Na odsiecz Lwowa

We wrześniu 1939 r. w okolicach Lwowa toczyły się zacięte walki, w których zginęło około 1500 polskich żołnierzy. Większość z nich spoczywa w bezimiennych grobach na terenie dzisiejszej Ukrainy. W 2012 r. rozpoczęto poszukiwania poległych, ale do tej pory udało się odnaleźć jedynie część z nich.

Dzięki działaniom Konsulatu Generalnego RP we Lwowie, Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz wolontariuszy Fundacji „Wolność i Demokracja”, a także harcerzy polskich ze Lwowa oraz ukraińskiej organizacji „Pamięć” odkryto zbiorowe groby żołnierzy polskich, którzy szli na odsiecz oblężonego Lwowa. Warto przypomnieć, że koordynatorem przedsięwzięcia był Marcin Zieniewicz konsul RP we Lwowie w latach 2012-2016. W czasie działań poszukiwawczych ustalono, że szczątki Polaków spoczywają jeszcze w kilkudziesięciu miejscach na terenie dzisiejszej Ukrainy.

W 2014 r. w  czasie prac ekshumacyjnych prowadzonych, w Dobrostanach , w jednym ze zbiorowych grobów odnaleziono szczątki 34 żołnierzy, a wśród nich szczątki szer. Józefa Gwoździańskiego, mojego wujka, który przez 76 lat był bezskutecznie poszukiwany przez rodzinę. Dopiero po tym wydarzeniu dowiedziałam się, że Józef Gwoździański był żołnierzem 38 Dywizji Piechoty Rezerwowej wchodzącej w skład 98 Pułku Piechoty Armii gen Sosnkowskiego. Wcześniej był żołnierzem Korpusu Ochrony Pogranicza batalion Dederkały koło Krzemieńca na Wołyniu. W ostatnim liście do rodziców napisał, że ojczyzna woła i żeby się nie martwili. Odesłał skrzypce i książki. Tylko tyle.

Józef Gwoździański – pierwszy z prawej

Odnalezieni w Dobrostanach żołnierze zostali pochowani w kwaterze wojennej w Mościskach, ale Józef Gwoździański nie spoczął w Mościskach. Jego szczątki zostały sprowadzone do Polski i złożone w rodzinnym grobie na cmentarzu w Dobrzechowie na Podkarpaciu. Pogrzeb odbył się 20 listopada 2015 r., w asyście żołnierzy z 21 Brygady Strzelców Podhalańskich im. gen. Mieczysława Boruty-Spiechowicza w Rzeszowie.

W uroczystości uczestniczył sekretarz ROPWiM Andrzej Krzysztof Kunert, konsul RP we Lwowie Marcin Zieniewicz, konsul RP we Lwowie Włodzimierz Sulgostowski, ks. Michał Bajcar proboszcz rzymsko-katolickiej parafii w Gródku Jagiellońskim, gdzie złożono szczątki ekshumowanych jesienią 2014 r. żołnierzy, a także harc­mistrz Stefan Adamski, mocno zaangażowany we wszelkie działa­nia poszukiwawcze, w tym w odnalezienie grobu w Dobrostanach. Przyjechał też archeolog Lubomyr Horbacz oraz prezes Towarzystwa Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej w Mościskach Henryk Ilczyszyn. Byli również przedstawiciele władz wojewódzkich i powiatowych oraz gminnych. Piękną relację z tego wydarzenia przedstawił na łamach „Kuriera Galicyjskiego” Konstanty Czawaga.

Uroczystość w Dobrzechowie

Józef Gwoździański, brat mojej mamy zginął, idąc na odsiecz Lwowa. Miał 24 lata. Moja babcia Anna do końca życia czekała na jakąkolwiek wiadomość o losie syna.  Ale wiadomość przyszła dopiero w 2015 r., po ponad 40 latach od śmierci babci Anny i po 10 latach od śmierci mojej mamy, a siostry Józefa. To jemu, mojemu wujkowi, o którym słyszałam od najmłodszych lat, poświęciłam książkę „I szedł na święte kraju werbowanie… Opowieść o żołnierzu Józefie Gwoździańskim z Kożuchowa”.

28 października br. w Kożuchowie została odsłonięta tablica pamiątkowa poświęcona pochodzącym z tej wsi czterem żołnierzom, którzy zginęli w czasie II wojny światowej. Wśród nich znajduje się Józef Gwoździański, żołnierz Armii gen. Sosnkowskiego, poległy we wrześniu 1939 r. w rejonie Lwowa.

Tzw. nieśmiertelnik Józefa Gwoździańskiego

Poniżej jeden rozdział z książki „I szedł na święte kraju werbowanie… Opowieść o żołnierzu Józefie Gwoździańskim z Kożuchowa”. (Rzeszów 2019)

Anna Oliwińska-Wacko

***

BITWA

 

„Umrzeć przyjdzie gdy się kochało

wielkie sprawy głupią miłością…”

K. Baczyński „Z głową na karabinie”

 

Poszukując informacji o szlaku bojowym dywizji generała Sosnkowskiego, poznawałam dramatyczne relacje oraz wstrząsające opisy bitew i potyczek, które stoczyli żołnierze tego zgrupowania. Historycy zwracają uwagę nie tylko na tragiczne losy i bohaterstwo żołnierzy, ale także piszą o chaosie, który powstał w wyniku braku łączności spowodowanego przez działania wojenne. Generał Sosnkowski chciał doprowadzić swą armię do Lwowa i ta odsiecz oblężonemu Miastu stanowiła cel działań zbrojnych. Najpierw 38 DPRez (II i III batalion 98 PPRez ) skierowana została do Sądowej Wiszni i w nocnej walce z 13 na 14 września wyparła stamtąd oddziały niemieckie, które poniosły ogromne straty.

Później próbowano przedostać się do Gródka Jagiellońskiego skąd prowadziła prosta droga do Lwowa, ale okazało się, że tamten kierunek jest silnie obsadzony przez oddziały niemieckie, a tym samym najkrótsza droga do Miasta została odcięta. Udało mi się odnaleźć kronikę parafialną z relacją dotycząca września 1939 r. Tak o wybuchu wojny pisał w tej kronice ksiądz Paweł Mikulski z Gródka: Dnia 5 września po południu przeżyliśmy po raz pierwszy okropne bombardowanie dworca kolejowego i jego okolic, na którym stały pociągi ewakuacyjne. Było 10 osób zabitych i 50 rannych. Na drugi dzień wieczorem był zbiorowy pogrzeb ofiar bombardowania. W ciągu dwóch tygodni od rozpoczęcia działań wojennych przeszło pól Polski zostało zajętej przez niemieckie wojska – dnia 13 września w wigilię odpustu parafialnego weszły zmotoryzowane wojska niemieckie od strony Łubienia (?) do Gródka, następnie w ciągu trzech dni były jeszcze walki z cofającą się armią gen Sosnkowskiego pod Rodatyczmi, Bratkowicami, Burgthalem i innymi miejscowościami na północ od Gródka, która ostatecznie  pod przeważająca siłą uległa. W Burgthalu pochowano na cmentarzu około 36 żołnierzy polskich i jeden major nieznanego nazwiska, na Czerlańskim Przedmieściu leży poległy porucznik Wilk z Rzeszowa. Ile poległo w innych miejscowościach, nie wiadomo.

W dniu 14 września, jak może nigdy w historii parafii odpustu nie obchodzono, kościół świecił pustkami, odprawiono tylko cichą Mszę św. i nic więcej. Lwów jak zwykle bronił się prawie dwa tygodnie i skapitulował dopiero kiedy od wschodu nadeszły wojska bolszewickie. Nie mając żadnych szans na dalszą obronę, skapitulował przed bolszewikami.

22 września po uprzednim zawarciu umowy z generałem Langnerem, której zresztą zupełnie nie respektowali. Kiedy bolszewicy weszli do Lwowa, wojska niemieckie, nie zdobywszy miasta zaczęły się cofać na zachód na umówioną linię demarkacyjną nad Sanem i w ten sposób w niedzielę 24 września wojska niemieckie opuściły Gródek po południu, za niemi zaś wkroczyły wojska bolszewickie, na których spotkanie miejscowi komuniści i Żydzi wybudowali bramę tryumfalną.

15 września generał Sosnkowski wydał swoim dywizjom nowy rozkaz przebicia się do Lasów Janowskich, czyli na północny wschód od Sądowej Wiszni, a następnie w stronę Lwowa. Zmierzając w tamtym kierunku, polskie dywizje natknęły się we wsi Mużyłowice (koło Jaworowa) na doborową jednostkę niemiecką SS Germania. Wykorzystując element zaskoczenia, w nocy z 15 na 16 września, podjęto walkę wręcz, na bagnety, a kompletnie zdezorientowany przeciwnik został pokonany, tracąc ludzi i sprzęt wojskowy. W bojach zmagała się z wrogiem 11 Karpacka Dywizja Piechoty oraz  38 DPrez, w której szeregach walczył Józef Gwoździański.

Działania wojenne w tym rejonie określane jako bitwa pod Jaworowem uznawane są za jedno z największych zwycięstw taktycznych w wojnie obronnej we wrześniu 1939. Po klęsce SS Germania, Niemcy z obawy, że armia gen. Sosnkowskiego ma otwarta drogę na Lwów, sformowali nową grupę bojową z zadaniem uderzenia na oddziały generała Sosnkowskiego przez Dobrostany na Jarynę. I to właśnie z tym oddziałem w Dobrostanach podjął walkę III batalion 98 pułku piechoty, niszcząc 6 dział i 11 samochodów.

Wstrząsającą relację o wydarzeniach w tamtych rejonie przedstawia podchorąży Karol Skrzypek z 4 Pułku Strzelców Podhalańskich w Cieszynie, który we wrześniu 1939 w ramach armii „Karpaty” uczestniczył w wojnie obronnej na południowej granicy Polski. 16 września widział jeńców niemieckich z pułku SS Germania oraz pobojowisko po walce i tak opisał: Wynurzyliśmy się z lasu i weszliśmy  w teren bardziej otwarty, bogato pofalowany. Była tu chyba gwałtowna walka. Wzdłuż drogi leżały liczne zwłoki naszych żołnierzy. Dlaczego ich dotąd nikt nie pochował? W dołku po wybuchu granatu artyleryjskiego zabity kapitan – nikt się nie zatroszczył o pochówek – widać już zupełne zobojętnienie na śmierć żołnierską[1]. W swoich wspomnieniach autor opowiada o wielogodzinnych marszach, braku snu, braku jedzenia i wypoczynku: Późną nocą poderwali nas dowódcy, ustawili w kolumnę i znów marsz. Trzęsąc się z zimna, na wpół przytomny wlokę się z moją jednostką. Nie wiem dokąd maszerujemy, jest bardzo ciemno – byle nie upaść ze zmęczenia, nie zasnąć, nie zgubić znów swojego oddziału.[2] Podchodząc pod kompleks Lasów Janowskich autor cytowanych wspomnień zauważył mnóstwo skrzynek z amunicją, porozrzucany „dobytek wojskowy”, krótkolufowe działko piechoty zostawione przez Niemców – widoczne ślady stoczonej bitwy. Zatrzymuję się na tych fragmentach, bo one dotyczą także i mojego wujka Józefa walczącego gdzieś razem z 38 Dywizją Piechoty Rezerwowej. Jak setki jego kolegów żołnierzy grzązł w piasku i ziemi, cierpiał chłód nocy wrześniowych i doświadczał grozy nalotów niemieckich maszyn, ogłuszał go huk dział i wybuchy pocisków. Gdzieś tam wśród tych lasów, a może wśród pól odchodzili na wieczną wartę zmęczeni żołnierze, wierzący w zwycięstwo, wierni jak Miasto, które chcieli obronić.

O walkach pod Jaworowem pisał Melchior Wańkowicz w książce „Wrzesień żagwiący”: Przechodzi przez wieś jakiś batalion 38. Dywizji, który widocznie w nocy zmylił drogę. Żołnierze bladzi, niewyspani, głodni, raczej do widm podobni… (s. 218. ) „Zaczęła się seria złych nocy i dni najcięższych. Wieczorem i w ciągu nocy 17 września napływają widomości stwierdzające, że sytuacja dywizji rezerwowej jest zupełnie niejasna[3] (s. 222) Zaś w przytaczanych już wspomnieniach generał Sosnkowski pisał: Przez 24 godziny stawialiśmy opór kilkakrotnej przewadze przeciwnika, wyposażonego obficie we wszystkie nowoczesne środki walki. (…) Przede wszystkim jednak podnieść trzeba męstwo żołnierzy, którzy wytrwali w szeregach pomimo trudów fizycznych i moralnych, przebytych w toku tej krótkiej, lecz niewymownie ciężkiej kampanii.[4]

Walki w Lasach Janowskich przypominały piekło na ziemi. Ogień artylerii niemieckiej nie ustawał, wojsko w nocnych marszach nieraz gubiło drogę, a zmęczenie i brak snu były równie dokuczliwe jak kule wroga. Lotnicy niemieccy nie przerwali lotów, z wysoka spadali na czuby drzew, rzucali bomby w gęstwinę. Pierw­szym zadaniem dywizji było wypędzić Niemców z północnej części lasu, który leżał na linii jej pochodu. Utrudzony piechur, który miał w nogach setki kilometrów marszu, a w nerwach setki godzin na­pięcia, poszedł raz jeszcze naprzód. Żadnych odprysków, dezerterów czy maruderów. Starcia były krwawe, przeważnie wręcz. Biegało się od sosny do sosny, od pnia do pnia. Drogę torował granat i bagnet. (…) Niemcy ostrzeliwali z dział cała przestrzeń ataku.[5] Patrzę na mapę walk w okolicach Janowa. Niewielkie czarne znaczki to lasy, a czerwone strzałki wyznaczające szlak 98 Pułku Piechoty z 38 Dywizji Piechoty Rezerwowej, pokazują którędy jej żołnierze szli na spotkanie śmierci. Jak to było? W ciemności, chłodzie nocy, huku dział? Ugodzony śmiertelnie żołnierz, brat mojej mamy, poległ zapewne gdzieś około połowy września, może nad ranem, a może w zupełnej ciemności. „Tam pod jarem gdzie w wojence padł/ wyrósł na mogile białej róży kwiat” – ileż razy śpiewaliśmy w domu tę piosenkę. Nie pochowano ich od razu. „Nie czas na pogrzeby” – pisze Wańkowicz. A potem? Kiedy bitwa ustała zwożono ich po kilku, kilkunastu i wrzucano do wcześniej przygotowanych dołów. Setki młodych ludzi ze zdziesiątkowanej armii generała Kazimierza Sosnkowskiego kres swego życia znalazło w kompleksie Lasów Janowskich, ginęli w strasznych bitewnych zmaganiach, bo była to „za kraj walka”, o polski dom, o Miasto niezłomne. A oni zawsze wierni Polsce jak ono. Lwów – ta nazwa miała przecież wielkie znaczenie, jego znana wszystkim przeszłość urastała do rangi symbolu – Semper Fidelis Poloniae.

O czym myślał żołnierz mający 24 lata, który jeszcze niedawno opuścił dom, matkę i ojca, rodzeństwo. Polegli na polu bitewnym w rejonie Dobrostanów nie mieli pogrzebu, zresztą tak jak wielu poległych w tamtej wojnie. Nikt ich tam nie opłakiwał, nie było czasu. W wykopanym pośpiesznie dole złożono ciała żołnierzy. I zostali tam na 76 lat. Bez pogrzebu, bez krzyża, w ziemi utraconej.

Tak! Byli bohaterami. Każdy, kto poznał historię wrześniowych zmagań o tym wie. Nie uciekli z pola bitwy, nie zdezerterowali. Wierni przysiędze żołnierskiej do końca. Wierzący w sens walki, oddani Ojczyźnie. Nie wymarzyli sobie takiego losu, ale kiedy przyszło iść na święte kraju werbowanie, wiedzieli, że tak trzeba.

Patrzę na fotografię podhalańczyka – dłonie do pracy bardziej nawykłe niż do broni czy zdążyły uczynić znak krzyża?  Huk dział i jęki rannych były requiem żałobnym dla tych, którzy zostali z różą krwi na koszuli, jak mówi pięknie piosenka powstała jeszcze w czasie I wojny światowej, bardzo popularna w czasie wrześniowych walk 1939 r. i później w czasie okupacji:

„Świat cały śpi spokojnie

i wcale o tym nie wie,

że nie jest tak na wojnie,

jak jest żołnierskim śpiewie.

 

Wojenka – cudna pani

żołnierzy swych nie pieści

Jak kulą go nie zrani

to zgubi gdzieś bez wieści.

 

I różą na koszuli

żołnierska krew zakwitnie

I ziemia go przytuli,

bo zginął jak żył w bitwie”.

 

[1] K. Skrzypek, Podkarpackim szlakiem Września. Wspomnienia żołnierza armii „Karpaty”, Katowice 1986, s.77.

[2] Tamże, s. 80

[3] M. Wańkowicz, Wrzesień żagwiący, Warszawa 1990, s. 218, 222.

[4]K. Sosnkowski, op. cit., s. 165.

[5] K. Wierzyński, Pobojowisko, Warszawa 1989, s. 18.

 

Zdjęcia: © Anna Oliwińska-Wacko