Przemyt na „granicy cywilizacji”

Żeby lepiej zrozumieć wydarzenia z 17 września 1939 r. i ich następstwa, warto przypomnieć, jak polsko-sowieckie pogranicze – „granica cywilizacji” – wyglądała w okresie międzywojennym. Ściśle strzeżona po obu jej stronach, była zarazem rejonem ogromnego przerzutu towarów i ludzi.

Kopiści ze złapanym przemytnikiem

W latach dwudziestych ubiegłego stulecia Polska nie była krajem bogatym, a zróżnicowany skład etniczny wschodnich regionów odcisnął piętno na życiu kraju. Początkowo walkę z przemytem na wschodnich granicach II Rzeczpospolitej utrudniało słabe wyszkolenie służb pogranicznych. I tak, na terenie województw północno-wschodnich zdarzały się ciekawe sytuacje, gdy polscy pogranicznicy mieli placówkę w domu białoruskiego chłopa, na co dzień… zajmującego się przemytem.

Pierwszym krokiem w walce z tym zjawiskiem była organizacja legalnego handlu. W tym celu polskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zaproponowało zorganizowanie specjalnych jarmarków na granicy. Jednocześnie obywatel polski mógł wyjechać do Rosji w celach zarobkowych tylko po uzyskaniu zgody MSW. Osoby przekraczające granicę musiały przejść po polskiej stronie przez kontrolę celną, sanitarną i weterynaryjną. To samo dotyczyło obywateli radzieckich, którzy jechali handlować zagranicą. Lokalizację targów miała wyznaczyć specjalna, dwustronna komisja. W listopadzie 1922 r. zarządzeniem Ministra Spraw Wewnętrznych RP granica została podzielona na odcinki „martwe” i „ruchome”. Oczywiste jest, że legalny przepływ towarów i obywateli mógł mieć miejsce tylko w tych ostatnich. Przedstawiciele firm handlowych z II Rzeczpospolitej i ZSRR również musieli uzyskać specjalne zezwolenia, dzięki którym mogli przekraczać granicę.

Lokalne władze miały możliwość zwracania się się do polskich służb granicznych o utworzenie przejścia granicznego na ich terenie. W przypadku pozytywnego rozpatrzenia takiej prośby, otwarto „tymczasowe strefy ruchome”. Często pod pozorem handlu strona sowiecka starała się wysyłać agentów swego wywiadu do Polski. „Po zawarciu traktatu ryskiego na granicy polsko-sowieckiej pojawiło się szereg firm zajmujących się handlem z Rosją Sowiecką. Jednak handel ten napotkał duże trudności, ponieważ Rosja Sowiecka zmonopolizowała handel po swojej stronie i utworzyła specjalne instytucje o nazwie <Wniesztorgi>. Radzieccy kupcy poprosili swoich polskich partnerów o otwarcie oddziałów ich firm w odległych rejonach przygranicznych. […] Jeden z oddziałów powstał w miejscowości Dokszyce (w ówczesnym województwie wileńskim). Miał swoją bazę w Puszczy Hołowickiej. Oddział ten był prowadzony przez Żydów z Dokszyc, przeważnie takich, którzy mieli rodziny lub osoby bliskie po stronie sowieckiej. Władze sowieckie zmusiły swoich handlarzy do pracy wywiadowczej i wydały im polecenie rekrutacji polskich partnerów. […] Żydzi z Dokszic zajmowali się przewozem towarów przez granicę mieszkańców pogranicza z gmin Prozoroki, Hołubicze, Tumiłowicze i Dokszyce. Osoby te służyły również jako kurierzy sowieckiego wywiadu. W 1926 r. zlikwidowano oddział handlowy radzieckiej firmy w Dokszycach, a jego pracowników aresztowano”- odnotowano w jednym z dokumentów wywiadu Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP). Tymczasem ci, którzy pełnili rolę sowieckich kurierów (zwykli, miejscowi chłopi) pozostawali na wolności i kontynuowali przemyt oraz współpracę z radzieckimi agencjami wywiadowczymi do 1930 r., kiedy to ponownie zwrócili uwagę polskich oficerów kontrwywiadu i zostali aresztowani.

  

W takich kamizelkach przemytnicy nosili towary

Do zadań KOP należała m.in. walka z nielegalnym przepływem towarów i osób przez granicę. Oto co zostało odnotowane w instrukcji służby KOP z 1928 r .: „Do zadań organów KOP należy: zapobieganie przestępstwom celnym poprzez nadzór nad ruchem towarów, zapobieganie nielegalnemu przewozowi towarów i przekraczaniu granicy przez osoby bez zezwolenia; śledzenie i zwalczanie przemytu i innych przestępstw w zakresie bezpieczeństwa finansowego państwa. Jednocześnie służby graniczne posiadają uprawnienia właściwe dla organów finansowych kraju”. W latach trzydziestych w dokumentach KOP wymieniano różne rodzaje przemytu, a mianowicie: przez przejścia graniczne lub przez „zieloną granicę” (w tym granicę z Białoruską SRR); dorywczo lub zawodowo; indywidualnie lub w sposób zorganizowany. Zwróćmy uwagę, że w latach 1927–1928 polscy pogranicznicy zlikwidowali 18 gangów zajmujących się przemytem, ​​a w latach 1929–30 – już 29. W 1928 r. KOP zatrzymał 445 przemytników, rok później 398, w 1930 – 311, a w 1931 r. – 590. W raporcie o walce z przestępstwami przeciwko budżetowi państwa za 1936 r. odnotowano: „Podstawą identyfikacji przemytnika, zarówno dorywczego, jak i zawodowego, w większości przypadków są teczki przestępców stworzone przez wywiad KOP. Jedynie w rzadkich przypadkach możliwe jest udowodnienie przestępstwa przeciwko budżetowi przy pomocy śledztwa lub przez przyznanie się przemytnika do winy”.

Walka z przemytem na początku lat trzydziestych była nie mniej ważna niż walka z sabotażystami i oficerami wywiadu pochodzącymi ze strony radzieckiej. Jak wiadomo, w województwach północno-wschodnich w połowie lat dwudziestych przemyt nabierał rozmiarów wręcz przemysłowych. W tym samym Rakowie było dziewięć firm, które zapewniały przemytnikom niezbędne towary. Już w latach trzydziestych XX wieku działalność „kochanków Wielkiej Niedźwiedzicy” (odniesienie do tytułu książki Sergiusza Piaseckiego – red.) była imponująca. „Na rozległym obszarze naszej granicy, który ma długość 5534 km, z czego KOP chroni 2335 km, mimo obecności służb granicznych, przemyt nadal przenika na nasze terytorium przez <zieloną granicę> (chodzi tu przede wszystkim o granicę Polski z ZSRR , Litwą i Łotwą)”- podkreślono w jednym z przedwojennych polskich pism.

   

Powieść „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” i jej autor

Z przemytnikami walczyła też polska służba celna. W 1920 roku w strukturze Ministerstwa Finansów II Rzeczypospolitej pojawił się odpowiedni departament. W latach 1920–1930 na terenie Polski działało 8 administracji celnych, m.in. „Warszawa”, „Gdańsk”, „Lwów” i „Poznań”. W sumie w tym czasie w Polsce było 61 punktów kontroli celnej pierwszej klasy i 123 drugiej. Na granicy z Białoruską SRR jeden z głównych punktów celnych znajdował się w Stołbcach. W 1926 r. obok dworca PKP powstał nowy budynek urzędu celno-pocztowego. Jeden z pasażerów Ekspresu Transsyberyjskiego, Filipp Wejcman, wspominał przebieg polskiej kontroli paszportowej i celnej: „Za oknem znów pojawił się biały budynek z czworoboczną wieżą, na której widać było białego polskiego orła, rozpościerającego swe skrzydła. <Panowie, paszporty, paszporty! Panowie, pokażcie paszporty!> Do wagonu weszło dwóch polskich pograniczników, odbierając dokumenty od wszystkich pasażerów. Mówili po rosyjsku, bez obcego akcentu, nie słyszałem od nich ani jednego polskiego słowa. Znowu ostatnia stacja: sowiecki pociąg nie jechał dalej. Stacja Stołbce. […] Mały, zadbany budynek stacji, ozdobiony klombami. Szyny biegły z dwóch stron: z jednej strony szerokim torem – radzieckim, z drugiej wąskim – zachodnioeuropejskim. Ponownie zabraliśmy nasz bagaż i z pomocą tragarza zanieśliśmy go na stację. Polska kontrola celna nie jest lepsza od sowieckiej. Pomimo próśb i protestów jednemu z pasażerów odebrano satyryczny radziecki magazyn <Krokodyl>. Po przejściu dość długich formalności celnych wyszliśmy przez inne drzwi stacji i wsiedliśmy do wagonu pierwszej klasy polskiego pociągu, który jechał do Warszawy. Przyszli polscy żandarmi (oficerowie KOP-u – przyp. aut.) i bez problemu zwrócili sprawdzone i podstemplowane paszporty wszystkim pasażerom. Pociąg ruszył. […] Żegnaj Ojczyzno!”

Przez całe dwudziestolecie międzywojenne na granicy polsko-sowieckiej istniały, mówiąc językiem współczesnym, „centra logistyczne”, w których ukrywano przemycane towary. Polscy pogranicznicy wraz z policją polowali na te magazyny, ale takie działania nie zawsze kończyły się sukcesem. Ponadto taktyka przemytników często przypominała strategię służb specjalnych. „Kochankowie Wielkiej Niedźwiedzicy” dobrze znali teren przygraniczny, nieustannie prowadzili rekonesans, a w niektórych przypadkach (oczywiście, gdy przewozili cenne towary) używali osoby „podstawione”, które szły pierwsze i w razie zasadzki musiały dawać znaki (głośno krzyczeć, gwizdać, śpiewać itp.) do kolegów, którzy za nimi podążali, a tym zwracać uwagę od siebie. „Zdarzały się przypadki, gdy w rolę„ podstawionych” wcielali się dobrze uzbrojeni ludzie, którzy w razie spotkania patrolu KOP lub zasadzki otwierali ogień i w ten sposób wywalczali sobie drogę […] Szczególnie chronione są transporty(!) z kontrabandą zawierającą zagraniczne towary, a także rzeczy, które podlegają obłożeniu akcyzą”- podkreślono w raporcie KOP za 1936 r. W dokumentach Korpusu odnotowano, że w latach 1933-1934 miało miejsce 118 starć z przemytnikami z użyciem broni palnej, w latach 1934-1935 było ich 73, a w latach 1937-1938 – jedynie 52. Wyraźnie widać, że po obu stronach ścierali się ze sobą fachowcy w swoim zawodzie. Dlatego wywiad KOP często pomagał kopistom w wytropieniu przemytników (mowa o oddziałach służb wywiadowczych w Grodnie, Wilnie i Czortkowie). Jego agenci przeniknęli do środowiska przemytników i poznali szczegóły ich działalności. Jednocześnie oficerowie polskiego wywiadu aktywnie badali nie tylko działalność „kochanków Wielkiej Niedźwiedzicy” po ich stronie granicy, ale także na terenie ZSRR.

Żołnierze KOP

W 1935 roku, dzięki pracy polskiego wywiadu, udało się przechwycić i zniszczyć 12 głównych kanałów dostarczania przemytu. Uległy rozbiciu grupy przestępcze działające pod wodzą Jankiela Gelmana (przemyt pieprzu i bydła), Witolda Galińskiego (przemyt cynamonu), a także Szlomy Golberga (tytoń). Dzięki pomocy oficerów wywiadu w 1936 r. KOP skonfiskowała przemyt wartości 3 milionów 487 tysięcy 168 zł. W tym samym czasie zatrzymano 555 przemytników „zawodowych” i 748 przemytników „zwykłych”. W 1937 r. wywiad KOP wytropił gang Alfreda Jurgilewicza, który szmuglował sacharynę niemal na skalę przemysłową. „Na obszarze działania batalionu <Słobódka>, na pograniczu koło wsi Jaja, plutonowy Franciszek Zarębski, naprawiając linię telefoniczną, zobaczył kobietę, która gdy zauważyła żołnierzy, zaczęła przed nimi uciekać. W rezultacie Zarębski ją zatrzymał. Podczas przeszukania przy kobiecie znaleziono 42 kilogramy sacharyny, które zostały zatrzymane, a przemytniczka stanęła przed wymiarem sprawiedliwości”- napisano w czasopiśmie „Wiarus”. „Na obszarze działania brygady <Wilno> zatrzymano Jana Wejtynowicza z przemytem 197 kilogramów soli, Władysława Łuńskiego z ładunkiem 90 pudełek sacharyny w pastylkach, Wasilija i Franciszka Rusakowów z przemytem 104 kilogramów soli, Bolesława Jabłonskiego i Onufrego Bremeizera z przemytem 675 gramów tytoniu” – odnotowano w gazecie „Na straży” w 1933 roku. Nawiasem mówiąc, walka z przemytem papierosów i tytoniu w latach trzydziestych XX wieku była jednym z ważnych obszarów działalności KOP na granicy z Białoruską SRR. „Oprócz szpiegów i przemytników, do najbardziej niebezpiecznych przestępców należą ci, którzy zajmują się nielegalną produkcją papierosów. Robią podwójną szkodę: po pierwsze roznoszą choroby, produkując papierosy w brudnych domach, po drugie okradają budżet państwa, zabierając dochody państwowym producentom papierosów. Żołnierz KOP powinien o tym pamiętać i walczyć z takimi szkodnikami” – podkreślała instrukcja dla żołnierzy Korpusu. W sumie, w latach 1924–1939 żołnierzom Korpusu Granicznego udało się zatrzymać około 10 tysięcy „kochanków Wielkiej Niedźwiedzicy”.

Odrębnym obszarem działalności przemytniczej było przerzucanie osób przez granicę. Oto, co odnotowano w raporcie KOP „Nielegalny ruch przez granicę Rzeczypospolitej Polskiej” opublikowanym w Warszawie w kwietniu 1936 r .: „Koszt przerzutu jednej osoby wahał się od 35 do 250 zł w zależności od ryzyka i odległości od granicy”. Z usług takich „przewoźników” korzystali zarówno uciekający przed represjami władz polskich przywódcy Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi, jak i zwykli mieszkańcy województw północno-wschodnich II Rzeczypospolitej, szukający lepszego życia „w Sowietach”.

Wielu mieszkańców pogranicza pod Zasławiem pamięta działalność przemytników. Tak o tym opowiadał Nikołaj Taratuta, mieszkaniec wsi Powiazyń: „Niestety, żyliśmy biednie. Dlatego musieliśmy chodzić granicę i zajmować się przemytem. Wielu poszło do Sowietów, ulegając propagandzie, że dobrze się tam żyje. Ale przecież i z Białoruskiej SRR szli do Polski. Wielu zarabiało, prowadząc ludzi. Byli tacy, którzy dobrze znali przejścia przez granicę i unikali zasadzek pograniczników. Jeśli chodzi o przemyt, to do Białoruskiej SRR nosili ubrania i wódkę, a z Sowietów przemycali szczecinę, zapałki, złoto. Był taki czas, kiedy w Polsce brakowało soli. Nasi szli do Petryszek, które były po radzieckiej stronie. Tam były duże jarmarki. A radzieccy pogranicznicy szybko łapali polskich obywateli. Byliśmy ubrani inaczej, bogaciej niż <ludzie ze Wschodu>. Od czasu do czasu wypuszczano <ludzi z Zachodu>, zwłaszcza w przededniu II wojny światowej. Mówili: <Idźcie do domu! Wkrótce będziecie mieli sól i zapałki>”. Dawny mieszkaniec wsi Górnowicze Walentyn Radkiewicz podkreślał, że chętnie przemycano polski bimber. „Tak, samogon z Polski była często przewożony do Białoruskiej SRR. Tam chętnie go kupowali. A ze wschodu niektórzy nieśli broń. Być może byli to członkowie KPZB lub ktoś inny. Chętnie przemycano też złoto. I z tego rosły Radoszkowicze. Przed wojną było to bogate miasteczko. Wszystko dlatego, że ludzie mieli złoto, carskie czerwońce” – podkreślił w rozmowie z autorem Walentyn Iwanowicz.

Bimber był poważnym problemem dla polskich władz. Jego przemyt szczególnie powszechny było w województwie wileńskim. W celu zwalczania bimbrowników, KOP zorganizował wspólne akcje z Policją Państwową. W 1935 r. żołnierze Korpusu ujawnili 24 tajne gorzelnie, produkujące nielegalny alkohol, a także 28 przypadków jego sprzedaży. Podczas specjalnej operacji zatrzymano 126 osób. W następnym roku polskim stróżom prawa i kopistom udało się zniszczyć 100 gorzelni. Jednocześnie zatrzymano 194 osoby. Przemytnicy nosili nawet zboże. „W ostatnim czasie wzrosła ilość polskiego zboża, które próbują przemycić do ZSRR. Zła sytuacja rolnictwa w Sowietach nie pozwala na uzyskanie tam wystarczającej ilości zboża, zwłaszcza że w związku z przygotowaniami do wojny z Japonią zapotrzebowanie na nie wzrosło. Sowieci masowo wysyłają zboże na wschód, aby zaopatrzyć armię Blüchera (Wasilij Blücher był w latach 1929–1938 dowódca Specjalnej Armii Dalekowschodniej – red.). Dlatego byli ludzie, którzy postanowili zarobić na przemycie zboża. 10 dni temu patrol KOP w pobliżu wioski Jancewicze w powiecie Wilejka napotkał grupę przemytników, którzy próbowali przekroczyć granicę dużym transportem zboża. Gdy kazano im się zatrzymać, przemytnicy zaczęli uciekać. Rozległy się strzały. Jeden z przemytników, jak się okazało, mieszkaniec sąsiedniej wsi Ludkiewicze, zginął na miejscu, a jego koledzy zostali zatrzymani”- odnotowano w jednej z publikacji KOP w latach 30. XX wieku.

W dwudziestoleciu międzywojennym żołnierze KOP musieli walczyć z przemytnikami nie tylko na granicy polsko-sowieckiej, ale także na granicy z Łotwą, Prusami Wschodnimi, Rumunią i Litwą. W tym drugim przypadku sytuacja była bardzo trudna, gdyż towary przemycane z Kowna i Kłajpedy docierały nie tylko do Grodna, Lidy, Baranowiczów i Rakowa, ale nawet do Warszawy. Władze polskie rozumiały, że popularność przemytu we wschodnich województwach wynikała z trudnej sytuacji gospodarczej w tym regionie. Jednak do wybuchu II wojny światowej Warszawie nie udało się rozwiązać problemu nielegalnego przepływu towarów na jej wschodniej granicy.

 

Ihar Menikau

Doktor nauk historycznych,

Zasław, Białoruś

 

Artykuł powstał dzięki wsparciu Fundacji Lotto