Kunszt siedemnastego września

Za życia Zbigniew Herbert był brany na języki, po śmierci (a zdarzało się i wcześniej) – na cytaty. Widok wielkiej, wieloznacznej poezji przykrawanej do doraźnych okoliczności, przekuwanej na pieśń masową czy hasło bywa czasem, w szczególnych okolicznościach wzruszający, zwykle jest przykry.  Powaga chwili, potrzeba nazwania tłumaczyła wykorzystanie Miłoszowego „Który skrzywdziłeś…” jako wiersza-oskarżenia; tłumy śpiewały „Mury” Kaczmarskiego, milknąc przy trzeciej zwrotce: potrzebowały pieśni powstańczej, pieśni rewolucyjnej, pochwały zrywu, nie refleksji nad autonomią twórcy i sprzecznościami każdej rewolty.

 

Ale najgorzej na cytowaniach wyszedł Herbert. Przez dwadzieścia lat bez mała przy każdej możliwej okazji, gdy mówca lub autor chciał podkreślić swoje wysokie standardy etyczne, które nakazują mu niezgodę – nabierał powietrza i mówił o „potędze smaku”, dając słuchaczom / czytelnikom dowód swej erudycji, ogłady, a przy tym niezłomności godnej Katona. Cytowano uwagi Księcia Poetów o konstytucji i fraszkę o Oleksym, szeptano o „kapitelu ciała”, „Bądź wierny”, niosło się wezwanie na zakończenie akademii i mów pogrzebowych. Ale najczęściej bodaj cytowano jego jedyny wiersz zatytułowany cyfrą, a dokładniej – datą. 17. IX.

No tak, „Moja bezbronna ojczyzna”, oczywiście. To zrozumiałe, że wiersz ten przytaczany jest co roku w dziesiątkach wystąpień okolicznościowych, wrzucany na Facebooka i do blogów. Tragedia sowieckiej agresji domaga się nazwania i podsumowania w najbardziej skondensowanej postaci, jaką zna nasza kultura, czyli poezji – a wierszy o niej napisano zdumiewająco mało. Proza polska przechowała wiele zapisów najwyższej próby, opowiadającej o doświadczeniu najazdu i niewoli z ręki Kremla, począwszy od „Innego Świata” Herlinga-Grudzińskiego i „Pamiętnika bez samogłosek” Aleksandra Wata po eseje Czapskiego czy Haupta. W poezji – niemal nic, jeśli nie liczyć zapomnianych przez lata, przypomnianych niedawno przez PIW wierszy Beaty Obertyńskiej, kilku jeszcze utworów powstałych na emigracji, epitafium dla Witkacego pióra Miłosza, kilku zwrotek „pieśni dziadowskich”, rymowanek będących wyrazem raczej bezradności i rozpaczy niż talentu, ballady Kaczmarskiego, cytowanego niemal równie często, co Herbert. Siedemnasty września był doświadczeniem granicznym, odbierającym mowę.

Zrozumiałe więc, że wszyscy, którzy chcą przypomnieć tamtą zdradę, przywołują wiersz z tomu „Raport z oblężonego Miasta”. Ale czy rzeczywiście do końca zdają sobie sprawę, o czym ten wiersz opowiada?

Że nie pada tam nawet termin „Sowieci” – to i lepiej. Dosłowność zabija, a data „17.IX.” aż krzyczy, stoi bardzo wysoko w rankingu polskich skojarzeń. Ale w tych osiemnastu wersach nie ma ani batalistyki, ani prześladowań. Jest niemal sielanka, i zdumienie, że może trwać. Bukoliczne „rzeki nazbyt leniwe”. Baśniowi rycerze śpią. Jaś i Małgosia narzucają perspektywę piernikowej bajki.

Jest patos, owszem, najlepszej Herbertowej próby: bezlitośnie i wyzwalająco odarty z werniksu, szorstki, wyzwalający: „ptak i dwa kolory” zamiast skrzących się od pustych wykrzykników melodeklamacji o sztandarze i godle. Jest zapowiedź tak upragnionej przez Herberta walki: nie jest to jednak wspomnienie zmagań KOP czy obrońców Grodna, lecz co prorocza wizja przyszłych partyzantek i konspiracji, kończących się męczeństwem, a przynajmniej nieuchronną, podniosłą przegraną.

Ale najbardziej zdumiewające są ostatnie słowa, mocno wybijane, jeśli mamy do czynienia z publiczną recytacją, podczas, gdy słuchacze patrzą wokół siebie, poruszeni, ale i, zwłaszcza, jeśli zdarzy się, że słyszą ten wiersz po raz pierwszy – zaskoczeni. „Od-pu-szczá-nia win”. To wers z Modlitwy Pańskiej, kto jej nie odmawia, słyszy te słowa raz do roku, w zadymce kolęd – ale dlaczego padają one przy okazji rozbioru Rzeczypospolitej?

Kiedy Herbert publikował, w Paryżu i w podziemiu, „Raport z oblężonego Miasta” w roku 1983, rytuał publicznych przeprosin nie był jeszcze ucukrowany i zbanalizowany. Było już po uklęknięciu Willy’ego Brandta i po liście biskupów polskich do biskupów niemieckich, ale nie opublikowano jeszcze szczegółowych podręczników PR-owego rozegrania aktu skruchy. Podręczniki te okazały się niezbędne w sytuacji, gdy przeprosiny mogą zarówno uchronić przed procesem, jak umożliwić nowe otwarcie w stosunkach bilateralnych: przepraszają więc wszyscy, dawne zwaśnione strony, państwa postkolonialne i dyktatorzy, którym tłuszcz złagodził temperament: nie śledzę szczegółowo lawiny tego rodzaju wystąpień publicznych, ale wydaje mi się, że zdarzyły się już przeprosiny za wydarzenia z XV bodaj wieku.

I dopiero na tym tle politpoprawnych ukłonów widać wyraźniej burą konsekwencję Rosji: nigdy nie przepraszała za 17 września, zbyt byłoby to sprzeczne z jej raison d’etat. Przeprosiła, półgębkiem, za Katyń: nachmurzony Jelcyn przekazał pokaźną część dokumentacji. Przepraszała, w lepszych czasach, za Pragę i Budapeszt, opłakiwała carobójstwo, ubolewała nad łagrami i czystkami. W sprawie porozumienia Ribbentrop-Mołotow wypowiedział się – w Wigilię 1989 roku – Zjazd Deputowanych Ludowych ZSRR, ubolewając nad tym, że zawarto je w toku tajnych negocjacji. I to w zasadzie wszystko, wątpliwe, byśmy doczekali czegoś więcej.

Traktujący się nawzajem ze sporą nieufnością kaznodzieje i coachowie zgodziliby się w jednym: warunkiem skutecznego odpuszczenia win musi być skrucha winowajcy , warunkiem przebaczenia muszą być przeprosiny. Herbert wiedział więc, co robi, pisząc, że siedemnasty września może się stać dla nas – da nas, zranionych nim – najtrudniejszym, wymagającym największego kunsztu zadaniem. Czy naprawdę zaczęliśmy się do niego bodaj przymierzać?

Wojciech Stanisławski

***

  Zbigniew Herbert – Wikipedia

 

17 IX

 

Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco

a droga którą Jaś i Małgosia dreptali do szkoły

nie rozstąpi się w przepaść

 

Rzeki nazbyt leniwe nieskore do potopów

rycerze śpiący w górach będą spali dalej

więc łatwo wejdziesz nieproszony gościu

 

Ale synowie ziemi nocą się zgromadzą

śmieszni karbonariusze spiskowcy wolności

będą czyścili swoje muzealne bronie

przysięgali na ptaka i na dwa kolory

 

A potem tak jak zawsze – łuny i wybuchy

malowani chłopcy bezsenni dowódcy

plecaki pełne klęski rude pola chwały

krzepiąca wiedza że jesteśmy – sami

 

Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco

i da ci sążeń ziemi pod wierzbą – i spokój

by ci co po nas przyjdą uczyli się znowu

najtrudniejszego kunsztu – odpuszczania win