Przedmoście rumuńskie i ewakuacja polskiej armii

Wojna obronna 1939 okazała się kompletną porażką. Działania opóźniające, które miały na celu doczekanie pomocy aliantów, nie powiodły się. Już 8 września posypał się plan Naczelnego Wodza obrony głównych rzek. Z tego też powodu, zamierzano oprzeć się przede wszystkim na planie obrony Przedmościa Rumuńskiego. Był to teren położony między rzekami Dniestr i Stryj. To właśnie tu, korzystając z sojuszu polityczno-wojskowego, zamierzano stworzyć polskie pozycje obronne na pograniczu z Rumunią. Zapewniłoby to dostawy od aliantów, które mogłyby być transportowane przez ten kraj, a także w miarę solidną pozycję obronną.

Kolejka samochodów do mostu w pogranicznych Kutach. Fot. domena publiczna

Plan ten jednak miał jedną znaczącą wadę – kompletnie załamywał się w przypadku wkroczenia wojsk radzieckich. Tak też się stało; 17 września Sowieci, łamiąc pakt o nieagresji, wkroczyli do Polski. W rozkazach dla Armii Czerwonej było zalecenie, by blokować odwrót wojsk polskich przez Przedmoście do Rumunii bądź ewentualnie na Węgry. Stanisław Maczek, ówcześnie pułkownik, zapisał w pamiętniku: Rozkaz równie krótki jak tragiczny i mimo wszystko niespodziewany.

Ewakuacja nie była prosta, ponieważ odbywała się w kleszczach obu wrogich sił. Co więcej, odwrót utrudniały wystąpienia bojówek ukraińskich. W czasie ewakuacji toczono liczne bitwy i potyczki. Z tego też powodu, oddziały znajdujące się na północ od Polesia nie miały szans na dotarcie do rejonu Przedmościa i ostatecznie przekroczyły granicę z Litwą, i Łotwą. Tam zostały internowane.

Przez Przedmoście, udało się wyprowadzić z Polski do Rumunii od 24 do 30 tysięcy żołnierzy. Przy okazji udało się także ewakuować niemal wszystkie, pozostałe samoloty i znaczną część polskich lotników (650 pilotów, 200-300 obserwatorów i strzelców pokładowych samolotowych). Zasilą oni później Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie, w tym słynne dywizjon 303. Znaczna część oddziałów przedostała się na wspomniane wcześniej Węgry. Łącznie internowano tam około 40 tysięcy żołnierzy, a także wielu cywili.

Z ewakuującym się wojskiem szedł również rząd, a także Naczelny Wódz, marszałek Edward Śmigły-Rydz. Zwłaszcza ta ostatnia kwestia była kontrowersyjna i budziła spory zarówno w ’39, jak i wśród późniejszych historyków. Autor monografii o Przedmościu Rumuńskim, prof. Władysław Włodarkiewicz krytykował nie samą decyzję, ale jej tempo. Chociaż ucieczka do Rumunii polskiego rządu i części generalicji mogła pomóc w organizacji struktur emigracyjnych na Zachodzie, to jak dodawał: wydaje się, że optymalnym rozwiązaniem była ewakuacja prezydenta i członków rządu, natomiast naczelne władze wojskowe z marsz. Śmigłym-Rydzem powinny jeszcze przez kilka dni pozostać na ostatnich wolnych skrawkach pogranicza rumuńskiego. Niewątpliwie miałoby to znaczenie psychologiczne dla kraju i propagandowe dla zagranicy

Sam marszałek zdawał sobie z tego sprawę i kilkukrotnie zmieniał swoją decyzję. W dzienniku bojowym, jeden z oficerów sztabowych, płk Józef Jaklicz opisywał przynajmniej jeden z fragmentów tej dyskusji. Sam razem z generałem (jak również min. spraw wewnętrznych i premierem) Sławojem-Składkowskim starali się odwieść Śmigłego-Rydza od pozostania. Jak pisywał tę rozmowę Jaklicz:

Zaklinał mnie (dosłownie), abym odwiódł Marszałka od tej decyzji. Wobec rozruchów ukraińskich, które wybuchły w Małopolsce Wschodniej w dniu dzisiejszym w związku z wejściem Sowietów, uważa tę decyzję za szaleńczą (dosłownie). Jako Min. Spraw Wewnętrznych i premier, nie może dopuścić, aby Marszałek zginął z rąk Ukraińców.

Czołgi 10 Brygady Kawalerii ewaluowane na Węgry. Fot. domena publiczna

Niezależnie od tych dylematów, Śmigły-Rydz już w nocy z 17 na 18 września przekroczył granicę z Rumunią. Żołnierzy internowano, tj. porozdzielano ich w specjalnych obozach przejściowych.  Chociaż Rumunia miała formalnie sojusz, to w konflikcie zachowała przyjazną Polsce neutralność. Wiązały się z tym zarówno plusy jak i minusy.  Powołując się na prawo międzynarodowe, Rumuni odebrali żołnierzom broń i inny sprzęt bojowy, co było o tyle bolesne, że Polacy celowo starali się go wyprowadzić z kraju w możliwie największej ilości. Miał on pomóc w późniejszym tworzeniu armii na Zachodzie. Polskie samoloty, w tym słynne PZL 37 Łoś, przejęte zostały przez lotnictwo rumuńskie.

Porażka wojenna, opuszczenie kraju i ogólnie ciężka sytuacja ewakuowanych nie sprzyjały nastrojom. Jeden z przedstawicieli rządu, Janusz Rakowski, tak zanotował w swoim pamiętniku spotkanie z polskimi żołnierzami w Rumunii:

Podchodzę do komenderujących kolumną wojskową dwóch oficerów. Są bez broni, zarośnięci, w wymiętych płaszczach żołnierskich. Widać, że nie wygrzewali się w ciepłych kwaterach. Z rozmowy dowiaduję się, że są głodni, zziębnięci, a przede wszystkim – słusznie czy niesłusznie – wściekli na swych dowódców i nie tają swego rozgoryczenia.

Polscy żołnierze internowani w rumuńskim Targoviste. Fot. domena publiczna

Niezależnie jednak od prawa międzynarodowego i oficjalnej neutralności, Rumuni pomagali Polakom przedostawać się do Francji. Do lutego 1940 przerzucono stamtąd aż 13 tysięcy ludzi. Pomoc Polakom skończyła się w momencie upadku monarchii rumuńskiej. Do władzy doszedł w drugiej połowie 1940 r. Ion Antonescu, który wydał resztę Polaków Niemcom. Na Węgrzech uchodźców traktowano dobrze aż do 1944. Do Francji, udało się przerzucić aż 32 tysiące żołnierzy i cywilów. Sytuacja pogorszyła się dopiero w chwili przejęcia pełnej kontroli nad swym sojusznikiem przez Niemców. Wówczas Polscy żołnierze trafili do obozów jenieckich.

Dzięki ewakuacji, niedobitki polskiej armii przedostały się na Zachód i zaczęły formować się ponownie. Wielu z tych, którzy ewakuowali się przez Przedmoście Rumuńskie już nie wróciło do kraju. Los ten spotkał m.in. wspomnianego wcześniej Józefa Jaklicza, który z przyczyn politycznych nie wrócił do kraju i zmarł w 1974 roku w Paryżu.

Michał Rastaszański

 

Projekt finansowany przez Fundację Lotto