Pośród ogarniętej wojną Polski Wilno w pierwszych dniach września wydawało się być „oazą spokoju”. Jak właśnie określiła je w swoich wspomnieniach Aleksandra Piłsudska, druga żona Marszałka, wówczas już wdowa, która po wybuchu wojny przyjechała do Wilna razem z dziećmi z Warszawy. Grozę tych czasów miasto odczuło dopiero 16 września. Następny dzień, 17 września, znaczony był przede wszystkim niepewnością.
Przedwojenne Wilno. Fot. domena publiczna
– Byliśmy przygotowani na nowe naloty, tymczasem w powietrzu panowała cisza. Do wieczora na próżno czekaliśmy na wiadomości; wszystkie linie telefoniczne z innymi miastami były przecięte. Wreszcie przyszła ta fantastyczna, jak nam się wydawało, wieść: Rosjanie przekroczyli granicę. – pisała w swoich wspomnieniach Aleksandra Piłsudska.
Marsz. Józef Piłsudski z żoną Aleksandrą i córkami. Fot domena publiczna
17 września wileńska prasa rzeczywiście milczała o ataku ze Wschodu. Wilno jest w szoku po pierwszym niemieckim nalocie, w którym na miasto spadło ok. 200 bomb, zabijając kobiety i dzieci. O tym, że Armia Czerwona przekroczyła granicę krążą co prawda opowieści, jednak niewiele jest w nich prawdy. Wilnianie nie chcą lub nie mogą jeszcze uwierzyć, że Polska została zaatakowana naraz przez dwóch groźnych sąsiadów. „Wielu wierzyło z tragicznym optymizmem, że na podstawie tajnej umowy między Polską i Rosją, wojska sowieckie wchodziły w bój jako sprzymierzeńcy. Opowiadano, że poprzedzają te wojska czołgi francuskie i angielskie, które razem z innym materiałem wojennym będą teraz stale napływać do nas przez granicę rosyjską” – wspominała Aleksandra Piłsudska.
Konfrontacja z tragiczną prawdą nastąpiła dopiero w poniedziałek. Armia Czerwona zbliżała się do Wilna i Sowieci nie przybywali bynajmniej jako sojusznicy. Nadal jednak nie milkły głosy nadziei. „Kurjer Wileński” pisał co prawda o wtargnięciu Sowietów na terytorium Polski, jednak zapewniał, że nie wpłynie to na zobowiązania sojusznicze Francji i Anglii.
Szans na szybką wygraną nie widział już jednak Stanisław Cat-Mackiewicz. Na łamach „Słowa”, 18 września, pożegnał się z czytelnikami. „Ostateczne zwycięstwo przypadnie państwom zachodnim i na to ani Niemcy, ani Sowiety nie poradzą. Możemy być pewni tego zwycięstwa ostatecznego – pisze w ostatnim wstępniaku – W chwili kiedy moja 17-letnia praca na stanowisku redaktora <Słowa> dobiega kresu, wznoszę okrzyk: Niech żyje żołnierz polski! Boże dopomóż w słusznej walce i zmiłuj się nad Wilnem” – kończy. Zgodnie z jego przewidywaniami ani „Słowo” ani „Kurjer Wileński” nie ukazały się już następnego dnia. Wilno znalazło się pod panowaniem Sowietów.
Aleksandra Piłsudska nie chciała opuszczać miasta, ale była przekonana, że powinna jak najszybciej przekroczyć granicę litewską. Do wyjazdu namawiała także brata męża, Jana Piłsudskiego. On jednak zapewniał wdowę po Marszałku, że nie ma powodów do obaw. „Twierdził, że bolszewicy zmienili się, są narodem demokratycznym i pozwolą mieszkać mu w Wilnie, w najgorszym razie każą mu wyjechać do Rosji. „A ty” mówił do mnie, „myślisz kategoriami 14 roku” – pisała w swoich wspomnieniach.
Następne dni rozwiały wszystkie wątpliwości. Ci, którzy, podobnie jak Jan Piłsudski liczyli na zmianę sowieckiej mentalności boleśnie się rozczarowali. Sowieci po wejściu do miasta nie tracili czasu – od razu zaczęli grabieże przede wszystkim produktów żywnościowych, ale także urządzeń przemysłowych. Mieszkańcy musieli patrzeć bezradnie, jak w kierunku Wschodnim wyjeżdżają długie kolumny ciężarówek wyładowanych ich własnym dorobkiem.
Sowiecki czołg w Wilnie. Fot. domena publiczna
Podczas 40 dni panowania w Wilnie NKWD zatrzymało kilkuset przedstawicieli polskiej inteligencji. Znikali oni bez śladu, po tym, jak w środku nocy do ich domów zajechały czarne limuzyny. Do więzienia trafili także obaj bracia Piłsudscy. Jan i Kazimierz przeszli przez Łubiankę i Butyrki. Nigdy nie zobaczyli już Wilna. Nie miała do niego już nigdy powrócić również Aleksandra Piłsudska, która 18 września przekroczyła litewską granicę.
„Po raz ostatni spojrzałam na polską ziemię, myśląc ze smutkiem, że dwadzieścia lat naszej niepodległości minęło jak sen. Ziemie, które z takim trudem wyrwaliśmy z niewoli, znowu zostały stracone; długa i ciężka walka poszła na marne. To co zbudowaliśmy w tych dwudziestu latach – zburzone. Zaledwie zrzuciliśmy kajdany na krótką chwilę, już nam je zakładano na nowo.” – wspominała swoje ostatnie chwile w Polsce.
Ilona Lewandowska