Bój o Kodziowce we wrześniu 1939 roku

Kodziowce-tablica-Strazy-Mogil-Polskich-480x360

Tablica upamiętniająca bohaterów spod Kodziowiec. Źródło: kresy24.pl

 

Czesław Grzelak

Z wygasającą obroną Grodna (jaka miała miejsce w dniach 20-22 września 1939 roku) większość jego obrońców, wykorzystując, że wojska sowieckie nie zamknęły dróg odwrotu w kierunku północnym, wydostawała się z miasta maszerując na Grandzicze i Hożą, już od godzin południowych 21 września.

Większość pododdziałów dotarła do Hożej późnym wieczorem i nocą 21/22 września. Za wsią przez Niemen naprzeciwko wioski Plebańskie, funkcjonowała przeprawa promowa. Nieopodal był również bród.

Jako jedne z pierwszych przeprawiły się pułki Brygady Kawalerii Rezerwowej (BKRez.) „Wołkowysk” płk. Edmunda Helduta-Tarnasiewicza,  przy której znajdował się gen. bryg. w st. spocz. Wacław Przeździecki. Zajęły przydzielone na kwatery wioski i dwory w promieniu  6-7  km od Sopoćkiń, które stanowiły centralny punkt zgrupowania oddziałów wołkowyskich i grodzieńskich. W myśl założeń szefa Sztabu DOK III płk. Benedykta Chłusewicza ( realizował wytyczne gen. Olszyny-Wilczyńskiego, przebywającego również w tym rejonie) ze znajdujących się tutaj oraz napływających pododdziałów planowano zorganizować związek taktyczny o strukturze dywizji piechoty, co miało nastąpić              24 września, po przeniesieniu całości zgrupowania w rejon miasteczka Sejny.

W  Kodziowcach  rozlokował  się  101  pułk ułanów (puł.) mjr.  Stanisława Żukowskiego z BKRez. „Wołkowysk”.

Znajdująca się w Sokółce większością swych sił 2 Brygada Pancerna (2 BPanc.) płk. Aleksieja Kurkina (wkrótce awansowanego do stopnia kombriga) z Grupy Konno-Zmechanizowanej (GKZ – odpowiednik operacyjnego zgrupowania armijnego) Frontu Białoruskiego (FB) otrzymała 21 września około godziny 11.00 rozkaz dowódcy GKZ komkora Iwana Bołdina sformowania oddziału zbiorczego w składzie: batalion czołgów BT-7 – 34 czołgi i 3 samochody pancerne BA-10; batalion zmechanizowany w składzie dwóch kompanii zmechanizowanych (raczej zmotoryzowanych – C.G.), plutonu rozpoznawczego    (3 samochody pancerne BA-10); baterii dział przeciwpancernych (6 armat ppanc. 45 mm); plutonu przeciwlotniczych karabinów maszynowych. Dołączono również 5 samochodów ciężarowych z amunicją (0,25 jednostki ognia), 3 cysterny z paliwem, warsztat remontowy typu A i samochód sanitarny. Ogółem 470 ludzi (w tym 53 oficerów) wyposażonych między innymi w 74 karabiny maszynowe i 23 radiostacje różnych typów.

Na dowódcę oddziału wyznaczono mjr. Czuwakina, a na komisarza – batalionowego komisarza Grigorienkę.

Oddział zbiorczy (działając w kierunku Sokółka–zachodni skraj Grodna–Sopoćkinie–Sejny–Suwałki–Augustów) miał zniszczyć polskie oddziały grupujące się w Lasach Augustowskich i opanować Suwałki oraz Augustów. Do wykonania zadania wyruszył         21 września o godzinie 15.00.

Podobny oddział zbiorczy ale z 27 BPanc. (pochodzącej również z GKZ) pod dowództwem mjr. Bogdanowa, w składzie 20 czołgów BT-7, jeden samochód pancerny BA-10 i batalion strzelecki na samochodach został również wysłany w kierunku Puszczy Augustowskiej w dniu następnym.

Kodziowce-55

Tymczasem oddział mjr. Czuwakina po dotarciu do wsi Bieliczany po krótkim odpoczynku prawdopodobnie się rozdzielił. Część oddziału przeszła groblą przez podmokłe łąki na wieś Sylwanowce i dalej na Kodziowce, a część na Kowniany i Sopoćkinie. Nie posiadając żadnej informacji o polskich jednostkach, oddział wdał się w walkę, licząc na przygniatającą przewagę w sprzęcie bojowym.

Po godz. 23 od strony m. Sylwanowce rozległy się strzały i pod ubezpieczenia polskie podjechały wozy sowieckie. Wywiązała się krótka walka. Część pojazdów uszkodzono, pozostałe się wycofały. Być może były to pojazdy szpicy czołowej oddziału mjr. Czuwakina.

Polskie patrole wyruszyły za wycofującym się przeciwnikiem i stwierdziły obecność broni pancernej w bliżej nie ustalonej liczbie. O wynikach rozpoznania powiadomiono dowódcę pułku, mjr. Żukowskiego, mającego swą kwaterę w folwarku Kodziowce.

Około godziny 1.30, gdy czuwających ułanów ogarniało coraz większe zmęczenie i senność, ruszyło siedem sowieckich czołgów, zaskakując w pierwszej chwili linie obronne ułanów. Przedarły się przez polskie ubezpieczenia i ruszyły przez wieś. Po ich przejściu nastąpiła chwila ciszy. Ciszy pozornej, obie strony bowiem przygotowywały się do walki.

Tymczasem patrol skierowany na rozpoznanie,  prawdopodobnie z 4 szwadronu          101 pułku ułanów, wykrył na wschód od wioski pododdział nieprzyjacielskiej piechoty, który zatrzymał się na postój bez wystawienia ubezpieczeń. Major Żukowski postanowił uderzyć na niego o godzinie 4.00 i niespodziewanym atakiem zniszczyć wroga całkowicie.

Atak zaskoczył nieprzyjaciela. Do jego likwidacji jednak nie doszło. W tym samym czasie Rosjanie rozpoczęli natarcie piechotą i czołgami na wioskę z kierunku zachodniego, wschodniego i północno-wschodniego. Było to uderzenie zaplanowane i zmasowane, mające przynieść rozbicie polskiego oddziału.

W wiosce rozpętało się piekło. Huk strzałów armatnich, ciągły jazgot broni maszynowej i gęsta palba karabinowa mieszały się z wybuchami granatów ręcznych, jękami rannych, kwikiem i rżeniem koni, kłusujących niejednokrotnie bez jeźdźców między zabudowaniami wioski i na jej przedpolu.

„Rajdujące” czołgi pozbawione osłony piechoty odciętej ogniem polskich żołnierzy, były kolejno niszczone bądź uszkadzane, głównie za pomocą butelek napełnionych benzyną lub naftą z prowizorycznym, podpalonym knotem w szyjce butelki.

Gdy w Kodziowcach trwała już walka, część czołgów oddziału mjr. Czuwakina, idąc z Bieliczan przez Szymkowce, Kowniany, dotarła 22 września około godziny 3.00 pod Sopoćkinie od strony wschodniej. Prawdopodobnie w Szymkowcach doszło do krótkiej walki ze słabymi dwoma szwadronami rtm. Ryszarda Wiszowatego, przez które czołgi się przedarły. Ten manewr spowodował, że znajdująca się w obronie na przedpolu Sopoćkiń (od strony Grodna) kompania por. Józefa Smereczyńskiego z baonu KOP Sejny mogła poczuć się zagrożona od tyłu i wycofała się z zajmowanych pozycji. Czołgi sowieckie weszły do Sopoćkiń i wdały się w walkę z odwodowymi pododdziałami baonu KOP Sejny, które po około godzinnej walce wycofały się z miasteczka. Czołgi w celu dodania sobie odwagi strzelały na oślep ze wszystkiego, co posiadały na uzbrojeniu, wzniecając liczne pożary. Rano KOP-owcy, powstrzymując nieprzyjaciela, wycofali się w kierunku Kanału Augustowskiego.

Powróćmy do boju w Kodziowcach.

Wraz z nastaniem poranka wyruszył na rozpoznanie zgodnie z rozkazem 3 szwadron por. Stanisława Dobrzańskiego. Po przejściu około pół kilometra – wspomina późniejszy ppor. [Antoni] Wróblewski – otrzymujemy ogień od czoła i z boków z broni ręcznej i maszynowej. Są zabici i ranni. Szwadron spiesza się i rozwija do akcji. Ciężko ranny zostaje dowódca pułku, który znajdował się obok szwadronu. Pułk obejmuje mjr [Stanisław] Siciński. Po linii idzie rozkaz do ataku. Porucznik Dobrzański podrywa szwadron i w tej chwili pada tuż koło mnie, ugodzony kulą rewolwerową w lewe oko. Szwadron obejmuje por. Gierycz. Walka trwa dalej. W pewnym momencie widzę łapę bolszewicką z wyciągniętym w moim kierunku rewolwerem. Oddaje do mnie strzał, ale chybił. Już jestem przy nim i szybko pomściłem śmierć mojego dowódcy szwadronu.

Tymczasem na horyzoncie pokazuje się nowa kolumna sowieckiej broni pancernej, która posuwa się w naszym kierunku. Nie jesteśmy w stanie przeciwstawić się tej przeważającej wielokrotnie sile nieprzyjacielskiej. Następuje odwrót. Zabieramy ciało por. Dobrzańskiego, a ciężko rannego mjr. Żukowskiego zabiera wachm. Franciszek Mickiewicz i przekazuje napotkanej przypadkowo kolumnie samochodowej. Większość poległych musieliśmy zostawić na polu walki, rannych oddaliśmy pod opiekę ludności cywilnej, nie mając dla nich żadnych środków transportowych.

Gen. Wacław Przeździecki, zdecydował rano 22 września skoncentrować podległe mu jednostki w rejonie północno-zachodnich Sopoćkiń, by następnie całością sił przebijać się ku granicy litewskiej przez tereny jeszcze słabo nasycone oddziałami Armii Czerwonej.

101 puł. kończył kilkugodzinną walkę w Kodziowcach. Po godzinie 8.00 odparł ostatni atak sowieckiej piechoty wspartej czołgami. Na przedpolach i w samej wsi dopalały się wraki czołgów, leżały trupy koni i ludzi. Próby podpalenia przez czerwonoarmistów zabudowań wioski za pomocą pocisków zapalających nie przyniosły rezultatów z powodu bardzo dużego nawilgocenia zewnętrznych części budynków i padającego całą noc lekkiego deszczu.

Pułk nie został jednak rozbity, chociaż 2 i 3 szwadron straciły prawie połowę ludzi w poległych i rannych oraz blisko 70% koni. Nieco lepiej sytuacja się przedstawiała w pozostałych pododdziałach pułku, chociaż i tam straty były niemałe. Na polu bitwy padł między innymi dowódca szwadronu karabinów maszynowych rtm. Apoloniusz Ścisłowski  i dowódca 3 szwadronu por. Stanisław Dobrzański. Zginął również pochodzący z niedalekich Kalet kpr. Gardejko. Ciężko ranny dowódca pułku mjr Stanisław Żukowski zmarł w drodze do szpitala już na ziemi litewskiej. Pochowano go w Olicie w asyście pododdziału 2 puł. Armii Litewskiej, pośmiertnie odznaczając Krzyżem Orderu Virtuti Militari V kl.

Oddział mjr. Czuwakina poniósł również dotkliwe straty. Według źródeł sowieckich wyniosły one: 4 czołgi, 3 samochody, 11 zabitych i 14 rannych. Oceniono również, że rozgromiono około trzech kompanii Polaków, zabito dużo oficerów i jednego generała o nazwisku Wilczyński. Do niewoli wzięto 60 ludzi. Nie podano liczby uszkodzonych wozów bojowych, żeby nie powiększać strat.  Liczono na ich wyremontowanie, co nie zawsze się udawało. Dlatego też ocena gen. Przeździeckiego, że w rejonie Sopoćkiń wyeliminowano     22 wozy bojowe (w tym 17 przez 101 puł.) jest prawdopodobna.

Gdy pododdziały polskie wycofywały się z rejonu Sopoćkiń, w pobliskim Teolinie pozostał gen. Józef Olszyna-Wilczyński. Był niemym świadkiem toczących się wydarzeń; przybity i załamany. Tragiczna postać września, choć był to przecież mężny żołnierz                I Brygady Legionów i wojny polsko-rosyjskiej 1920 r.

Generał zwlekał do ostatniej chwili z wyjazdem z Teolina, jakby rzeczywiście nie chciał ocalenia, czekał śmierci. Gdy ruszyli, nie było już w pobliżu żadnych polskich oddziałów. Jechaliśmy może pięć minut – wspomina żona Generała, Alfreda Wilczyńska – gdy zamajaczyły przed nami dwa czołgi sowieckie. Posypały się strzały karabinowe z tyłu i z przodu. Odwrotu nie było [] obskoczyli nas żołnierze sowieccy [] dwaj komisarze zaczęli nas rewidować.

Po zrewidowaniu generała i jego adiutanta kpt. art. Mieczysława Strzemeskiego, odprowadzono ich do czołgów, a Alfredę Wilczyńską zamknięto w stodole. Po kilku minutach zagrały krótkimi seriami karabiny maszynowe i czołgi odjechały. Oczom Alfredy Wilczyńskiej ukazały się dwa zmasakrowane przez kule ciała. Odnotujmy, że stało się to w malutkiej miejscowości Góra Koliszówka, blisko Sopoćkiń, a sprawcą tej masakry był batalionowy komisarz Grigorienko[1] (czy sam strzelał, czy wydał rozkaz, nie wiadomo). Sowieci próbowali w niektórych dokumentach tuszować ten mord, sugerując, że gen. Olszyna-Wilczyński zginął w walce bądź że został rozstrzelany podczas zaciętego ataku polskich wojsk.

Bój pod Kodziowcami należy do jednego z większych, który stoczyli polscy ułani z regularnym, doborowym oddziałem Armii Czerwonej. Nie był bojem zwycięskim w pełnym tego słowa znaczeniu, bo przecież nie rozbito zupełnie nacierającego oddziału sowieckiego. Zadano jedynie duże straty i nie pozwolono mu na realizację  zadań taktycznych. Nie był na pewno bojem przegranym, gdyż pułk opuścił swe stanowiska bojowe nie w wyniku przegranej walki, ale na rozkaz wyższego przełożonego. Zachował zdolność bojową, co prawda przy znacznie uszczuplonym stanie i niewielkich ilościach amunicji, z uzupełnieniem której były poważne kłopoty. Był to w historii tego rezerwowego pułku ułanów pierwszy tak krwawy i wyczerpujący bój, gdzie przeciw pancerzom czołgów ułani mogli zastosować jedyną prymitywną broń przeciwpancerną, jaką były butelki z benzyną lub naftą.

Zadanie osłony Zgrupowania Kawalerii gen. Przeździeckiego wypełnili z nadwyżką, dając generałowi czas na podjęcie decyzji, na uratowanie przed rozbiciem jednostek zgrupowania, na ocalenie od śmierci i niewoli wielu kolegów.

Syn rotmistrza Apoloniusza Ścisłowskiego, Włodzimierz Ścisłowski (mieszkający po wojnie w Poznaniu) zadedykował ojcu wiersz nawiązujący do tej bitwy, pod znamiennym tytułem: Zostały tylko ślady podków, który został również wylansowany jako przebój na festiwalu piosenki żołnierskiej w Kołobrzegu w latach 70-tych XX w.

 

Gdzie jesteście ułani

i ten konik bułany,

i ten siwy, ten kary jak noc?

Gdzie taczanki pomknęły,

szlakiem jakich kolein

ruszył szwadron do boju się rwąc?

Zostały tylko ślady podków,

po szable już nie sięgnie dłoń,

i tylko w piersi, tylko w środku

jest żal, że już nie zarży koń.

Zostały tylko ślady podków,

ułański patrol w lesie znikł,

drżą jeszcze wierzb gałęzie wiotkie,

lecz jeźdźców nie odnajdzie nikt.

Hej, hej ułani, malowane dzieci,

oddaliście Polsce swą młodość i krew!

Dziewczyna za wami chyba nie poleci,

rozpłynął się w chmurach wasz bojowy śpiew.

Zostały tylko ślady podków,

lecz gdzie są konie, któż to wie?

Wśród wiejskich sadów i opłotków

brzmi echo trąbki jak we śnie.

Zostały tylko ślady podków,

gdzie leśnych duktów sypki piach,

zostały tylko ślady podków

                        i żywa pamięć o tych dniach.

Tumult szarży już ucichł,

ilu chłopców nie wróci,

tylko sztandar pokłonił się im.

Koń smutny gdzieś pobiegł,

Krzyżyk stanął na grobie,

Wiatr wrześniowy rozgonił już dym.

Zostały tylko ślady podków… 

*

Po walkach w rejonie Sopoćkiń i Kodziowiec oddziały polskie zaczęły się wycofywać w kierunku północnym za Kanał Augustowski i rzekę Czarna Hańcza, gdzie doszło jeszcze do walk, między innymi z pododdziałami 77 pułku kawalerii 4 Dywizji Kawalerii pod Wólką Rządową i Kaletami.

24 i 25 września sformowane doraźnie niewielkie oddziały sowieckie (przeważnie kilka czołgów, jedna–dwie kompanie strzeleckie oraz pluton cekaemów) prowadziły oczyszczanie rejonu Sejn, Suwałk, Augustowa z drobnych pododdziałków polskich wojsk, które jeszcze nie były zdecydowane na przejście granicy z Litwą. Dopiero nacisk sowieckich pododdziałów manewrujących gęsto wzdłuż granicy z Litwą, zmusił poszczególne grupy polskich żołnierzy do przekroczenia granicy. Nie wszystkich. Jedni zdecydowali przedzierać się w swoje rodzinne strony, inni szukać walczących jeszcze polskich wojsk. Między innymi resztki      102 pułku ułanów rezerwowych 23 września późnym wieczorem przekroczyły granicę, w kraju pozostali: por. Feliks Karpiński oraz późniejsi sławni Hubalczycy –  rtm. Stanisław Sołtykiewicz; plutonowi  Romuald  Rodziewicz i Józef Alicki. Po rozwiązaniu 110 pułku ułanów rezerwowych w rejonie Kolna, mjr Henryk Dobrzański  na czele kilkudziesięciu ułanów dotarł na Kielecczyznę, gdzie jako „Hubal” walczył do wiosny 1940 r.

Zwarte grupy żołnierzy polskich przekraczały granicę litewską jeszcze w ciągu kilku następnych dni, zanim oddziały sowieckie zaciągnęły gęstą sieć granicznych posterunków. Jako jedne z ostatnich większych grup żołnierskich 26 września granicę litewską przekroczyły resztki szwadronów rtm. Ryszarda Wiszowatego.

Idea organizacji polskiego związku taktycznego o strukturze dywizji piechoty w tym rejonie poniosła fiasko ze względu na zbyt liczne i dobrze wyposażone siły sowieckie.

 

Znacznie szerzej tematyka powyższa odzwierciedlona jest w książce autorskiej pt: Kresy w czerwieni 1939, edytorsko opracowanej przez Oficynę Wydawniczą RYTM, oraz Kresy w ogniu – Wydawnictwo BELLONA.

[1] Rossijskij Gossudarstwiennyj Wojennyj Archiv, 3358-36-9, k. 118–119. W  czasie odwrotu czerwcowego  1941 r. Grigorienko odłączył się od swojego oddziału, wszedł do wody pod mostem na Berezynie, zamaskował się liśćmi i trawą i zaczął ostrzeliwać funkcjonariuszy NKWD, uważając ich za przebranych szpiegów niemieckich, sprytnie wykorzystując naloty lotnicze jako osłonę. Gdy go odkryto, walczył zaciekle, dopóki nie został zastrzelony.

Projekt jest współfinansowany ze środków otrzymanych od Stowarzyszenia Odra-Niemen i Ministerstwa Spraw Zagranicznych