwencja przebywającego przy wojskach FB zastępcy ludowego komisarza obrony ZSRS marszałka Siemiona Budionnego spowodowała dostarczenie części paliwa dla korpusu samolotami transportowymi.

27 BPanc. (z 15 KPanc.) płk. Iwana Juszczuka, otrzymując zadanie zdobycia Grodna, mogła dla posiadanych aktualnie w linii 146 czołgów i 11 samochodów pancernych uzupełnić paliwo (kosztem innych czołgów brygady) w 63 czołgach, 2 samochodach pancernych i       8 pojazdach pomocniczych.

Batalion rozpoznawczy brygady pod dowództwem mjr. Bogdanowa wyruszył w stronę Grodna o godzinie 4.15 lewym brzegiem Niemna w składzie 11 czołgów, samochodu pancernego, samochodu sanitarnego i samochodu z radiostacją 5-AK. Po pokonaniu około 80 km, około godziny 8.00 wjechał do Grodna od strony południowej, bez osłony piechoty, wywołując pewne zaskoczenie wśród obrońców, którzy nie spodziewali się czerwonoarmistów z tej strony.

Zaimprowizowana obrona Grodna była dość słaba, nie posiadano artylerii przeciwpancernej ani polowej czy fortyfikacyjnej. Prawdopodobne linie obronne przed starciem z wojskami sowieckimi wyglądały następująco:

– od strony Skidla i Jezior linię dozorowania na dalekim przedpolu zajmowały pododdziały kawalerii rtm. Ryszarda Wiszowatego osłabione i częściowo rozproszone po ostatnich walkach w Skidlu;

– pas wzgórz ciągnących się od przystanku kolejowego Kaplica poprzez wschodni skraj lasku Sekret aż do majątku Rubanówek obsadzały pododdziały rezerwowe między innymi z OZ 19 Dywizji Piechoty (DP) w Lidzie pod ogólnym dowództwem ppłk. Izydora Blumskiego. W odwodzie na południowym skraju lasku Sekret ppłk Blumski umieścił kompanię piechoty i kompanię policyjną;

– zadanie zamknięcia szosy na Jeziory powierzono placówce oficerskiej w sile plutonu;

– obronę linii Niemna w rejonie Zamku Królewskiego, Zespołu Szkół Zawodowych oraz koszar 81 pułku piechoty (pp) wraz z mostem drogowym objęli żołnierze dwóch batalionów: 31 (wartowniczy) mjr. Benedykta Serafina i OZ 29 DP kpt. Piotra Korzona, w których było wielu grodnieńskich harcerzy;

– koszar baonu pancernego bronili junacy z Dywizyjnego Kursu Szkoły Podchorążych Rezerwy OZ 19 DP;

– mostu kolejowego – pododdział wartowniczy por. Tadzika z 5 pułku lotniczego;

– wiaduktu kolejowego nad Szosą Skidelską –  pluton por. Władysława Eysmonta z kompanii kpt. Grzywacza;

– w pobliżu dworu Poniemuń okopały się pododdziałki sformowane z nadwyżek 76 pp;

– odcinek Myśliwska Górka – Rubanówek obsadził pododdział ppor. rez. Antoniego Iglewskiego (późniejszego cichociemnego);

– odcinki dróg: Hoża – Grodno i Grodno – Sopoćkinie ubezpieczał baon KOP „Sejny” ppłk. Michała Osmoli.

Ponadto w Grodnie znajdowała się jeszcze dwudziałowa 94 bateria artylerii przeciwlotniczej ppor. Józefa Musiała, posiadająca 40 mm armaty Bofors. Za broń przeciwpancerną służyły głównie butelki z mieszanką zapalającą.

W sumie siły obrońców szacunkowo liczyły 2000 – 2500 ludzi pod bronią.

Grodno

Od 12 września dowódcą Obszaru Warownego Grodno został płk w stanie spoczynku  Bronisław Adamowicz, który – nastawiony na ewakuację – nie przejawiał chęci obrony miasta. Po nim obroną Grodna dowodził płk Siedlecki. Zarówno jeden jak i drugi nie bardzo wierzyli w możliwości obrony miasta posiadanymi siłami i środkami, ale też nie byli w defetystycznych nastrojach.

Tak płk Adamowicz, jak i płk Siedlecki nie posiadali cech „rasowego” dowódcy, zdolnego kierować walką w tak specyficznych warunkach. Nie potrafili (czy też nie zdążyli?) zorganizować z luźnych pododdziałów żołnierzy różnych rodzajów służb i broni oraz ochotników sprężyście dowodzonych batalionów, co znacznie ułatwiłoby kierowanie walką i mogłoby przynieść znacznie lepsze efekty bojowe.

Dwóch ludzi stanowiło mózg i duszę obrońców miasta. Pierwszym z nich był wiceprezydent Grodna Roman Sawicki, a drugim komendant miejscowej Rejonowej Komendy Uzupełnień (RKU) mjr Benedykt Serafin. Obaj mieli silne poparcie patriotycznie nastawionej ludności polskiej. Rozbudowali i wzmocnili obronę organizując kopanie rowów i wznoszenie zapór przeciwczołgowych, a także szkolenie ochotników i służb pomocniczych.

Czołgi batalionu rozpoznawczego 27 BPanc. zaskoczyły całkowicie obrońców. Po prostu nie spodziewano się ich od strony Białegostoku! Czołowe wozy przedostały się przez niepełną linię zapór na moście i wjechały do miasta. Po chwilowym wstrząsie psychicznym obrońcy odpowiedzieli ogniem i butelkami ze środkami zapalającymi. Kilka czołgów spłonęło lub zostało uszkodzonych. Spłonął też samochód Gaz – A z radiostacją 5-AK, co spowodowało przerwanie łączności z dowództwem. Pozostałe czołgi wycofano na południowy skraj Grodna poniżej mostu kolejowego. Wkrótce dołączył do nich 2 batalion czołgów (bcz) mjr. Połukarowa z  27 BPanc., próbując dalszych ataków na miasto – z niewielkim skutkiem. Do walki włączały się stopniowo dalsze pododdziały bragady, między innymi 1 bcz mjr. Kwitko, a na rozpoznanie sytuacji w mieście wyruszył nawet szef sztabu i komisarz 27 BPanc. W różnych porach dnia (20.9.) w walkach o miasto w różnych jego punktach brało udział około 70 czołgów i samochodów pancernych brygady. Stwierdzano trudne warunki boju w mieście oraz umiejętność prowadzenia walki ze strony obrońców.

Około godziny 18.00 przybył z Wołkowyska transportem samochodowym 2 batalion 119 ps z dowódcą pułku mjr. Wwiedeńskim, który włączył się do walki, przeprawiając się przez Niemen w rejonie mostu kolejowego i cmentarza – organizując obronę na północnym brzegu rzeki, ponieważ wszystkie czołgi 27 BPanc. zostały z miasta wycofane bojąc się nocnych ataków obrońców. Do walki zaczęły włączać się podwiezione samochodami pozostałe bataliony 119 ps. Zacięta walka toczyła się o cmentarz w południowej części miasta, gdzie walczył między innymi pluton harcerski Brunona Hlebowicza oraz kilkunastoosobowy oddział ochotników pchor. Henryka Nosala, w którym znajdował się młody pocztowiec z Landwarowa koło Wilna – Mieczysław Wołodźko. W walce zginął dowódca 2 batalionu 119 ps st. lejtn. Jakowienko i kilku żołnierzy. Sowiecka artyleria nie żałowała amunicji. Polacy zostali zmuszeni do opuszczenia pozycji przy cmentarzach.

Wieczorem do miasta weszły trzy pułki (101, 102 ułanów i 103 szwoleżerów) Brygady Kawalerii Rezerwowej „Wołkowysk”, dowodzonej przez płk. dypl. Edmunda Helduta-Tarnasiewicza, przy której znajdował się gen. bryg. w st. spocz. Wacław Przeździecki. On też przejął dowództwo obrony Grodna. Ułani dokonali wypadów, niszcząc niektóre placówki wojsk sowieckich na obrzeżach miasta.

Rankiem 21 września pod Grodno podszedł jeden batalion 20 Brygady Zmotoryzowanej 15 KPanc. i wsparł pododdziały 27 BPanc. i 119 pułku strzeleckiego. Po przygotowaniu artyleryjskim pododdziały piechoty i czołgów uderzyły na miasto głównie z południa i południowego wschodu. Polacy i tym razem nie ograniczali się do obrony, ale przeprowadzali ataki wyprzedzające lub kontrataki. Między innymi groźba zniszczenia przez atak Polaków zawisła nad kompanią karabinów maszynowych i stanowiskiem dowodzenia 1 batalionu 119 ps, a także nad całym pułkiem. Sytuację uratowała podchodząca w tym czasie z kierunku wschodniego Grupa Zmechanizowana 16 KS kombriga Rozanowa, która uderzyła na pododdziały OZ 19 DP broniące wzgórz od wschodu i po około dwóch godzinach walki zepchnęła je z pozycji.

W mieście stopniowo czołgi i piechota spychały bądź niszczyły polskich obrońców. Do Grodna zdążał także 101 ps oraz 4 DKaw., by wesprzeć walczące oddziały 15 KPanc. i 16 KS.

Wczesnym popołudniem 21 września przybył na czele 31 pułku czołgów 4 Dywizji Kawalerii dowódca 6 Korpusu Kawalerii komdiw Jeremienko, prowadząc osobiście natarcie niedoświadczonych czołgistów. Wydostawał się z dwóch uszkodzonych czołgów, w trzecim został ranny. Pod miasto podeszły również niektóre pododdziały 2 Brygady Pancernej z  15 KPanc.

Pod koniec dnia 21 września Grodno w zasadzie zostało zdobyte, chociaż w mieście broniły się jeszcze odosobnione punkty oporu, jak Zamek Królewski czy koszary 81 pułku piechoty.

Polskie pododdziały rozpoczęły wycofywanie z miasta w kierunku granicy litewskiej. Część z nich wzięła udział w dalszych walkach w rejonie Sopoćkiń i w Puszczy Augustowskiej. Dowództwo sowieckie na noc wycofało wszystkie wozy bojowe z miasta ze względu na brak paliwa, a tym samym utrudnione możliwości manewru w razie ataku Polaków, czego obawiał się dowódca 15 KPanc., tym bardziej, że brakowało mu odpowiedniej liczby żołnierzy piechoty do ich osłony i obrony.

22 września przed południem do miasta weszły wszystkie będące w podporządkowaniu dowódcy GKZ komkora Bołdina jednostki, które zebrały się na przedmieściach Grodna, a więc: większość jednostek 15 KPanc., 4 DKaw., 101 i 119 ps, Grupa Zmechanizowana 16 KS. W czasie zajmowania miasta dochodziło jeszcze do wymiany ognia z małymi grupami obrońców, w wyniku którego rannych zostało 7 żołnierzy 101 ps.

Dowództwo sowieckie swoje straty w Grodnie oceniło na 53 zabitych, 161 rannych, 19 czołgów i 3 samochody pancerne wyeliminowane z walki. Innego rodzaju sprzętu i broni nie policzono. Chcąc zamazać obraz swoich strat podano, że wzięto do niewoli około 1000 obrońców, a duża liczba obrońców została rozjechana przez czołgi na wschodnim skraju miasta. Negatywnie oceniono działania oddziału rozpoznawczego sztabu 15 KPanc. W wyniku złego rozeznania i planowania działań, większość obrońców Grodna opuściła miasto, o czym sztab 15 KPanc. nie wiedział, planując na 22 września atak wszystkimi posiadanymi siłami i środkami.

Grodno było jedynym polskim miastem na terytorium przyznanym Związkowi Sowieckiemu tajnym protokołem z 23 sierpnia 1939 r., które tak długo opierało się regularnym jednostkom Armii Czerwonej. Za swą bohaterską postawę zapłaciło dużą daninę krwi w rannych i poległych mieszkańcach tego przepięknego grodu. To jednak można zrozumieć, gdyż każda walka niesie ofiary. Trudno jednak zrozumieć okrutny mord, jaki popełniono na schwytanych obrońcach miasta: podchorążych, ochotnikach a nawet ludności cywilnej. Według relacji świadków, w dniach 21 i 22 września w Grodnie rozstrzelano około 300 obrońców i mieszkańców miasta (w tym również kilkunastoletnich chłopców). Część obrońców miasta została rozstrzelana na miejscu walki, jak na przykład obrońcy Pohulanki (kombrig Rozanow przyznał w meldunku, że rozstrzelano 29 oficerów) czy kilkunastu policjantów biorących udział w obronie koszar 81 pułku piechoty.

Obrona Wilna i Grodna w 1939 r. przeciwko jednostkom Armii Czerwonej przeszła do historii. Mimo stosunkowo niewielkiego jej znaczenia w skali operacyjnej całej kampanii polskiej , w skali oporu przeciwko agresorowi ze wschodu zajmuje poczesne miejsce. Czy jednak wykorzystano wszystkie możliwości obrony tych miast? Na pewno nie. O niektórych dotyczących Wilna wspomniano wcześniej. Dodać należy jeszcze jedną. Otóż wielu historyków przyjmowało wcześniej (za relacjami niektórych wyższych dowódców z 1939 r.), że jednym z podstawowych elementów braku większego oporu przeciwko Armii Czerwonej był niedostatek broni dla żołnierzy na wschodnim terytorium RP. Temu przeczą meldunki sowieckie o zdobyczach. W Wilnie, którego mogło bronić 700 – 1000 obrońców (dokładnej liczby nie ustalimy nigdy), jednostki sowieckie (te które wykazały) zdobyły między innymi 4766 karabinów, 1680 karabinków (kawaleryjskich – C.G), 295 karabinków małokalibrowych, 508 pistoletów i rewolwerów, 34 erkaemy, 42 cekaemy, 10 dział, 4 działa plot., 3530 granatów ręcznych, 285 naboi artyleryjskich, 613 000 naboi karabinowych. Tej broni rzekomo nie było dla tych, którzy jej potrzebowali. Biorąc pod uwagę oddziały polskie wycofane wcześniej z bronią w kierunku granicy litewskiej, realne możliwości obrony Wilna były kilkakrotnie wyższe niż te, które zaprezentowano.

W przeciwieństwie do Wilna, obrona Grodna świadczy o właściwym wykorzystaniu posiadanych sił i środków (chociaż ze względu na szczupłość sił nie wykorzystano istniejących umocnień Obszaru Warownego) oraz wystawia dobre świadectwo (mimo dużej improwizacji) kierującym walką. W bardzo złej sytuacji operacyjnej w skali kraju i taktycznej w skali prowadzonych przez nich działań, wykazali się dojrzałością podejmowanych decyzji, a przede wszystkim wolą walki, wiedząc z góry, iż będzie ona w ostateczności skazana na niepowodzenie. Jednak nowy agresor przynajmniej w mikroskali odczuł siłę polskiego oporu, angażując do jego likwidacji znaczne siły, które tym samym nie mogły zrealizować ambitnych zadań dziennych – marszu w kierunku Warszawy !

Umocnienia obydwu obszarów warownych nie zostały wykorzystane do obrony przeciwko agresorowi ze wschodu. W przypadku Wilna winą należy obarczyć dowódcę Okręgu Korpusu III Grodno gen. bryg. Józefa Olszynę-Wilczyńskiego, który na swój sposób zinterpretował niezbyt precyzyjną dyrektywę marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego z godzin wieczornych 17 września, dotyczącą zachowania się wojsk polskich wobec wkraczających oddziałów Armii Czerwonej. W przypadku Grodna brak sił i środków oraz samo usytuowanie czynnych umocnień możliwości te wyeliminowały.

 

Znacznie szerzej powyższa tematyka potraktowana została w autorskiej książce pt: Kresy w czerwieni 1939, edytorstwa Oficyny Wydawniczej RYTM oraz Kresy w ogniu – Wydawnictwo BELLONA.

 

Projekt jest współfinansowany ze środków otrzymanych od Stowarzyszenia Odra-Niemen i Ministerstwa Spraw Zagranicznych

Pomnik dla agresora

Jest w Grodnie , tuż przy moście przez Niemen, niewielki pomniczek. To wspomnienie starszego politruka Grigorija Aleksandrowicza Gornowycha, który jako jeden z pierwszych zginął podczas ataku na polskie pozycje. Pochodził z Uralu, z Wierchniego Ufaleja koło Czelabińska – z domu do Grodna miał 2700 kilometrów!…

Gornowych  Pomniczek Gornowycha (fot. Internet)

Oto jak opisuje pomnik Administracja Rejonu Oktiabrskiego m. Grodna (http://aor.by/news/1079.html):

„17 września 1939 roku Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona weszła na terytorium Polski z celem oswobodzenia ziem białoruskich, oderwanych od BSRR i USRR zgodnie z warunkami ryskiego traktatu pokojowego, w efekcie którego doszło do podziału narodu białoruskiego i ukraińskiego na dwie części. To był akt historycznej sprawiedliwości, jednoczący sztucznie podzielony naród białoruski w jednym organizmie państwowym – Białoruskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej – co stało się jeszcze jednym ważnym krokiem na drodze do niepodległości i suwerennego rozwoju Białorusi.

Najostrzejsze walki o oswobodzenie terytoriów Zachodnie Białorusi i Ukrainy miały miejsce 20-21 września w Grodnie. Podczas walk o miasto 15. Radziecki Korpus Czołgów stracił 12 czołgów, zabito 47 osób, a 156 zostało rannych. Ogólne straty Frontu Białoruskiego w czasie jesiennej kampanii 1939 roku wyniosły 996 zabitych i 2002 rannych. W bojach o Grodno szczególnie wyróżniła się kompania strzelecka pod dowództwem starszego politruka G.A. Gornowych i batalion czołgów pod dowództwem majora F. I. Kwitko. W bojach o Grodno G.A. Gornowych i F. I. Kwitko zginęli., Ich nazwiskami nazwane zostały ulice miasta”.

Józef Stalin, który rozkazał napaść na Polskę, zapewne zdziwiłby się, że 17 września uczynił krok ku niepodległości Białorusi. Ale ten krótki opis pokazuje oficjalne stanowisko władz białoruskich wobec wydarzeń sprzed ponad 75 lat – to nie agresja, a „oswobodzicielski pochód Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej”, jak to określano w czasach ZSRR. A pomniki i ulice mają nie obrońcy Grodna, a agresorzy, jak „sekretarz biura jednostki czołgów” Gornowych i dowódca czołgowego batalionu Kwitko…

Grodno pod Dieppe?

W 2012 r. ukazała się na Białorusi książka autorstwa Nikołaja Małyszewskiego „Boj za Grodno. 19 sientiabria 1939 goda głazami uczastnikow i oczewidcew” („Bój o Grodno. 19 września 1939 r. oczami uczestników i świadków”). Postaramy się do niej dotrzeć, a na razie kilka spostrzeżeń po krótkiej recenzji z białoruskiej „strony arechologii wojskowej” –  „Rubon” – http://www.rubon-belarus.com/component/content/article/148–q-19-1939-q

Oto okładka.

Boj za Grodno

Ciekawe, że na zdjęciu widzimy… plażę w Dieppe (Francja) w 1942 r. i brytyjskie czołgi Churchill. To dość znane zdjęcie – publikujemy je poniżej.

Dieppe

 

Ale to nie wszystko. Pojawia się też inna fotografia: Polacy-czołg

podpisana „Polscy czołgiści pozują u swego czołgu. Polska, 1939 r.”. Na zdjęciu w rzeczywistości czołg niemiecki, z białym krzyżem stosowanym we wrześniu 1939 r., oraz niemieccy czołgiści.

Z kolei zdjęcie podpisane „Na zapad” („Na zachód”)…

na_zapad

…zapewne faktycznie ukazuje sowieckie taczanki jadące na zachód. Tyle, że czerwonoarmiści maja naramienniki, a w 1939 r. sowieckie mundury jeszcze naramienników nie miały.

Zastanawiające, co miał na myśli autor tej książki, co chciał osiągnąć i nam przekazać? Jesli ktoś ma dostęp do tego „dzieła”, prosimy o kontakt – biuro@fundacjalelewela.pl

Grodzieńskie losy pchor. Jerzego Radwan-Janowicza

Dostaliśmy list od p. Wandy Marii z Radwan- Janowiczów Wojciechowskiej o losach jej przyrodniego brata, który poległ 21 września 1939 r. w obronie Grodna.
Chcę dorzucić kilka informacji dotyczących obrony Grodna  we wrześniu 1939. Było to jedyne miasto ,które się broniło przed bolszewicką nawałnicą….
Jestem przyrodnią siostrą wachmistrza- podchorążego ś.p. Jerzego Radwan-Janowicza, który służył w 2 szwadronie 101 pułku ułanów. Poległ 21 września  1939 roku.
Dokładny opis tej bohaterskiej obrony miasta jest zamieszczony w opracowaniu „Wojna polsko- sowiecka 1939” tom I Monografia, Warszawa 1997, Wydawnictwo Antyk, Marcin Dybowski;
strona 125, cytuję: „W walce tej poległ wachmistrz -podchorąży Jerzy Radwan-Janowicz”.
I dalej Tom II „Wojna polsko-sowiecka 1939″ Dokumenty, Warszawa 1997 str. 245, cytuję ” Radwan-Janowicz Jerzy wachm. podch .rez. z 2 szwadronu 101 P. Uł. Rez., poległ 21.09.1939. w Grodnie”
Ś.p. Jerzy Radwan- Janowicz jest pochowany w zbiorowej mogile w Grodnie.
Pozwalam sobie załączyć (przepisaną przeze mnie z oryginału) relację por. Michała Siemiradzkiego opisującą ostatnie chwile straceńczej walki na ulicach Grodna i bohaterską śmierć ś.p. Jerzego Radwan-Janowicza.
W uznaniu  dla Jego bohaterskiej postawy, Minister Obrony Narodowej Rządu RP na Uchodźstwie odznaczył w 1949 roku pośmiertnie ś.p. Jerzego Radwan-Janowicza dwukrotnie Krzyżem Walecznych.
 RADWAN-JANOWICZ
                                                                                                     

Do góry