Ukraiński portal „Hronika Lubarta” z Łucka opublikował kilka materiałów dotyczących początku II wojny światowej w tym mieście. Oto opis wspomnień pana Konstantego Krawczuka, we wrześniu 1939 r. młodego chłopca i harcerza, a już po wojnie chirurga w szpitalu obwodowym w Łucku.
Przedwojenny Łuck
Miesiąc przed wojną, pan Konstantyn znajdował się na obozie harcerskim w Janowej Dolinie nad Horynią. Pamięta jak każdego rana, wszyscy śpiewali polski hymn i podnosili swój proporzec. Pewnego dnia powiedziano im, by zabrali wszystkie swoje rzeczy i pojechali do domu. Wtedy już było jasne – zbliża się wojna.
Jak opowiada, gdy wrócił, harcerzom nakazano roznosić oficerom rezerwy wezwania do wojska. A potem był 1 września i Niemcy zaczęli bombardować Łuck. Choć bombardowanie nie spowodowała wielu ofiar, matka pana Konstantyna postanowiła wyjechać na wieś. I właśnie tam zobaczył nadciągających Sowietów. Jacyś Kirgizi, mieli straszne twarze, ubrania rude od pyłu, po prostu nędza. Jeżeli ktoś do nich podchodził i o coś pytał, nikt z nich nie odpowiadał. Żołnierze sowieccy mieli rozkaz: z miejscową ludnością nie rozmawiać, jedzenia nie brać. Od razu ich ostrzegli, ze jesteśmy wrogami. Jeśli ktoś dziś opowiada o jakimś „brataniu się”, to po prostu kłamstwo – wspomina pan Konstantyn.
Dwa tygodnie później rodzina wróciła do miasta, zajmując dom pozostawiony przez Polaków. Jeszcze nie rozumiał, co się stało i ubrany w mundur harcerski wyszedł na główną ulicę Jagiellońską (obecnie Łesi Ukrainki), a mogło się to skończyć dla niego tragicznie: po ulicach chodzili milicjanci, głównie cywile z czerwonymi opaskami, którzy chcieli pomagać nowej władzy. Matka pana Konstantyna znała język rosyjski i nawet występowała na wiecach poparcia dla Sowietów – czy też z przekonania, czy też zmuszona lub z obawy o siebie i dzieci – ale to w niczym nie pomogło, bo któregoś dnia przyszli Sowieci i zabrali należący do niej warsztat krawiecki. A potem kazali jej w tym warsztacie szyć mundury dla żołnierzy Armii Czerwonej. Płakała, że każą jej szyć „barachło” marnej jakości, wołając, by pracowała szybciej i szybciej. Bo kiedy przyszli Sowieci, wszystko się zmieniło. Także w oświacie. Polska szkoła została przekształcona w ukraińską. Ale Konstantyna zapisano do nowej, rosyjskiej szkoły, choć Rosjan w mieście było bardzo niewielu.
A potem przyszła kolejna wojna. Pan Konstantyn poszedł do szkoły i dostał maskę przeciwgazową. Później ta szkolna maska omal nie przyniosła im nieszczęścia: kiedy w domu pojawił się niemiecki żołnierz i ją zobaczył, długo krzyczał na jego babcię, by odpowiedziała, gdzie ukrył się jej właściciel, czyli radziecki żołnierz… Ale nowi okupanci nie wykazywali agresji: przybyli tą samą drogą co „pierwsi Sowieci”, na koniach, wozach i rowerach. Byli weseli, rozmawiali z miejscowymi, wchodzili do domów, pili wodę. Nie rabowali i zachowywali się kulturalnie. A żołnierze radzieccy uciekali jak najszybciej było można. Ale jeszcze dwa tygodnie po tym, jak Niemcy poszli na wschód, gdzieś na zachodzie słychać było huk armat. Wciąż trwały walki na granicy.
Oprac. Mariia Maslova
Cały artykuł : http://www.hroniky.com/news/view/15001-pochatok-viiny-v-lutsku-spohad-ochevydtsia-kravchukka